Podobno cały czas był niepewny. Powtarzał to bratu od samego początku przecież…a tu masz. Tyle czasu a on nadal tu jest…i jakoś wcale nie ciągnie opuszczać tego miejsca, które niepostrzeżenie stało się jego domem. Dosłownie na pamięć nauczył się już każdej ścieżki, polany, przejścia, czy ukrytej doliny. Haana i okolice nie miały przed nim tajemnic. Doskonale odnajdywał się w roli wojownika i strażnika patrolowego, które to zadanie z lubością wykonywał. Nikomu właściwie nie przeszkadzało już jego odludztwo, chyba nawet przyzwyczaili się do jego małomówności, choć przecież lubił rozmawiać. Obserwacje, jak zwykle były pomocne, ale jakoś zwyczajowo wolał zachowywać zebrane informacje. Wiedział więc bardzo dużo niemal o każdym z wioski, choć nie z każdym rozmawiał tyle, na ile świadczyła jego wiedza.
Jego brat…ehh..ten to w ogóle już „wrósł” w strukturę wioski. Odkąd zaprzyjaźnił się z Davosem, jakoś więcej czasu poświęcał sprawom Haana. W sumie – nie dziwił się. Od dawna wiedział, że Ismael nadawał się do takiej roli, a przywódcy wyraźnie docenili jego talenty. I tak oto został zastępcą Davosa. Oczywiście próbował i jego wciągnąć w poważniejsze sprawy, ale niezbyt mu się to podobało. Wolał swoje patrole i nocne wędrówki. Tak, Iriael dostał nawet ciche przezwisko – Nocny Łowca. W duchu nawet podobało mu się.
Dzisiejsza noc niemal nie różniła się od poprzednich. Prawie standardowy nocny patrol…prawie. Postać, która próbowała poruszać się szybko i zwinnie poległa na obu tych zadaniach. Rozpoznał go od razu. Jakże by inaczej? Młody Caelerian, syn przywódców stał się młodzianem, więc na miarę swego wieku dokazywał. Niemal wszędzie go było pełno. Czasem coś przeskrobał, czasem tylko przyglądał się, zagadywał. Miło było popatrzeć na taki zapał. Ostatnio zaś, z tego co widział, ogarnęła go mocna fascynacja walką. To też nie było dziwne, szczególnie, że miał do tego świetne predyspozycje…musiał tylko ćwiczyć, bo choć talentu mu nie brakowało, to doświadczenie było konieczne dla każdego, nawet najlepszego szermierza, czy łucznika. Tak było i teraz.
Młody elf starał się niepostrzeżenie wymknąć z domku, choć kilka zgrzytów, które on usłyszał, na pewno nie uszły uwadze Aminy. Jak widać jednak, pozwoliła synowi na jego własne decyzje. Jednak on mimo wszystko musiał dbać o swego rodzaju…porządek, nie, raczej chodziło o bezpieczeństwo. Cóż, młodość ma swoje prawa, ale bardzo często popełnia błędy.
Iriael wysuną się więc niepostrzeżenie na sam środek ścieżki, którą miał zamiar przebyć młody elf. Szczególnie, że podejrzewał gdzie się wybierał. Fiołkowa Dolina, to miejsce, gdzie odpoczywały jednorożce z wioski. Gdzie więc się wybierał? Stanął na widoku.
- Co tutaj robisz? – może nieco za ostro rzucił, ale cóż, na szczęście nie dodał „maluchu”, bo nadal się łapał na tym, że pamięta go jako małego brzdąca…a to już przecie nastolatek, który zdecydowanie uraziłby się taki tekstem.
- a Ty? Fiołki wąchasz?
Odpowiedź Caeleriana wywołała u niego szeroki uśmiech – no proszę, gadane miał, choć chyba zapominał się, że mimo wszystko...był od niego o niebo starszy, choć raczej z przekory podjął tę kwestię.
- Po pierwsze mój drogi CHŁOPCZE, nie jestem żaden „Ty”, bo z tego co pamiętam, nie przedstawiałem się Ci z imienia. Po drugie – tu zbliżył się, bo młody elf już szykował się do jakiejś ciętej riposty – nawet jeśli byśmy się znali, jestem na służbie i ktokolwiek przechodziłby tędy, musiałbym go zatrzymać i spytać o cel podróży…bo jak się domyślam, masz zamiar gdzieś się wybierać? Tak? Stanąłem teraz nieco niedbale, opierając się o drzewo, i choć minę miałem poważną i surową, to ledwie ukrywałem uśmiech. Cieszył mnie widok buńczuczności, która rodziła się w jego oczach.
Młodzian uniósł podbródek, wyprostował się. Ależ tym zachowaniem przypominał Davosa.
- Jestem na tyle dorosły, że sam mogę decydować, kiedy wybrać się na przejażdżkę!
- Na przejażdżkę mówisz? Rozumiem, że nie ma związku z tą przejażdżką ani ten mieczyk wiszący u Twego boku, ani łuk i kołczan pełen strzał?...
Caelerian rozejrzał się lekko speszony tym razem.
- Każdy tu nosi broń przecież… - jego głos złagodniał – myślałem, że nie będzie problemu…jakbym sobie poćwiczył…- głowy jednak nie opuścił. Patrzył prosto w oczy i mówił szczerze. Zdecydowanie ciekawy młody elf. Uśmiechnąłem się już całkiem rozluźniony.
- Cóż…niestety nie mogę Cię puścić samego… – i tu Caelerian znowu zaczął nabierać tego buńczucznego wyrazu twarzy - …ale za to, mogę Ci zaoferować swoje towarzystwo…na moim patrolu. Wóz, albo przewóz. Innej opcji nie ma… – Mówiłem to najpoważniej jak umiałem, ale widziałem, jak na słowa „patrol”, aż mu oczy błysnęły z radości.
- To jak? Umowa?
<Kontynuacja należy do Ciebie Calerianie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz