wtorek, 29 października 2013

Od Anabelle "Moja historia"


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Przeszłość~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Piękny, ciepły letni ranek. Już od szóstej było słychać jak małe elfiki hałasują przed moim szałasem. Obudziłam się. Przyszykowałam sobie śniadanie i zaczęłam jeść. Na stoliku leżała moja stara, zniszczona księga, w której opisywałam od wielu lat nowe zjawiska. Otworzyłam ją i zaczęłam pisać, to czego wczoraj nie zdążyłam, gdy skończyłam opisywać i jeść śniadanie przeprałam się i wyszłam na dwór. Promienie słońca zaatakowały moje oczy. Zmrużyłam je i ruszyłam w stronę domku Evey, która była szamanką a jednocześnie moją najlepszą przyjaciółką. cichutko weszłam do środa. Zobaczyłam, że jest zajęta tworzeniem nowych eliksirów na różne choroby.
-Przepraszam, że przychodzę tak bez uprzedzenia, ale chciałam z tobą trochę potrenować..
-Nie widzisz, że jestem zajęta?-Była oschła, zimna. Zupełnie inna niż zawszę usiadłam w kąciku.
-Ale mi obiecałaś, że rano poćwiczymy żywioł ognia i pobawimy się magią.
-Nie możesz tu być.. Nie chce mieć z tobą nic w spólnego! Wyjdź, wyjdź!-Zaczęła krzyczeć a w drzwiach pojawiła się moja mama. Wyciągnęła mnie z Evey domu i zaciągnęła do władcy naszej wioski, z którym miała romans. Płakałam całą drogę, próbowałam z nią rozmawiać, ale ona nic z tym nie robiła. Był dla niej ważniejszy kochanek niż ja, jej córka. Mojej matki nigdy nie było w domu, szlajała się po pałacach, była przyszłą władczynią, więc musiała wybrać albo ja, albo wioska i wybrała wioska. Po dotarciu do pałacu rzuciła mnie przed tron Deva. Pokazał mi gęstem ręki, żebym uklękła.
-Czy wiesz co zrobiłaś? Wiedzieliśmy o tobie już wcześniej. Twoja przyjaciółka i matka cię wydały.
-Nic złego nie robię!-Krzyknęłam na protest. Deva wstał i uderzył mnie w twarz mówiąc:
-Nie pozwoliłem ci nic powiedzieć. Pójdziesz teraz ze mną!.- Złapał mnie za koszulkę i szarpnął. Szliśmy po dużych, szerokich schodach, które były połączeniem pięciu pięter. Doszliśmy na miejsce, otworzył jakąś dużo, ciemną komnatę, która była pusta. W środku było tylko łoże, kilka szafek. Pchnął mnie na łóżko i zaczął rozbierać. Zaczęłam go gryźć, bić. Co tylko się dało żeby zostawił mnie w spokoju. W tedy wyjął sztylet i przyłożył mi go do szyi.
-Jeszcze raz mnie uderzysz albo krzykniesz to cie zabije! -Zaczął przyciskać tak sztylet, że na mojej szyi zrobiło się małe cięcie, z którego zaczęła się lać bardzo czarna, gęsta krew. Prawię, że czarna. Władca miał to gdzieś przycisnął mnie swoim ciałem. Kiedy miał zaczynać przez okno wleciała dziwna istota, która odepchnęła go. Wydostała mnie z pałacu wcześniej ubierając w jakież szare, polarowe szaty.
-Kim jesteś? -zapytałam, lecz dziwna postać nie odpowiedziała. Postawiła mnie na ziemi. Zobaczyłam wszystkie moje zeszyty, księgi, rysunki, pióra, ołówki. Wszystko.
-Jesteś tu, bo zrodziły cię anioły dlatego też musisz uważać na różne nieprzyjemne okoliczności. Jeśli jednak będzie potrzeba ni pomoc zawszę przyjdę i pomogę-powiedziała istota dziwnym głosem i rozpłynęła się.
-Hę? Kim jestem? Co mnie urodziło? Co?-Zobaczyłam na swojej szyi dużo, śliczny diament na srebrnej lince. Spakowałam swoje rzeczy w worek i ruszyłam w drogę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Teraźniejszość~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Evoy, nie podoba mi się ta opowieść! -powiedziała Nave i zamknęła moją księgę, w której opisywałam każdy mój dzień.
-Oj Nave, nie chcesz posłuchać jak tu trafiłam? -Uśmiechnęłam się.
-Chcę, ale to jest straszne.
-Jeszcze tylko kilka kartek, kilka dni, proszę nie przerywaj mi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Przeszłość~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Następnego dnia doszłam do wodopoju. Bardzo chciało mi się pić, więc nalałam sobie w wyczarowany dzbanek.
Wypiłam wszystko na raz. Nalałam sobie trochę na drogę. Szłam, szłam i szłam aż doszłam do jakiegoś brzydkiego trolla, który spal sobie w najlepsze. Miałam zamiar przemknąć koło niego cicho. Troll niestety się obudził.
-Kim jesteś? I co to za ładny kamień masz na naszyjniku?
-Je-jestem Evoly i to jest moje, więc ci ci nie-nie dam.
-Nie przejdziesz jak nie dasz czegoś w zamian.
-Grrr-Moje włosy i oczy zrobiły się czarne. Odepchnęłam trolla za pomocą magii i szybko uciekłam.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~Teraźniejszość~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Doszłam do wielkiego...-Przerwała jej Nave
-Evoly, ktoś idzie.
-Znasz tą osobę? -Z daleka spostrzegłam wysokiego elfa, ale nie widziałam dokładnie czy to kobieta czy chłopak. Spakowałam swoje rzeczy i usiadłam na grzbiecie Nave.
-Już lepiej pójdźmy może.. Dokończę ci to w domu. Musisz wiedzieć jak nauczyłam się rozmowy ze zwierzętami.
-Tak, muszę. Ale to są bite dwa miesiące. Może omijaj niektóre rozdziały..
-No okej. -Ruszyłyśmy w stronę wioski, w stronę mojego domu. Władca wyznaczył mi mieszkanie w środku pagórka, koło rzeki. Gdy tam szłyśmy, jakiś elf ukazał się przed nami.
-Hej, uważaj! -powiedziałam.~
-Fajna opowieść.. znaczy jej część -odparł elf.
-Czemu podsłuchujesz?! To bardzo nie ładnie!-Moje oczy zrobiły się czarne a Nave wolno zaczęła się cofać. -Kim jesteś? -dodałam


<Jeśli może ktoś dokończyć, to niech to zrobi ; ) >

Nowy elf!


Imię: Anabell
Płeć: kobieta
Wiek: 85 lat
Żywioł: Powietrza i wody
Moce: Świetnie opanowała magie, żywioł wody i powietrza. Aktualnie uczy się żywiołu ognia i ziemi. Panuje nad cieniem, rozumie mowę zwierząt i roślin. 
Cechy: Kocha naturę. Cały swój czas poświęca na zwierzęta i rośliny. Jest miła, grzeczna, kulturalna, pomocna, odważna. Kocha przygody, niebezpieczeństwo. Kiedy maiła 30 lat, to rodzina i przyjaciele wygnała ją z wioski. Radziła sobie cały czas sama. Dzięki odwadze dotarła aż tu. Przez to nie ma zaufania do innych. Nienawidzi egoistów, chamów, palantów. Nie wierzy w miłość ani przyjaźni po miedzy elfami, ale nie przeszkadza jej to , jeśli innym jest z tym dobrze to jej też.
Nadzwyczajne umiejętności: Kiedy ktoś ją wkurzy i zrobi się agresywna to jej oczy, i włosy robią się czarne, a w tedy może powalić wszystko co stanie jej na drodze. Opanowała żywioł powietrza, wody i cień najlepiej z wioski.
Historia: Kiedy została wygnana, to postanowiła nie poddawać się i dalej rozwijać swoją umiejętności. Przeszła ciężką, wyczerpującą drogę, gdy doszła do dziwnego, magicznego źródła przejrzała się w nim i dostrzegła odbicie dziwnego konia, o którym czytała w różnych księgach. Koń był maści jasnej, na środku czoła miał wbity biały róg. Wstała i popatrzyła jednorożcowi prosto w oczy. Była to klacz o imieniu Nave. Klacz pokazała głową elfce a ta wsiadła na jej grzbiet. Zabrała ją do wioski i tam poznała przywódczynie. 
Rodzina: dla niej nie istnieje. 
Jednorożec: Nave
Stanowisko w wiosce/lesie:  opiekunka dzieci
Partner: Szuka, ale nie wierzy w milość.
Właściciel: elfikap
Inne: zmiana w gryfa. 

środa, 23 października 2013

Nowy elf!


Imię: Jarvana(Czytać Drzarwana)
Płeć: Kobieta
Wiek: 100 lat
Żywioł: natura
Moce: wszystko co związane z jej żywiołem 
Cechy: Mądra,inteligentna,odważna,heroiczna,pewna siebie,miła ale czasami...szkoda gadać,sarkazm to jej drugie imię,czasami złośliwa i opryskliwa,poważna ale czasem lubi pożartować,urocza na pierwszy żyt oka,ostra jak sztylet,ostrożna(do butów wkłada noże),przezorna,nieprzewidywalna,szalona,przebojowa,nadzwyczajna,bezwzględna
Nadzwyczajne umiejętności : telepatyczna rozmowa ze zwierzętami,rozmawianie z duchami lasu,ukrywanie swojej energii
Historia: Wraz ze swym bratem Sokkom podróżowali,pochodzili z Japonii,pewnego razu jej brata zabił dziki pegazorożec a ona uszła z życiem. Podróżowała samotnie aż pewnego razu natknęła się na Kastiela który ją tu przyprowadził. 
Rodzina: Miała kiedyś brata Sokke ale go zabito
Jednorożec: Amadeus
Stanowisko w wiosce/lesie: wojowniczka
Partner: Zakochana w Kastielu 
Właściciel: RainbowDragon1
Inne: Umie się zmieniać w magicznego wilka i jednorożca :

Od Eller do Amersau i pozostałych "Szpiegowska podróż życia" cd.

Kiedy nasza droga „Pani Matka” wyszła, wymieniłyśmy z Lidią ponure spojrzenia. Opadłam bez gracji damy na większe łóżko z jękiem. 
- Nie wiem jak ty, ale ja już nie wstanę – powiedziałam, kopniakami zdejmując pantofle. – Boże, jak ja nie znoszę takich butów…
Lidia uśmiechnęła się niewesoło. 
- A więc śpisz z Amersau, zrób jej miejsce.
Uniosłam brew.
- Czy ona czasem nie zaproponowała, że przenocuje na podłodze? 
Jasnowłosa elfka bezceremonialnie wyciągnęła z komody parę koców, przy czym udzielił jej się mój złośliwy uśmieszek.
- Racja – powiedziała.
Dorzuciłam do tego poduszkę, a potem zdmuchnęłam świecę na szafce nocnej. 

- Droga siostro, wstawaj! – zaćwierkała Lidia nad moim uchem. Spałam dalej uparcie i wyniośle, ostentacyjnie przekręcając się do niej plecami.
Bezlitośnie ściągnęła ze mnie kołdrę, na co ja tylko skuliłam się i nakryłam głowę poduszką.
- Głupia, zimno…. – jęknęłam cierpiętniczo, ale Lidia odezwała się tym razem nie do mnie. 
- Pani Matko… Pani Matko, zbudź się, już świta! 
Zachichotałam, unosząc się na łokciach. Amersau – zaspana, z podkrążonymi oczami i potarganymi włosami- wyglądała jak chodzące (a ściślej biorąc śpiące) nieszczęście. Prawdą chyba jest, że złość piękności szkodzi. Obdarzyła nas wściekłym spojrzeniem, jakby słyszała moje myśli. 
- Kochana moja… - rzuciła do Lidii z przesłodkim uśmieszkiem. – Dzięki ci, żeś swoją rodzicielkę przywróciła do światłości… a teraz łaskawie usuń się z widoku, bo jeszczem skłonna do przesunięcia cie siłą…
W tej chwili wypadłam z wątku kłótni, grzebiąc w mojej torbie podróżniczej. 
- Żadna chyba rodzina nie skacze sobie do gardeł tak, jak my,… - mruknęłam do siebie. Wciągnęłam znów zieloną suknię, równie znienawidzone pantofle i zaczęłam z zamyśleniem czesać włosy, przyglądając się wieży ratuszowej, górującej nad domkami miasteczka, powoli budzącego się do życia. Nie byłam wrażliwą istotką, wzdychającą na widok jakichś tam widoczków, ale dosnałam pewnego deja vu. To miejsce przypominało mi inne, bardzo dobrze znane… 
Rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili przeszedł przez nie nasz „ochroniarz” i elf z godną politowania fryzurą. 
- Tak? Co panów do nas sprowadza? – spytałam, gdy moje towarzyszki w myślach zapewne wyśmiewały przylizany fryz nieznajomego. 
- Drogie panie – Archibald kiwnął głową. – Oto Fidero, miejscowy tłumacz i przewodnik. 
Zanim opanowałam mimikę, uniosłam z kpiącym wyrazem twarzy brew. 
- A po cóż nam przewodnik, drogi Archibaldzie? – spytała Amersau, która widocznie zaniechała prób morderstwa jasnowłosej córki. 
- Miasto jest bardziej zaplątane i skomplikowane,n iż wam się zdaje, drogie panie – wtrącił się Fidero. Ach, ciągle tylko „Pani Matko”, „kochana siostro” „drogie panie” i „zacny Archibaldzie”! Kręci się od tego w głowie! – A godne uwagi, dystyngowane kramy szwalnicze znajdują się na obrzeżach miasta. Pan Kaan mówi, że takich właśnie szukacie. 
- Więc jak? – spytał Archibald. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i oznajmił, że czeka ze śniadaniem na dole, w karczmie. W myślach już poczułam aromatyczny, pobudzający zapach kawy…

Suknia była granatowa. Owszem, o bardziej wymyślnym kroju niż poprzednia, z białymi akcentami, szerszą spódnicą, nakładającymi się na siebie warstwami aksamitu i koronką. 
- Czy to są… bufony? – spytałam z niesmakiem.
- Ależ moja droga! – Oburzyła się Amersau, dając mi wyraźny znak, że tak może wysławiać się wojowniczka, ale nie kupiecka córka. Ale cóż miałam poradzić? Ta suknia po prostu mnie odpychała. Może i była ładna, ale zbyt brokatowa i świecąca, szeleszcząca i szeroka. 
Amersau i Lidii łatwo było mówić. Ich suknie były smukłe i długie, lekko tylko rozszerzone, z odpowiednią ilością dodatków. A ja będę wyglądać jak chodząca ozdoba świąteczna. 
- Będzie zbyt rzucać się w oczy – powiedziała cicho Lidia, na co Amersau skinęła głową. 
W końcu po jeszcze paru przymiarkach wyszliśmy z dusznej, zapchanej tkaninami i modelami pracowni –moja „siostra” w kobaltowej z ciemniejszymi wstawkami, a „droga rodzicielka” w butelkowo zielonej, o wiele bardziej pasującej do jej szczekająco rudych włosów, niż poprzednia, purpurowa. Dla mnie strój został jedynie zamówiony – z tej samej granatowej tkaniny i koronki, ale bez bufonów i tak szerokiej spódnicy. Czułabym się niezręcznie w mojej starej sukni, lekko zajeżdżonej i o brzydszym kolorze, gdyby nie towarzystwo Archibalda. Ilością brokatu i błysku pobił nas wszystkie, a ilekroć patrzyłam na jego żaboty i broszki, z trudem hamowałam śmiech. 
Fidero nie odpuścił nam jednak tak łatwo i nasza droga powrotna była o wiele bardziej okrężna, niż planowaliśmy, bo, jak mówił, „nie można odpuścić sobie zobaczenia tych wspaniałych zabytków”. Wróciliśmy więc zmęczeni i znudzeni, o porze późniejszej, niż chcieliśmy. Ze złośliwą satysfakcją zauważyłam, że nasza droga rodzicielka miała na sobie nowe buty na obcasie, które przeklinała wielokrotnie, gdy utykały jej między kocimi łbami.
By odpędzić od siebie nudę i nostalgię przymusowej wycieczki, postanowiliśmy nie zamawiać posiłku do pokoju, tylko zejść na dół, do karczmy. I to okazało się błędem. 

<< Wybaczcie mi słabą jakość, ale jakoś tak mi wyszło… Kto następny? Lidia? >>

sobota, 19 października 2013

Od Dark King Freyr'a "Księga czarów"

Postanowiłem odpocząć od treningów rycerskich. 
Uważam, że jako elf za mało czasu poświęcam nauce czarów, studiowaniu boskich ksiąg i tym podobnych. Dzięki kochanej Finezji podjąłem słuszną decyzję odpoczynku, podczas której oddam się trochę w magiczny świat. 
Gdy już tak przeglądałem księgi w naszej bibliotece, natknąłem się na coś niezwykle ciekawego. Księga Czarów za czasów starego merlina Mecarusa.
"Skąd Amina to ma?" pytałem sam siebie. Od razu do niej poszedłem. 

 - Witaj Dark, co cię do mnie sprowadza? - zapytała pogodnie u progu swego domu. 
 - Mam pytanie. - wyciągnąłem księgę zza pleców - skąd to masz?

<Amina?>

Od Amersau do Archibalda i innych towarzyszy "Szpiegowska podróż życia" cd.

Miasto. Nie byłam w takim od….kiedy ostatnio w ogóle była w tak „cywilizowanym” miejscu? Ze swoich wcześniejszych podróży pamiętałam tylko krótkie postoje, które dotyczyły kolejnych misji, czy dokupienia prowiantu. Starałam się jednak wtedy nie zatrzymywać dużej, niż było to konieczne. Teraz zaś wjechali za mury miasteczka i wręcz uderzył ją gwar, i jakaś dziwna mdląca duchota, która bynajmniej nie poprawiała jej, i tak nadwyrężonego humoru. Wjechali tutaj późnym wieczorem, ale mimo to, miasteczko wydawało się nadal tętnić życiem. Eller i Lidia z zaciekawieniem przyglądały się mijającym postaciom ni to z rozbawieniem, ni z kpiną, czasem może z delikatną dozą podziwu. A i one same przyciągały spojrzenia. Jakkolwiek miała różne zdania na ich temat, ale nikt nie mógłby zaprzeczyć, że były z nich piękne istotki…nawet jeśli musiały zakładać tak idiotyczne stroje. Zastanawiałam się tylko…kto realnie weźmie nas za osoby spokrewnione. Ja – rudzielec jakich mało, Eller z kruczoczarnymi włosami i Lidia z niemal białą jak śnieg fryzurą…Chyba tylko pod względem ciętego języka, były do siebie podobne.
Spojrzałam mimochodem na Archibalda, który wyraźnie swobodniej czuł się w takim miejscu. Jakoś tak dziwnie się wyprostował, jakby chciał „zaznaczyć” mijającym elfom swoją wartość. Był czegoś niepewny? Czy jej się zdawało?.
W całej tej nieszczęsnej sytuacji plusem jednak było to, że w końcu prześpi się w łóżku i normalnie wykąpie…bo choć uwielbiała naturę, to wizyty w przeraźliwie zimnych jeziorach i strumieniach mogą się znudzić każdemu. 
Archibald poprowadził nas do jednej z karczm, w której wynajęliśmy pokój…oczywiście elf zdawał sobie sprawę, że go w progi tego pokoju nie wpuścimy…choć, po dłuższym zastanowieniu, byłabym skłonna zamienić się z nim miejscami. Pokój, w którym się znalazłyśmy nie należał do najlepszych, ale można go było zaliczyć do wygodnych. Niestety jak się okazało, znajdowały się w nim tylko dwa łóżka…jedno dwuosobowe, a drugie pojedyncze…i tego było za wiele. Żadna z nas nie miała zamiaru dzielić „bliższej” przestrzeni, z którąkolwiek z elfek. I nie chodziło nawet o to, że się nie lubiłyśmy…bo mimo wszystko, dało rade to przełknąć, ale zwyczajnie irytował fakt, że po podróży, trzeba nam cisnąć się na jednym łóżku…nawet, jeśli karczmarz uważał nas za rodzinę.
- Ja nie mam zamiaru znajdować się na tym podwójnym…w końcu jesteście siostrami, to się jakoś dogadacie, prawda? – rzuciłam, stając od razu obok pojedynczego posłania przy oknie.
- Nie ma mowy! To Ty będziesz sobie wygodnie odsypiała podróż, a my mamy się tam męczyć? – Lidia nastroszyła się, jakbym rzuciła w nią jakimś przekleństwem.
- I nie zasłaniaj się swoim „matkowaniem”…bo skoro z własną „córką” tak się nie dogadujesz, to może nocka obok Lidii doprowadziłaby do pogodzenia? – zgryźliwość i rozbawienie w tonie głosu Eller wcale nie łagodziło kłótni.
- Wiecie co?...to ja wolę spać na podłodze… – chwilowo miałam dosyć, więc odwróciłam się na pięcie i trzasnęłam na odchodne drzwiami. Szurając swoją „piękną” purpurą sukni zeszłam do stajni z nadzieją, że oporządzenie Eintore nieco złagodzi moją frustrację. Jakoś, wśród wszystkich „żywych” istot, tylko jej rogata przyjaciółka potrafiła nawet swoim milczeniem ją uspokoić….no chyba, że znalazła kogoś, na kim wylewała pokłady goryczy…albo drzewo...albo kamień…tak…cokolwiek, co bez sprzeciwu i w milczeniu, bądź z jeszcze większym oburzeniem obdarowywało ją wiązanką poprawnej niskoslamsowej mowy. Wyobraźnia podbudowała ją nieco, ale nawet tych kilku służących schodziło jej z drogi bez sprzeciwu. Do stajni weszła więc w milczeniu i od razu dostrzegła postać stojącą obok znanego jej jednorożca – Lascara. Archibald widać wpadł na ten sam doskonały pomysł co ona i zamiast wdawać się w kolejne bezsensowne kłótnie, odprężał się w towarzystwie swego wierzchowca. Pretensjonalnie zignorowałam jego obecność i skupiłam się na rozczesywaniu grzywy Eintore, która przyjęła ów gest z wdzięcznością. Choć słów mi się trochę cisnęło na usta, to zmusiłam się do milczenia. Nawet nie wiedziałam dokładnie dlaczego. Może byłam zmęczona? Z zamyślenia wybiły mnie słowa Archibalda.
- W Silliornie spędzimy zapewne co najmniej pięć dni, więc jutro przed wyruszeniem pójdziemy zakupić wam inne ubrania godne dobrze urodzonych osób .
Odwróciłam się już nie wiem po raz który poirytowana.
- Oczekujesz, że będę nosić kolejne takie stroje? Podczas gdy ty chodzisz w tym czym zapragniesz?
- Spokojnie, te były brane na oko, jutro domierzysz sobie dokładniej i będą wygodniejsze. Poza tym ja sam również nie mogę pokazać się w zakurzonym stroju, miej więc satysfakcję, że do domu mojej rodziny wjadę ubrany w wymyślną koszulkę z absurdalnym żabotem i mankietami.
Miałam ochotę go udusić, ale głupim byłoby tracić teraz przewodnika…no i czasami jednak zamiast irytować, w pięknym złośliwym stylu rozładowywał jej skumulowany gniew. No...i chyba zabawnie będzie go zobaczyć w przedstawionym przed chwila stroju. Zdecydowanie pokrzepiająca wizja. Odetchnęłam.
- A więc... Dawno nie odwiedzałeś rodziny? – pytanie nasunęło mi się szybko, chyba za szybko...
- Trochę już czasu minęło. Jakieś czterdzieści lat.
- I nigdy nie dowiadywałeś się co się z nimi dzieje? Aż do teraz?
Archibald zamyślił się, może ważył słowa? Wiedziała, że tak jak ona, nie należał do osób, które dzielą się swoimi doświadczeniami. Jednak czasem, jakieś skrawki informacji wychodzą na „powierzchnię”.
- Kiedyś parę razy wysyłałem do nich listy, czasem otrzymywałem odpowiedzi, ale od parunastu lat raczej żyję sam. A co? Jakiś wywiad?
No tak...i weź tu elfie bądź miły...no…przynajmniej próbowałam. Zdecydowanie lepiej mi wychodzą utarczki słowne, niż rodzinne plotki.
- Tylko zwykłe uprzejme pytanie. Niektórzy bywają czasem uprzejmi.
Na twarzy elfa pojawił się wyraz zdecydowanego zdziwienia. Ha! Tak panie elfie, nawet taka złośliwa istota jak ja, potrafi szarpnąć się na…chwilę słabości…i zapomnieć o swojej manii sarkazmu.
- Wybacz, ale należę do tej garstki ludzi, którzy starają się zrazić innych każdym słowem. Może więc ty się trochę zdradzisz? Jakiś ojciec? Matka?
Parsknęłam w tym momencie śmiechem. Na twarzy elfa pojawił się wyraz jeszcze większego zdziwienia i oczywiście irytacji.
- Jeśli rzekłem coś tak zabawnego, to podziel się proszę, bym i ja mógł się nacieszyć radością uśmiechu…
Spojrzałam na niego nadal wykrzywiając twarz, po czym przybrałam ton nauczyciela.
- Nie wiem, czy zdaje sobie pan sprawę, że nasz świat tak właśnie jest zbudowany…że każda żywa istota posiada swoich rodzicieli...nieprawdaż? W związku z tym, wydaje się być całkowicie logicznym, że nawet i ja takowych posiadam? – Archibald chciał coś wtrącić, ale ciągnęłam dalej, nic nie robiąc sobie z jego „zabiegów”. Tym razem jednak ton mojego głosu zmienił się. Odwróciłam się do Eintore, która lekko skubała mnie w ramię.
- Gwoli ujaśnienia…w moim wypadku…jest ojciec, jest brat i była matka. 
- Była? …
- No była.
- Już jej nie ma?
- Nie ma – powtórzyłam machinalnie, jak echo.
- Coś jej się stało? – odwróciłam się słysząc te pytanie. Skąd u niego ta nagła wścibskość? W spojrzeniu jednak nie dostrzegłam ani krzty kpiny.
- Wiesz, elfom zdarza się umierać prawda? Nie widzę w tym fakcie nic nadzwyczajnego…z tego co wiem, u nas w wiosce znajduje się trochę osób całkowicie bez rodziny, więc nie jestem wśród strasznie pokrzywdzonych przez los… - słowa jednak mówiłam z nutą goryczy, której chyba nie umiałam ukryć.
Elf jakimś cudem nie skomentował mojego nagłego zwierzenia i tylko mruknął coś niezrozumiale. Zapadła drażniąca cisza, dlatego pokręciłam głową, nakleiłam sobie uśmiech numer „7” i z wyolbrzymioną wesołością ruszyłam znowu na górę, rzucając jeszcze przez ramię:
- Idę zająć swój kawałek podłogi…
Archibald odwzajemnił ten sam co zwykle, uprzejmy uśmiech, wstał i skierował się do wyjścia, w druga stronę niż ja. Wzruszyłam ramionami. Nie sądziłam, by o tej porze wybierał się na spacer, ale kto by go tam wiedział?
W pokoju zastałam już śpiące elfki. Oczywiście każda na jednym łóżku…sama się o to prosiłam, ale oczywiście i tak byłam zła. Litościwie rzuciły mi kilka przydatnych elementów, bo znalazłam na podłodze materac i koc. „Ah, kochane córeczki…” pomyślałam i ułożyłam się do niespokojnego snu.
Obudziło mnie szarpnięcie za ramię.
- Pani Matko...Pani Matko, zbudź się, już świta! – głos przepełniony fałszywą uprzejmością należał do Lidii. Potem usłyszałam zaspane parskanie śmiechu u Eller. 
Podniosłam się z mego posłania i na powitanie spiorunowałam jasnowłosą elfkę nieprzyjemnym spojrzeniem, potem jednak uśmiechnęłam się.
- Kochana moja…dzięki Ci, żeś swoją rodzicielkę przywróciła do światłości…a teraz łaskawie usuń się z widoku, bo jeszczem skłonna do przesunięcia Cię siłą… Oczy zajarzyły mi się ognikami i Lidia odskoczyła gwałtownie.
- Chyba nie jesteś aż tak głupia, aby tutaj cokolwiek podpalać?
- Cokolwiek – nie, ale Ciebie – tak, jeśli wyprowadzisz swoją kochaną matkę z równowagi….
- Przypomnij sobie, że nie jesteśmy tutaj dla przyjemności…- rzuciła elfka, po czym podeszła do „swojego” łóżka. Chciałam oczywiście jej odpyskować, ale uniosła rękę uciszając mnie…”a to smarkula…”
- Lepiej chodźmy poszukać sobie nowych sukien – rzuciła, a ręką wskazywała na okno i Eller, która z zainteresowaniem przyglądała się czemuś. Wstałam i tez zbliżyłam się do elfek. 
Za oknem krajobraz jakich wiele, budzące się do „życia” miasteczko, nawołujący sklepikarze, biegające dzieci i kolorowe postacie spieszących się elfów, a wśród przechodzących rozpoznała Archibalda w towarzystwie jasnowłosego jegomościa, strojnie ubranego. O co znowu chodziło?
Chwilę później usłyszałyśmy pukanie do drzwi. Stał w nich oczywiście pan Kaan i widziany wcześniej, nieco fircykowaty elf. W tym momencie każda z nas miała ochotę parsknąć, bo ufryzowana grzywka nowego towarszysza, była niecodziennie zaokrąglona i błyszcząca. 
Standardowo, to Eller pierwsza się ogarnęła.
- Tak? Co panów do nas sprowadza? – uśmiechała się przy tym uprzejmie, a po wcześniejszych emocjach nie było nawet śladu.

<No to masz swoją kolej Eller :)> 

piątek, 18 października 2013

Od Aquy "Zaginęła" cd.

Był wczesny ranek, umyłam się, ubrałam i zjadłam śniadanie. Poszłam do Augusta a ten jeszcze nawet nie wstał! Poczekałam 15 minut i poszłam po konia, natomiast August musi iść pieszo, gdyż Amina nie pozwoliła mu na jednorożca i mu nie ufa a powinna, przynajmniej ja mu ufam i to mu najwyraźniej wystarcza, z resztą się nie dziwi, kto by ufał synowi wrogiemu plemienia ale warto dać mu szansę. O ósmej wyruszyliśmy. Ta podróż będzie jak szukanie igły w stogu siana ale czego się nie robi dla rodziny. Oboje milczeliśmy, czasami na siebie spoglądając.Chodziliśy po lesie i jej szukaliśmy. Nigdzie na terenie naszej wioski jej nie było. No to zostało nam droga wiecznej zimy. Stało się strasznie zimno. Śnieg skrzypiał pod kopytami mego wierzchowca, założyłam mojej klaczy derkę aby nie zmarzła. Nie było żadnych śladów, pewnie śnieg je przykrył. Po 30 mn. wędrówki ujrzałam ślady .....Nadzieji!!! ale szybko się urwały, nie wiem czemu.Zbliżała się noc więc rozbiliśmy obóz. Trudno byłoby rozpalić ognisko gdyby nie to że August ma moc ognia. Nim usnęłam usłyszałam dziwne dźwięki a po chwili ujrzałam tysiące oczu. przeraziłam się. Usłyszałam warczenie.. wilków. Sami się w wilki zamieniliśmy a August wyjaśnił im w wilczym języku n ich terenie i spytał o moją siostrę. August po rozmowie z watahą powiedział że widzieli ją, tesz rozbiła obóz i nic więcej nie wiedzieli ale pewnie poszła dalej ścieżką, i my tak zrobimy...

Od Raven "Nasza podróż" cd.

Po długim pobycie w ogromnym mieście postanowiliśmy z Ryanem opuścić jego mury. Władca tamtejszego miejsca był niestety zawiedziony tym, że ruszamy w drogę, ale nie dał nam odejść bez niczego. Opowiedział nam o tym, że z powodu zmian klimatycznych, 2 km na północ (czyli tam, gdzie się udajemy) pada śnieg i ciągnie się aż za samo Zamczysko Kruków. Podarował nam mapy regionu, przez które będziemy musieli przejść; ciepłe ubrania; sanie; 4 wilki, które pogonią wraz z saniami; duże zapasy jedzenia i amulety na szczęście.
Podziękowaliśmy królowi i wyszliśmy poza bramy miasta.
- Uważam, że zostaliśmy tam trochę za długo. - powiedziałam.
- Dlaczego tak uważasz? To było tylko kilka dni. - odpowiedział.
- O kilka dni za dużo. Powinniśmy zostać tam góra 2 dni, a nie tydzień.
- Przestań. Powinnaś się cieszyć, że po tak męczącej wyprawie odpoczęłaś, a nie strzelać mi tu grymasami. - odpowiedział niezadowolony Ryan.
- Cieszę się - owszem - ale i tak uważam, że nasz pobyt tam był za długi.
- No dobrze, masz rację.
Wyruszyliśmy dość szybko. Im dalej jechaliśmy, tym zimniej się robiło - wyglądało na to, że król tamtego miasta miał rację - tutaj jest zima.
Jechaliśmy od rana aż do samej nocy, tak aby nadrobić zmarnowany czas na odpoczynek. 
Kiedy zrobiło się już tak ciemno, że nie można było już dalej jechać, rozbiliśmy obóz. Konie uwiązaliśmy przy drzewach, a wilki na drążkach, które otrzymaliśmy w mieście. Wyciągnęliśmy jedzenie i zaczęliśmy je dzielić między sobą a zwierzętami.
- Ale jestem zmęczona. I zimno mi jakoś. - powiedziałam, trzęsąc się cała
- No to siadaj i chodź się przytul - odpowiedział Ryan i puścił do mnie oko.
- No dobrze. - zaśmiałam się.
Kiedy się do niego przytuliłam, od razu było mi cieplej. W pewnym momencie musiałam zasnąć, bo nie pamiętam już nic.
Gdy rano wstałam, Ryan dawał jeść jednorożcom. Podniosłam się i mu pomogłam.
- Dzień dobry, Raven. Dobrze się spało? - spytał z uśmiechem.
- Tak, było mi bardzo ciepło i przyjemnie. - powiedziałam radośnie.
- Cieszę się.
Po zjedzeniu śniadania wyruszyliśmy w drogę, tym razem zaprzęgając psy, aby jednorożce nie musiały nas dźwigać na śniegu.
Jechaliśmy dość długo, aż w końcu naszym oczom ukazało się ogromne miasto. Wyglądało inaczej niż kiedyś. Było... ładniejsze?

CDN! 

Od Archibalda Kaan'a do Amersau i reszty "Szpiegowska podróż życia" cd.

Zaczynało robić się zabawnie. Jedyne co rzucało cień na całą sytuację był fakt, że Amersau wyraźnie obiecała sobie zemścić się w mniej lub bardziej okrutny sposób na mnie za ubranie ją w suknię, jaka przystoi wyższej klasy społecznej wdowie po majętnym handlarzu. Nie zamierzałem się tym martwić, przynajmniej do czasu powrotu, kiedy to na pewno otrzymam odwet, nie tylko od pani el Asu'a, ale również od jej córek.
Tak czy inaczej dziewczyny zgodziły się bez większych protestów i narzekań wejść w swoje role. Suknie kupiłem na oko, więc rozmiary nieco odbiegały od rzeczywistości, ale ogólnie było dobrze. Cudem był fakt, że najbliższy zakład krawiecki znajdował się w mieście oddalonym od nas o zaledwie godzinę drogi, nie zamierzałem więc narzekać na inne niedogodności. W końcu to nie ja będę musiał przez najbliższy tydzień paradować w tych szerokich, sztywnych, bogato zdobionych kieckach, które chyba specjalnie uszyte były tak, by ograniczać wszelkie żywsze ruchy. Będąc bratem czwórki sióstr nie raz przekonałem się o tym na własnej skórze, więc teraz dziękowałem bogom za własną rolę ochroniarza.
Dopiero kiedy wróciłem z ubraniami zdałem sobie sprawę, że nie mamy odpowiednich siodeł damskich, jednak nie mieliśmy czasu ani pieniędzy kombinować nowy sprzęt. Zresztą wątpiłem by Amersau i Lidia zechciały jechać na nie swoich rzędach. Wbrew pierwszemu wrażeniu Eller była jak na razie najmniej skłonna do kłótni z naszej czwórki. Chyba jako jedyna potrafiła postawić wagę zadania nad swoje własne odczucia.
Widząc Amersau w sukni potwierdziły się moje przypuszczenia, że nigdy wcześniej nie miała okazji wejść w grono wysoko urodzonej kupieckiej szlachty. Pomimo moich usilnych prób nie zdołałem powstrzymać napadu rozbawienia, widząc po raz pierwszy niepewność i zagubienie na jej twarzy. Posłała mi spojrzenie przepełnione chęcią zemsty, jednak zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, więc nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Jak zwykle odpowiedziałem uprzejmym uśmiechem.
Lidia wydawała się czuć w nowym stroju niewiele lepiej, za to Eller wypadała naprawdę dobrze. Zapewne to ona odegra większą część przedstawienia jako kupiecka córka.
Kiedy Eller pomogła Amersau i Lidii poprawić sukienki i pokazała jak mniej więcej powinny się poruszać, ruszyliśmy. Przez jakiś czas jechaliśmy w milczeniu, ponieważ relacje między „panią” el Asu'a a jej młodszą „córką” były wyraźnie napięte. Po paru godzinach jazdy wjechaliśmy rozległy jar, między dwoma niebyt wysokimi, ale za to długimi wzgórzami, porośniętymi buczyną. Amersau i Lidia właśnie rozpoczynały kolejną kłótnię, kiedy Eller, którą najwyraźniej bawiły ich sprzeczki, ze stoickim spokojem przerwała im wskazując nadjeżdżających z naprzeciwka podróżnych.
- Cicho. Tam ktoś jedzie.
- Jakiś wóz... - mruknęła Amersau przyglądając uważnie się nadjeżdżającym.
- No nie wiesz nie zauważyliśmy - rzuciła zgryźliwie Lidia.
Uniosłem rękę wstrzymując w miejscu nasz mały konwój. Amersau najwyraźniej miała coś do powiedzenia w sprawie takiego traktowania, ale nie dałem jej dojść do słowa.
- Kupcy z mojej wioski - wyjaśniłem cicho - więc zająć stanowiska aktorskie…rodzinko el’Asua - dodałem głośniej i ruszyłem kłusem w kierunku wozu. Uniosłem wysoko otwartą prawą dłoń, tak powożący na pewno zobaczył mój znak, zacisnąłem ją w pięść i dotknąłem lewej piersi. Elf na wozie powtórzył gest, który w naszej wiosce swego rodzaju powitaniem. Kiedy podjechałem na odległość kilku metrów, rozpoznałem w nim Darrena. Był to jakiś daleki kuzyn czy też przyjaciel rodziny - nie pamiętałem dokładnie. Skinąłem mu na powitanie głową, na co on wyszczerzył się radośnie.
- No, no, kogóż to ja widzę! Syn starego Kaan'a, prawda? 
Przytaknąłem uprzejmie.
- Mnie również miło pana widzieć, panie Darren - uśmiechnąłem się zdawkowo. Ostatni raz widziałem go gdy byłem dzieckiem.
- Ile cię nie było w domu chłopcze? Dwadzieścia, trzydzieści lat?
- Dokładnie to trzydzieści osiem - sprecyzowałem. Z jakiegoś powodu tylko go to rozbawiło.
- No popatrz, ja też od pewnego czasu wracam w rodzime strony tylko sporadycznie. Wiesz, chłopcze, kiedy Maja odeszła - nachylił się nade mną i ciągnął poufałym, ale radosnym tonem - to nie widziałem sensu w siedzeniu w miejscu. Zabrałem dzieci i ruszyłem w świat - przytaknąłem zdezorientowany, próbując przypomnieć sobie kim była owa Maja - Pamiętasz chyba jeszcze mojego syna?
Wskazał na ponurego równie czarnowłosego jak jego ojciec młodzieńca, który siedział obok niego na koźle. Pokiwałem niepewnie głową, chociaż byłem niemal pewien, że widzę go pierwszy raz w życiu.
- A jak tam twój ojciec? Nie widziałem go długi czas, zdrowy? Zapewne zdrowy, he, he, on nigdy nie chorował! Opowiadał ci kiedyś, jak szliśmy pieszo przez góry Mirras? Cztery dni zakopani po szyję w śniegu, a on... - próbowałem mu przerwać i wytłumaczyć, że z racji faktu, iż nie było mnie niemal czterdzieści lat nie mam pojęcia czy ojciec w ogóle żyje, nie mówiąc już o jego stanie zdrowia, ale Darren nie dał mi dojść do słowa, opowiadając barwną historię o ich przeprawie przez Góry Południowe. Spojrzałem na jego syna, który uśmiechnął się smutno, westchnął i potrząsnął ojca za ramię, przerywając mu w pół słowa.
- Ojcze, wybacz, ale obawiam się, że nie mamy czasu na opowieści. Pan Kaan zapewne chce zdążyć przed nocą wyjechać poza wzgórza.
Darren spojrzał na niego zdumiony, by po chwili wybuchnąć śmiechem.
- Och, wybacz chłopcze, gdyby dać mi mówić, nie skończyłbym do wieczora, a przecież widzę, że czekają na ciebie trzy kobity - roześmiał się i szturchnął mnie w ramię - I co chłopcze, znalazłeś już sobie jakąś? Która to twoja? A może wszystkie? - zaśmiał się gromko z własnego żartu.
- Żadna moja - wyjaśniłem uprzejmie - To pani el Asu'a wraz z córkami. Niedawno owdowiała, jej mąż, Kor el Asu, uległ nieszczęśliwemu wypadkowi pod kołami wozu. Jedziemy do Silliornu, ponieważ pani szuka dla siebie nowego domu, a z tego co pamiętam nie brakuje w tamtych okolicach wolnych pałacyków pod dzierżawę.
- Ano nie brakuje, nie brakuje. Po ostatniej wojnie niewiele osób wróciło do domów. Słyszałeś o tym chłopcze? Poszli na północ, nie wiem o co poszło, ale okazuje się, że ci spod gór też potrafią trzymać miecze prosto! Najpierw wykrwawili się nieco o Goham, a potem, zamiast wrócić ze zdziesiątkowanym wojskiem do Silliornu, zaatakowali Haanę. Nic im nie wyszło, a teraz opłakują straty - a ja zawsze mówiłem, że stary Gwyna się na kapitana nie nadaje!
Uniosłem brwi zaciekawiony. Czyżby moje plemię poczuwało chęć do podbijania nowych terenów? Szczególnie zaniepokoiły mnie jego ostatnie słowa – wbrew temu co mówił Gwyna był naprawdę porządnym człowiekiem. Nie wróżył nic dobrego fakt, że po prostu wziął wojska i ruszył na północ, nie dając rozkazu do odwrotu, aż do ostateczności.
- A czy przypadkiem nie teraz zaczyna święto Pór Roku? - zapytałem, przypominając sobie nagle o corocznym czterodniowego festiwalu, podczas którego palono całonocne ogniska i organizowano liczne zabawy.
- Ha, zaczyna się, ale przez tą ich wojnę niewielu zostało by się bawić! Smutne będą święta w tym roku, szczególnie zaś z tego powodu, że ostatnio płci pięknej coraz mniej...
- Co proszę? - zapytałem nie bardzo rozumiejąc jego słowa.
- Ano to, że część kobiet poszła na wojnę i teraz w mieście nie ma kobiet, ino same chłopy. A wiesz chłopcze jak to jest, z kobietą źle, ale bez niej jeszcze gorzej. Słabo będzie w następnych latach Silliornie, zanim odbuduje się po klęsce. No ale my rozmawiamy tak beztrosko, a ja chcę zdążyć na wieczór do miasta, bo mi bramy zamkną i będę nocować w polu, bez łóżka i piwa.
To mówiąc szarpnął wodzami, a para masywnych koni ruszyła stępa. Zawróciłem i podjechałem za nimi do elfek, które nie wypadły z roli i uśmiechały się uprzejmie, acz wyniośle do podróżnych. No może tylko u Amersau ta uprzejmość zbyt błyskała jednocześnie ledwo skrywaną irytacją, ale nie miało to w tej chwili większego znaczenia. Kiedy wóz zniknął za zakrętem uszło ze mnie napięcie.
- Widzicie? Jak nie będziecie się odzywać i nadal będziecie się tak idiotycznie przyglądać, to każdy was weźmie za kupiectwo - wyszczerzyłem się radośnie.
- Czyli powiadasz, że każdy kupiec zachowuje się jak idiota? - warknęła wściekle Amersau. Czyżbym zbyt długo przeciągał rozmowę z Darrenem?
- Tylko Ci pośledniejsi…nawet w handlu istnieje coś takiego jak „hierarchia” - mruknąłem wyniośle, nadal uśmiechając się radośnie.
- A Ty gdzie się niby plasujesz w tej „hierarchii”? - wtrąciła Eller.
- Cicho! - rzuciła Lidia - powiedz lepiej o czym tak rozprawialiście tam przy wozie, bo raczej nie były to rozmowy o pogodzie? 
Zaśmiałem się cicho, wiedząc, że wiadomości, które przynoszę, nie przypadną im do gustu.
- Otóż dowiedziałem się, że w wiosce, którą mamy „odwiedzić” rozpoczyna się festiwal „Czterech pór roku”. Sądząc zaś po fakcie, że podobno zbyt wielu mieszkańców nie powinno tam zostać po wojnie, wydaje się to być dziwne, prawda? Dodał oczywiście, że wioska ucierpiała z powodu pewnych wydarzeń, i jest ich nieco mniej… Dlatego z wielką chęcią witają tam podróżnych…z nadzieją, że pozostaną na dłużej - zaśmiałem się cicho - Szczególnie… kobiece towarzystwo jest tam „mocno” pożądane, więc wieść o „samotnej” wdówce z dwoma córkami, byłaby dla nich wielce pokrzepiająca…
- Że co niby??? My krowy na targu, że będą nas tam tak wystawiać? - Amersau w pełni spełniła moje oczekiwania co do ich reakcji.
- I niby czemu tam ma brakować kobiet? – dodała Eller krzyżując ręce.
- Cóż… W wiosce zawsze ich brakowało, a po wojnie jak widać, taki „deficyt” stał się jeszcze bardziej widoczny. I nie, żebym się z nimi zgadzał - dodałem pojednawczo, aby nie urwały mi głowy, na co najwyraźniej miały ochotę - ale status kobiet jest u nas zdecydowanie niższy niż ich męskiego odpowiednika.
- To czemu Cię to tak bawi? - Amersau wydawała się walczyć pokusą znalezienia jakiegoś dorodnego kamienia i obicia mi nim porządnie twarzy.
- Bo, daje nam to możliwość zaskoczenia - Lidia wykazała się przytomnością umysłu.
Wydawało się, że dotarło to również do Amersau, bo opanowała się nieco.
- No to co... Ruszamy dalej? - powiedziała już w miarę spokojnie. Lidia i Eller ruszyły przodem. Wyszczerzyłem się do Amersau, widząc jej nienawistne spojrzenie. Dałbym sobie rękę uciąć, że właśnie planowała jakiś szczególnie okrutny odwet za wplątanie w taką sytuację. I który wkrótce zostanie zapewne wcielony w życie. Jakby to ja był czemuś winien!
- Pani przodem… - uprzejmym gestem ponagliłem ją, by ruszyła ponieważ nadal staliśmy w miejscu, a Lidia i Eller oddaliły się już od nas na trzydzieści kroków. Przytruchtała do nich, więc zająłem miejsce zamykające tyły.
Kiedy niebo zaczynało szarzeć ujrzeliśmy na horyzoncie niewielkie miasto - Raath. Byliśmy już na terytoriach elfów, więc nie obawialiśmy się problemów i skierowaliśmy bezpośrednio na osadę. Zapowiadała się przyjemna noc w ciepłej gospodzie, na wygodnym łóżku.
Wjechaliśmy za mury niemal tuż przed zamknięciem bram i od razu skierowaliśmy się do miejsca, gdzie mogliśmy odpocząć. Zostawiłem Lascara w stajni, który po dwudniowej wycieczce chętnie wrócił na łono cywilizacji. Opłaciliśmy jeden pokój, jednak spojrzenia dziewczyn jasno wyrażały, że noc spędzę na sianie w stajni. Czyżby miały mi za złe ubranie w sztywne kiecki?
Wyszczerzyłem się do nich radośnie i poszedłem do Lascara. Wyczyściłem go raz jeszcze, odnajdując parę grudek ziemi w sierści, które pominął stajenny. Właśnie sprawdzałem swój rząd, kiedy do stajni weszła Amersau. Spojrzała na mnie wilkiem i zajęła się oporządzaniem Eintore. Nie wydawała się zadowolona, więc zapewne zdążyła się już posprzeczać z Lidią lub Eller. Usiadłem pod ścianą i wyciągnąłem foldera, chcąc coś wystrugać, ale nie znalazłem w pobliżu żadnego wolnego kawałka drewna. Zacząłem więc składać i rozkładać nóż, który wydawał przyjemne „klik” przy każdym otwarciu.
- W Silliornie spędzimy zapewne co najmniej pięć dni, więc jutro przed wyruszeniem pójdziemy zakupić wam inne ubrania godne dobrze urodzonych osób - mruknąłem, aby przerwać ciszę.
- Oczekujesz, że będę nosić kolejne takie stroje? - zapytała unosząc brwi i wskazując na swoją suknię - Podczas gdy ty chodzisz w tym czym zapragniesz?
- Spokojnie, te były brane na oko, jutro domierzysz sobie dokładniej i będą wygodniejsze. Poza tym ja sam również nie mogę pokazać się w zakurzonym stroju, miej więc satysfakcję, że do domu mojej rodziny wjadę ubrany w wymyślną koszulkę z absurdalnym żabotem i mankietami.
Prychnęła i wróciła do czyszczenia Eintore. Po chwili jednak odezwała się:
- A więc... Dawno nie odwiedzałeś rodziny?
- Trochę już czasu minęło. Jakieś czterdzieści lat.
- I nigdy nie dowiadywałeś się co się z nimi dzieje? Aż do teraz?
Zastanowiłem się przez chwilę.
- Kiedyś parę razy wysyłałem do nich listy, czasem otrzymywałem odpowiedzi, ale od parunastu lat raczej żyję sam. A co? Jakiś wywiad?
Znów prychnęła, tym razem gniewnie.
- Tylko zwykłe uprzejme pytanie. Niektórzy bywają czasem uprzejmi.
Uniosłem jedną brew. Najwyraźniej Amersau potrafiła zwyczajnie rozmawiać, bez dezorientowania rozmówcy ciągłymi docinkami. Niezwykłe. Szkoda tylko, że ja nie posiadłem takiej umiejętności.
- Wybacz, ale należę do tej garstki ludzi, którzy starają się zrazić innych każdym słowem. Może więc ty się trochę zdradzisz? Jakiś ojciec? Matka?

<Eller, Lidia, wybaczcie.., ale proszę o kontynuację Amersau ;)>

czwartek, 10 października 2013

Nowy elf!


Imię: Blue
Płeć: elfka (kobieta)
Wiek: 90 lat 
Żywioł: księżyc
Moce: Związane z jej żywiołem.
Cechy: odważna, lubi przygody, skryta w sobie, samotniczka, zwykle spokojna, 
Nadzwyczajne umiejętności: włada starożytną magią
Historia: Wędrowała i znalazła wioskę 
Rodzina: nie ma
Jednorożec: Cassie
Stanowisko w wiosce/lesie: łowca
Partner: nie ma
Właściciel: Seresea
Inne: przemienia się w wilka:

niedziela, 6 października 2013

Od Amersau do Lidii i pozostałych z wyprawy "Szpiegowska podróż życia" cd.

„Nienawidzę takich sukienek”…wciąż błąkało mi się to po głowie, ale co zrobić? Żadne pomysły nie przychodziły mi do głowy, a i inni chyba żadnych innych „fascynujących” propozycji nie mili… „Bogowie..za co mnie tak każecie??”
Minę miałam chyba jeszcze bardziej niewyraźną, bo pozostali przyglądając mi się w „nowym” wydaniu i ledwie wstrzymywali śmiech…”Archibaldzie...kiedyś zamorduję Cię za to, albo lepiej…dostaniesz jakiś wspaniały prezent…”
Humor nie poprawił mi się, kiedy zobaczyłam Eller…niestety wyglądała zdecydowanie lepiej i jakoś bez problemu się w tym poruszała… W swej łaskawości pomogła mi doprowadzić się do wyglądu, który nie odstraszał, choć wszyscy i tak popiskiwali cicho w duszonym śmiechu. Na szczęście widok Lidii w nowej kiecy był równie „udany” co mój. Najwięcej więc radości miał Archibald…ale przyjdzie i jego kolej…
I tak oto ruszyliśmy dalej ja i moje „córki”, jak przystało na wspaniałą rodzinę wciąż do siebie pyskowałśmy, a próby uciszania ze strony naszego „obrońcy” Archibalda, nie przynosiły żadnego skutku. Nie wiem, kto przy zdrowych zmysłach weźmie mnie za spokrewnioną z którąkolwiek z elfek…
Nasze „rodzinne” przekomarzania (które zdecydowanie w niektórych momentach mogłyby spokojnie przejść do rękoczynów) przerwało pojawienie się obcych na horyzoncie. „oho...czyli teraz bawimy się w aktorstwo…”
-Cicho, tam ktoś jedzie z naprzeciwka – Eller wyraźnie starała się opanować wcześniejsze rozbawienie i bez problemu przeszła w stan powagi
-Jakiś wóz... - przyglądałam się na zbliżające postacie. Trzy, z tego co dostrzegłam. Dwóch mężczyzn siedzących na woźniczym koziku i jedna kobieta wyglądająca zza zakrytej burty. I zdecydowanie były to elfy.
-No nie wiesz nie zauważyliśmy – Lidia zgryźliwie dorzuciła swoje „dwa grosze” , więc tylko spojrzałam na nią przelotnie, ignorując odzywkę.
Archibald jednak nie wykazywał żadnych oznak zaniepokojenia. Kiwną na nas głową i wstrzymał gestem dłoni, w taki sposób, by podróżnicy przed nami też to zauważyli. I już miałam posłać mu wesołą wiązankę, co myślę o takim traktowani, gdy ten cicho rzucił:
- Kupcy z tamtej wioski - dodał jednak złośliwie uśmiechając się - więc zająć stanowiska aktorskie…rodzinko el’Asua - i ze spokojem, ignorują moje nienawistne spojrzenie, ruszył do przodu, na spotkanie z podróżnikami przed nami. Tamci już chwilę wcześniej zatrzymali się na drodze, chyba czekając na nasze działania. Kiedy zobaczyli zbliżającego się elfa, powitali go gestem podniesienia dłoni. Archibald odwzajemnił sygnał i obcy jakby się rozluźnili. Elfy rozmawiały chwilę, wyraźnie czymś podekscytowane. Archibald kiwną kilka razy głową, wskazał mnie i elfki, po czym uścisnąwszy dłonie obu elfom, powoli odwrócił się i ruszył w nasza stronę. Podróżnicy w tym czasie także wskoczyli na wóz i ruszyli. Mijając nas skłonili się nam lekko, a jeden z nich, czarnowłosy mrugną do nas dziwnie…
Elfka na wozie uśmiechnęła się lekko, gdy znalazła się obok nas, po czym schowała się znowu za swoisty parawan.
Stałyśmy tak absolutnie zdezorientowane, zapominając nawet o tym, że miałyśmy się kłócić. Po chwili podjechał i łaskawie pan Archibald z promieniejącym uśmiechem.
- Widzicie? Jak nie będziecie się odzywać i nadal będziecie się tak idiotycznie przyglądać, to każdy was weźmie za kupiectwo – jego uśmiech nie zbladł widząc trzy nieprzyjemne spojrzenia.
- Czyli powiadasz, że każdy kupiec zachowuje się jak idiota? – rzuciłam wściekle.
- Tylko Ci pośledniejsi…nawet w handlu istnieje coś takiego jak „hierarchia”.
- A Ty gdzie się niby plasujesz w tej „hierarchii” – dodała Eller. Mimo, że na twarzy gościł jej uśmiech, widać było, że też nie podobała jej się ta cała sytuacja.
- Cicho! – rzuciła Lidia, a każde z nas spojrzało na nią zaskoczone – powiedz lepiej o czym tak rozprawialiście tam przy wozie, bo raczej nie były to rozmowy o pogodzie? – No tak, wróciło „przywództwo” naszej towarzyszki. No proszę…
Archibald nadal nic nie robił sobie z naszego niezadowolenia. Jemu przynajmniej pasowała rola, którą otrzymał.
- Otóż –zaczął powoli – dowiedziałem się, że w wiosce, którą mamy „odwiedzić” rozpoczyna się festiwal „Czterech pór roku”. Sądząc zaś po fakcie, że podobno zbyt wielu mieszkańców nie powinno tam zostać po wojnie, wydaje się to być dziwne, prawda? – spojrzałyśmy na siebie poważnie, bo nie było to nic pocieszającego. Elf jednak kontynuował – Dodał oczywiście, że wioska ucierpiała z powodu pewnych wydarzeń, i jest ich nieco mniej…dlatego z wielką chęcią witają tam podróżnych…z nadzieją, że pozostaną na dłużej – tu zaśmiał się dziwnie – szczególnie…kobiece towarzystwo jest tam „mocno” pożądane…więc wieść o „samotnej” wdówce z dwoma córkami, byłaby dla nich wielce pokrzepiająca…
- Że co niby??? – my krowy na targu, że będą nas tam tak wystawiać? – byłam wściekła.
- I niby czemu tam ma brakować kobiet? – dodała Eller krzyżując ręce. Wbijała wzrok w elfa, niemal przewiercając go spojrzeniem.
- Cóż…w wiosce zawsze ich brakowało, a po wojnie jak widać, taki „deficyt” stał się jeszcze bardziej widoczny. I nie, żebym się z nimi zgadzał – dodał jakby pojednawczo – ale ich status jest zdecydowanie niższy niż ich męskiego odpowiednika.
- To czemu Cię to tak bawi? – nadal miałam ochotę zwyczajnie rzucić w nim czymś, byleby tylko zetrzeć ten uśmiech.
- Bo, daje nam to możliwość zaskoczenia – tu odpowiedziała Lidia, była wyraźnie zamyślona.
Drgnęłam. No tak, byłam tak pochłonięta moją dumą, że nie zwróciłam uwagi na oczywisty fakt. Dzięki tej informacji, dużo łatwiej będzie nam wślizgnąć się do wioski bez zbędnych pytań. A fakt, że uznają nas za „słabe”, tylko nam pomoże, a w razie kłopotów, łatwo będzie to wykorzystać.
- No to co….ruszamy dalej? – mówiłam już spokojnie, choć nadal wilkiem spoglądałam na rozpromienionego elfa. „Kiedyś i tak mu się zrewanżuję….” – myślałam i wiedziałam, że jego nieznikający z twarzy uśmiech sugerował, że doskonale sobie z tego zdawał sprawę. Z twarzy elfek nie potrafiła za dużo wyczytać. Lidia nadal zamyślona ruszyła do przodu, a Eller tylko potrząsnęła głową, jakby odrzucając jakiś pomysł, po czym posławszy mi uśmiech popędziła za Lidią.
- Pani przodem…- kolejny raz tego dnia zignorowałam zaczepkę i ruszyłam za elfkami. Pan Archibald znowu wcielił się w rolę „ochroniarza”.

<Zgodnie z kolejnością – Twój ruch Archibaldzie>

sobota, 5 października 2013

Nowy elf!

Tapety _Elfy_81.jpg
Imię: Cheveyo 
Płeć: elf (mężczyzna) 
Wiek: kila godzin 
Żywioł: magia
Moce: -za młody-
Cechy: znane są nam tylko niektóre... 
Nadzwyczajne umiejętności: -za młody-
Historia: przyszedł na świat tutaj
Rodzina: matka/Elinor, ojciec/Mortimer, siostra/Thea
Jednorożec: w przyszłości będzie nim Berundo
Stanowisko w wiosce/lesie: za młody
Partner: -za młody- 
Właściciel: Pti
Inne
- kiedy dorośnie:
Image du Blog samiadu71460.centerblog.net

Od Elinor "Kolejne dziecko cd."

Nareszcie nastał ten ważny dzień. Od rana czułam bóle i skurcze przedporodowe i leżałam w łóżku. Kiedy nastało południe Mo zdecydował się pojechać po Fenrisa. Po mniej więcej godzinie przybył z nimi z powrotem. Lekarz natychmiast przystąpił do dzieła i już po chwili trzymał na rękach malutkiego chłopczyka.
- Jak go nazwiecie? - Zapytał.
- Cheveyo, tak jak już dawno ustaliliśmy. - Powiedziałam przepełniona dumą. 
- Pójdę po Theę.- Powiedział mój małżonek i wyszedł. Po paru minutach był już z nią z powrotem. - Oto Twój braciszek. Od tej chwili jesteś starszą siostrą. Pojedź do Davosa oraz Aminy i ogłoś im tę radosną nowinę.

<Davos lub Amina, bardzo proszę niech któreś z Was dokończy>

czwartek, 3 października 2013

Nowy elf!


<ZDJĘCIE POTEM> 

Imię: Nacoma (czyt.Nakoma)
Płeć: elfka (kobieta)
Wiek:117 lat
Żywioł: Ogień
Moce: ślepienie, zabójcze pnącza, natychmiastowa ciemność, odżywczy deszcz, roślinna bariera, tornado, burza piaskowa, pożar, niewidzialność, teloportacja, czytanie w myślach, deszcz dusz, przemiana w anioła śmierci,przemiana we wszystkie zwierzęta leśne oraz smoka.
Cechy: mocna, ambitna, waleczna, lojalna, prawdomówna, rodzinna, przyjacielska, dzielna, szczera,bardzo odważna, żywiołowa, spostrzegawcza, pomysłowa, troskliwa, opiekuńcza, ambitna, wyrozumiała, optymistka, z poczuciem humoru,
Nadzwyczajne umiejętności: Oj...sporo tego...
Historia: (w formie wspomnień)
Leżałam na ziemi w lesie. Naga. Samotna ,porzucona. Zaraz po urodzeniu umiałam tylko płakać. Jedyny szczegół ,który odróżniał mnie od ludzkiego dziecka były uszy. W końcu znalazła mnie jakaś kobieta. Płakała ze szczęścia ,ponieważ była bezdzietna. Okazało się ,że to królowa ludzkiego państwa. Wychowywała mnie jak własne dziecko. Jednak czas mijał ,a ja ledwo co rosłam. Po śmierci ,,matki" zostałam wygnana. Całe życie tułałam się po świecie ,aby znaleźć swoje miejsce. I nie został mi już nikt. Czułam ,że światu na mnie nie zależy. W końcu znalazłam Amadeusa. Żyłyśmy razem i nikogo z nami nie było. Teraz bezdomna znalazła dom, i sierota rodzinę jaką stały się wszystkie Elfy ,które akceptują mnie taką jaką jestem.
Rodzina: Porzucona przez rodziców
Jednorożec: Amadeus
Stanowisko: Strażniczka przywódców,Lekarka
Partner: Gdyby ktoś się w niej zakochał...czemu nie...
Właściciel: hile
Inne:
<Nadeślę później>

Od Aquy "Zaginęła"

Nadzieja wyruszyła na wyprawę jeszcze nie wróciła zaczynam się martwić.
poszłam do Aminy aby mi pozwolila wyruszyć, aby ja odnaleźć.
Nie zgodzila się niestety, bo uważała że jak wyruszę sama to także zaginę. Lecz pomyslalam że jesli wyrusze z kimś to mi pozwoli.
Zgodzil sie August,wiec i Amina sie zgodzila wyruszamy jutro skoro świt.