sobota, 31 sierpnia 2013

Od Ismaela do Deschen "Decyzje"

I po wojnie. Z jednej strony bardzo go to cieszył, z drugiej zdawał sobie sprawę, że prawdziwe zagrożenie, przynajmniej dla niego zostało tylko odsunięte „na bok”. Ranny, leżąc na łóżku za dużo czarnych myśli wtargnęło się w jego umysł, dlatego mimo upomnień o koniecznym odpoczynku. Był już wieczór, kiedy w końcu wytargał z szafy płaszcz i nieco nieporadnie, krzywiąc się z bólu, założył go na siebie i wyszedł. Musiał przewietrzyć myśli. 
Była jeszcze jedna sprawa, która zaprzątała mu jego myśli, choć te były raczej przyjemne. Deschen…
Po walce, może zbyt spontanicznie skradł jej pocałunek. Nie wiedział nawet do końca, czy ona nie poddała się tylko chwili, szczególnie, że nie znali się tak dobrze jakby chciał…
Otrząsnął się i powędrował w kierunku Fiołkowej Doliny. Mimo wieczoru wiedział, że jego Anubis nadal tam będzie, a właściwie „dopiero” tam będzie. Wiedział, że jego rogaty przyjaciel zdecydowanie lepiej się czuł nocą. Pasowało mu to, on sam do tej pory funkcjonował przede wszystkim nocnym życiem.
Kiedy zbliżył się w końcu do wyznaczonego miejsca, okazało się, że nie był pierwszym, który wpadł na taki pomysł. Oczywiście Anubis beztrosko galopował odreagowując wcześniejszą walkę...albo może popisywał się? Niedaleko bowiem, w cieniu drzew stała postać. Od razu wiedział, że to ona.
Poczekał, aż i ona go dostrzeże. Podeszła niespiesznie, jakby zakłopotana.
- Witaj…co tu robisz?
Uśmiechnąłem się blado, znowu pojawiał się jej na twarzy ten śliczny rumieniec.
- Chyba wpadłem na ten sam pomysł co Ty jak widzę…
Deschen kiwnęła głową i usiadła na pieńku. Milczała.
Zapadła chwilowa niezręczna cisza.
- Ehem…chyba…powinniśmy porozmawiać?
Co z nim? Zachowywał się jak młokos. Nie, to do niego niepodobne. Elfka spojrzała na niego z wyczekiwaniem. Jak już ma mówić, to powie wszystko.
- Ehh…powiedz mi…co sobie o mnie myślisz? To znaczy…kim jestem dla Ciebie…albo, kim chciałabyś, żebym...był? Nie ukrywam, że mi się bardzo podobasz…Zależy i więc na szczerej odpowiedzi - Zawiesił głos, ale nie pozwolił jej jeszcze mówić.
- Widzisz, zwróciłem uwagę na Ciebie już na samym początku, ale…doszły mnie pewne słuchy, że darzysz uczuciem pewnego elfa. Kastiela… Chciałbym więc wiedzieć na czym stoję, czy chcesz być ze mną…czy może chcesz to wszystko potraktować jako „odskocznię”.
Usiadłem obok niej i spojrzałem jej w oczy.

<Deschen?>

Od Mikejli De'Loorm do Kelly "Przechadzka i poznawanie siebie" cd.

Szybko pobiegłam do Kelly.Kiedy byłam już na miejscu.
-Nic ci nie jest?Wszystko gra no przecież jesteś wojownikiem miałaś trudniej ode mnie-podeszłam do niej i usidłam przy niej.
-Spokojnie nic mi nie jest a ty jak u ciebie-powiedziała spokojnie.
-A dobrze musiałam powędrować do innego klanu i wiesz wszędzie jest wojna, ja tego nie rozumiem-posmutniałam pomyślałam-ty walczyłaś mieczem ja strzelałam z łuku bardziej powinnam się martwić o ciebie.
-Eh no przecież nic mi nie jest spokojnie Mikejlo już po wszystkim.
-No wiem wiem ale ciesze się że wreszcie już koniec.

<Kelly?>

Od Sentisa do Coraline "Ah ta miłość" cd.

Chwyciłem ją w ramiona i pocałowałem w czoło.
-Oczywiście. - powiedziałem ciepło i przycisnąłem delikatnie Coraline do siebie. Czułem że się uśmiechnęła. Również się do mnie przytuliła. 
-Może... pójdziemy na mały spacer? - zapytała elfka.
-Z wielką chęcią. - uśmiechnąłem się. Wziąłem ją za rękę. 
Po krótkiej przechadzce doszliśmy do ścieżki miłości. Spacerowaliśmy powoli rozmawiając o sobie. Czas mijał bardzo wolo. 

<Coraline, dokończysz? Wybacz że takie krótkie ;p>

Od Coraline do Sentisa "Ah ta miłość" cd.

Jest po wojnie. Sentis i ja...
Czy jesteśmy parą? Nie wiem. Co prawda bardzo się do siebie zbliżyliśmy, ale nawet nie miałam kiedy z nim o tym porozmawiać. 
Teraz, kiedy atmosfera w wiosce jest bardzo lekka i przyjazna, ponieważ wszyscy cieszą się wygraną, nabrałam ochoty, by z nim porozmawiać. Poszłam do jego domku, ale go tam nie było. Nie poddałam się. Zawołałam Lunaabi i pojechałam Ścieżką Miłości nad Jeziorko Młodości. Był tam. Nadszedł czas na tę rozmowę. 
 - Hej Sentis - uśmiechnęłam się, podeszłam do niego i przytuliłam. 
 - Cześć słońce - odpowiedział i również się uśmiechnął. 
Nie miał na sobie zbroi. Był w zwykłej tunice, a jego lekko szpiczastych uszu i ciemnych włosów nie zasłaniał kaptur. Podobał mi się bardzo w takim wydaniu, tak naturalnie i lekko. Jednak jako wojownik wyglądał męsko i niezwykle pociągająco. 
 - Sentis, mam do ciebie sprawę. - usiadłam na trawie, a on zaraz obok mnie. - Czy my jesteśmy... no... parą? - popatrzyłam mu prosto w oczy i uśmiechnęłam się lekko. Moje blond włosy, zwykle związane, dziś rozpuszczone opadły na twarz. Odgarnął je i uśmiechnął się. 
 - A... a chciałabyś? 
Co miałam powiedzieć?
 - Tak. A ty? 

<Sentis?>

Nowy elf!


Imię: Astaroth
Płeć: elf (mężczyzna)
Wiek: 422 lata
Żywioł: ciemność i sny, magia rytualna
Moce: Manipulacja stworzeniami nocy, rozumienie i manipulacja snami, „widzi” rzeczywistość ponadmaterialną, potrafi porozumiewać się z bytami duchowymi, niezrównany w walce włócznią.
Cechy: Postać raczej milkliwa, nieskłonny do zwierzeń, tajemniczy, początkowo może wydawać się nieuprzejmy, czasem zgryźliwy, ale przy rozmowie pomysłowy i uwodzicielski…szczególnie w towarzystwie pięknych dam, czasem wydaje się być „oderwany” od rzeczywistości. Ogólnie więc – przy pierwszym spotkaniu nie wzbudza sympatii, ale jeśli ktoś zechce przebić się przez mur jego maski…kto wie?
Nadzwyczajne umiejętności: Dostrzega „wiszące” nad innymi kłopoty, potrafi przywołać widmowego jeźdźca, eteryczna postać.
Historia: Wioska…tak…w sumie nie do końca pamięta, czemu akurat tutaj zawędrował. Prowadził go jeden z jego koszmarów, powtarzających się niezależnie od jego zabiegów. Dopiero w samych progach wioski pierwszy raz miał spokojną noc. Przy granicach wioski spotkał go Iriael. Oczywiście wywiązała się walka i całkiem możliwe, że ktoś inny zastałby tutaj tylko dwa trupy…ale zjawiła się postać, która zażegnała konflikt – Amina. 
Rodzina: Kto by się nią przejmował? Jeśli gdzieś jest to ma jego osobę w głębokim poważaniu…
Jednorożec: Senbo
Stanowisko w wiosce/lesie: Choć posiadał zdolności magiczne, nie odnalazłby się nigdzie lepiej niż na stanowisku wojownika
Partner: Nie zastanawiał się nad tym, musi poznać mieszkańców wioski by wyrobić sobie jakiekolwiek zdanie na temat ewentualnych przyjaciół, czy partnerki.
Właściciel: Hija
Inne: Umie się zamieniać w kruka i upiornego wilka:



Od Victorii do Aminy "Nowa wioska i... znajomość" cd.

Przejechałyśmy prawie przez całą wioskę. W końcu Amina zatrzymała się. Zrobiłam to samo. Zeszła ze swojego jednorożca i pomogła mi zejść z Aberalda. Podeszłyśmy pod drewniane drzwi kamiennego domu. Amina lekko zapukała. 
-Już idę! - usłyszałyśmy z wnętrza domu. 
Po chwili otworzył nam wysoki o białych włosach elf.
-Cześć Fenris, pomożesz nam? - powiedziała Amina.
-Tak, pewnie, o co chodzi? - odpowiedział elf.
-Victoria skręciła chyba kostkę.

(Amina, Fenris?)

Od Allison do Celtii "Pałac w Samotnym Lesie - opowiadanie Allison nr. 1"

Wstałam dosyć wcześnie. Sprawdzałam po raz kolejny czy wszystko mam. Usłyszałam lekkie skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się, tak jak myślałam - Celtia.
-Cześć - uśmiechnęłam się.
-Hej - przyjaciółka odwzajemniła uśmiech. 
-Gotowa na podróż życia? - zaśmiałam się i zapiałam torbę.
-Pewnie, teraz trzeba iść po jednorożce.
-Już u nich byłam i pasą się w lesie, wystarczy je zawołać. 
Celtia wyszła przed dom i zawołała obydwa jednorożce - niezbyt głośno, żeby nikogo nie obudzić. Po chwili już stały przed domem. Zaczęłyśmy załadowywać bagaże na nasze jednorożce. 
Po dziesięciu minutach wszystko było na swoim miejscu. Wsiadłam na Legendę, a Celtia na swoją Mane. Wyruszyłyśmy w podróż. Przejechałyśmy przez Las Jednorożców, Jeziorko Młodości, Pagórki Wolności aż w końcu po przejechaniu przez kilka terenów naszej wioski, wyjechaliśmy z niej. Po drodze zatrzymałyśmy się dwa razy aby jednorożce odpoczęły. Zjadłyśmy w międzyczasie parę owoców. 
Byłyśmy jakieś dwadzieścia kilometrów od wioski. Słońce powoli zachodziło. Zatrzymałyśmy się na niewielkiej polanie i zaczęłyśmy rozkładać namiot i zdejmować bagaże z jednorożców. 
W międzyczasie rozmawiałyśmy. Przywiązałam jednorożce do drzewa, aby nigdzie nie poszły w nocy - bo jak odejdą za daleko? Może też na nie polować wiele zwierząt, których nie ma w naszej wiosce. I tak miały dużo przestrzeni, bo sznur był długi na jakieś dziesięć metrów. 
Dałyśmy im wodę i pasze. Poszłam po drewno, a Celtia została przy jednorożcach i reszcie rzeczy. 
Drewno trudno było znaleźć, więc musiałam daleko odejść. Dalej było więcej gałęzi i grubszych. 
Wróciłam ze stosem drewna na rękach. Rozpaliłam za ognisko za pomocą mojego żywiołu - ognia. 
Pierwszy dzień mamy za sobą - jeszcze trzy. 
Siedziałyśmy przy ognisku i gadałyśmy.

(Celtia?)

Od Aminy do Victorii "Nowa wioska i... znajomość" cd.

Przed południem ktoś zapukał do drzwi. 
 - Victoria? Witaj, wejdź. - zaprosiłam. Jednak ona stała w miejscu i miała kaprys bólu na twarzy. - Coś się stało? 
 - Chyba zwichnęłam, bądź gorzej, złamałam kostkę. 
 - Pomogę ci - wziełam ją pod ramię i ostrożnie pomogłam wejść do środka. Następnie usadowiłam na miękkim fotelu i zamknęłam drzwi. - To przez wojnę? - zapytałam ostrożnie. 
 - Nie, nie. Następnego dnia.
 - Chcesz mi opowiedzieć? 
 - Wybacz Amino, ale ja sama nie wiem co tam się stało? Jakieś potwory, inny świat. To było dziwne...
 - Dobrze dobrze, potem pogadamy, teraz idź do lekarza.
 Victoria zawahała się.
 - Ja... ja nie wiem kto nim jest, ani gdzie ma posadę. 
 - No cóż, chyba muszę cię zaprowadzić. Chodźmy. 
 - Łatwiej mi będzie jeśli pojedziemy na Jednorożcach. Ale musisz pomóc wsiąść. 
Kiwnęłam głową. 
Zawołałam Navierę, a za nim ona przyszła pomogłam Victorii wsiąść na Aberalda. Ruszyłyśmy. 

<Victoria?>

Od Eller i Dihrena "Nowy rozdział w naszym życiu"

 - El, wstawaj, bo się spóźnimy – usłyszałam jak zwykle łagodny głos. Zbyt dobrze go znałam, by zastanawiać się, do kogo należy.
 - Po pierwsze – wymruczałam, przekręcając się z pleców na brzuch – nie mu na me E.., a po drugie… - Poduszka skutecznie tłumiła moje słowa, wiec musiałam głowę odkręcić w bok. – A po drugie – powtórzyłam – prosiłam cię, żebyś mi tak nie wpadał co chwila do domu. Po co zajęliśmy dwa?
 - Bo ty chciałaś – stwierdził obojętnie.
 - No nie wierzę! – Uniosłam się na łokciach, zamaszystym ruchem  głowy odrzucając w tył czarne włosy z ciemnych oczu.  – Czyżbyś miał do mnie o to żal?
 - Nie. – Skłamał. Czy on nie może zapamiętać, że ja wykrywam kłamstwa? Dobra, nie do końca skłamał, ale wiedziałam, że nie tego się spodziewał.
 - Ale wiesz – powiedziałam z przekąsem, wstając nieśpiesznie – tak chyba jest lepiej… Nie chcemy przecież od razu stąd wylecieć. – Patrząc na jego zmarszczone brwi, powiedziałam: - Nie jestem pełnoletnia.
 Czoło Dihrena wygładziło się, a moje wręcz przeciwnie. Fakt, to był problem. Elfy różnią się od siebie, widziałam tu kilka z tych „cnotliwych” i tych „normalnych”, że tak powiem.
 Jakby kto pytał –jesteśmy w tej wiosce od kilku dni. Dihren grzecznie zamieszkał w domu otoczonym wierzbami na skraju wioski, a Ito oddał pod opiekę Amasty, ale ani ja, ani Aurum nie chciałyśmy przystać na zaproponowane nam warunki. Po kilku burzliwych rozmowach wszystko ułożyła się tak, jak chciałyśmy. Mieszkam teraz… w drzewie. Nie na, ale w.  Och tak, magia łacińskich zaklęć. Wystarczyło przez godzinkę przemawiać do drzewa, a doszło się z nim do porozumienia. Trochę urosło, „trochę” się rozszerzyło, a o resztę zatroszczyłam się sama. Ponadto opiekunowie jednorożców nie mają dostępu do Aurum, która mieszka ze mną na nasze wspólne życzenie. Za „domem” mamy małą stajnię i symboliczny wybieg ogrodzony murkiem z biało-kremowych kamieni. Jest on jednak dosyć symboliczny bo wiem, że Złota – jej imię tłumaczone z łaciny- jeśli tylko zechce, to z łatwością się wydostanie.
 Ja się pewnie domyślacie, nie mogę używać ognia w jego dwupiętrowym wnętrzu, ale znalazłam miłe i dość ciekawe rozwiązanie. Notty. Pewnie spytacie, co to jest. Otóż to małe stworzonka -nie jestem pewna, czy owady, ptaki czy ssaki- wielkości dorodnego jabłka, ale owocu w ogóle nie przypominające.  Białe (no, nie do końca. Czasem wpadają w odcień lawendowy albo limonkowy) puszyste kuleczki, unoszące się w powietrzu niczym bańki mydlane, z tą różnicą, że nie pękają.  A żywią się… za pomocą fotosyntezy! No powiedzcie, czy takie stworki nie są cudowne?! Na dzień przenoszę je do całkiem sporej klatki i zakrywam czarną tkaniną, żeby mogły pospać.
 Gdy Dihren grzecznie na mnie czekał, nieśpiesznie – trochę na złość elfowi- przygotowałam się do wyjścia. Wzięłam jeden z nowych strojów(Powiedzmy sobie szczerze – większość się do nich zalicza, bo podróżnicy, do których jeszcze niedawno się zaliczałam, nie próżnują, choć można mnie było nazwać lekkim wyjątkiem.) . Sukienka – a raczej ciasny, skurzany strój- sięgająca do połowy biodra, bez ramiączek, górna i dolna krawędź obszyta była szarym futerkiem z szynszyli, a w biodra opasał luźno czarny pasek, do którego przyczepiłam pochwę z zakrzywionym nożem. Co jak co, ale mam zamiar sprawiać przynajmniej pozory groźnej. Do tego plecy miałam prawie gołe, a tkaninę trzymały ze sobą sznureczki splecione skośnie. Ani myślałam wyglądać tanio, jedynie wyzywająco(jak zwykle). Wzięłam więc cienkie, brązowe rajstopy i bardzo wysokie kozaki na dwunastocentymetrowym obcasie i podwyższonej podeszwie. Nie chcę wyglądać jak kurdupel.  Do tego luźne kremowo-brązowe rękawy , trzymające się na gumkach nad łokciem.  Przyjrzałam się własnemu odbiciu. O tak…
 - Witaj, Eller – powiedziałam sama do siebie. – Od ponad czterdziestu lat cię nie widziałam, ale miło znów cię ujrzeć.
 Mniej więcej tak ubierałam się na co dzień, zanim porzuciłam wszystko.
Możemy już iść, El? Wystarczająco ostatnimi dniami zalazłaś Aminie za skórę. – usłyszałam przekaz myślowy Dihrena. Trochę dołowało mnie to, że on potrafi porozumiewać się myślami, choć jego żywiołem jest materia, a ja nie, mimo żywiołu umysłu. Pocieszeniem jest jednak to, że potrafię tworzyć barierę umysłu – nie tak łatwo w nim czytać.
 Zgrabnie zbiegłam po schodach, zastanawiając się, czy Drzewo nie boli, gdy tupię, ale nic na to nie wskazywało. Tak, dobrze przeczytaliście – zbiegłam. I się nie zabiłam. Z tym jest jak jazda na rowerze – nie do oduczenia.
 - Możemy iść – oświadczyłam, zgarniając dwa jabłka ze stołu. Zatrzymałam się w drzwiach i zirytowana  zadałam niezwykle inteligentne pytanie elfowi, który nawet nie drgnął: - Co? – zmierzył mnie ponownie od stup do głów. Czemu on myśli, że potrafię czytać z jego spojrzenia? A, no faktycznie, potrafię. Ale miło by było, gdyby komplementował mnie na glos. – Myślisz, że jeśli porzuciłam mój styl kilkadziesiąt lat temu, to w ogóle go straciłam? – spytałam łagodniejszym i lekko rozbawionym tonem.
 Potrząsnął głową.
  - Wyglądasz zjawiskowo – oznajmił, doganiając mnie.
 - No, wiem! – zaśmiałam się.
 - Nie zabijesz się w tych butach?
 - Lata praktyki robią swoje – odparłam obojętnie, zamykając drzwi. - Modo elabitur mi ligno – pożegnałam się z drzewem, a potem zawołałam Aurum.
 - Nigdy cię w czymś podobnym nie widziałem – przyznał, idąc za mną.
 - Nie znasz mnie od urodzenia.
 - I bardzo nad tym ubolewam. – Ucałował mnie w skroń. Nadal byłam od niego niższa, nawet w tych cholernych butach.
 Słucham cię. – ponownie przekaz myślowy, tyle że tym razem od jednorożca, do którego musieliśmy podejść my, bo Aurum nie raczyła się ruszyć. Ba! Nawet nie podniosła głowy, tylko nadal żuła trawę kilkanaście metrów od nas.
  - Idziesz z nami?
Gdzie, gołąbeczki?
 - Do wioski.
 Nie, zostanę tu. Myślę, że Amina nie bardzo mnie lubi…
- Nie prawda! – zaoponowałam, bo przywódczyni była naprawdę oazą spokoju.
 … a poza tym nie będę wam psuć wspólnego wyjścia.
 - Idziemy służbowo.
 Tym bardziej zostanę.
 - Jak chcesz – powiedziałam i rzuciłam jej w powietrzu jabłko. Wyprostowała się w mgnieniu oka i lekko odbijając się przednimi nogami, schwyciła je w locie.
 - No, no… - wymruczałam z przekąsem. – Widzę, że mimo iż się rozleniwiłaś, to nie straciłaś dobrego refleksu.
 Chciałabyś.
 Udaliśmy się powoli ścieżką w stronę wioski. Na kocich łbach było mi już ciężej, ale jakoś dałam radę zachować swój honor i się nie przewrócić. Mieszkałam jakieś 200 metrów od wioski, przy ścieżce prowadzącej do „Fortecy Jednorożców” – jak to z kpiną zaczęłam nazywać miejsce, w którym znajduje się wielka stajnia i kilka padoków- z dwóch powodów. Po pierwsze Było to bardzo ładne miejsce jakiś kawałek drogi od wioski, ale nadal w jej obrębie, a po drugie, mogłam czasem obserwować elfy, idące do sowich jednorożców. W ten sposób byłam na bieżąco z tym, czy jest ktoś nowy, bo przecież wierzchowca odwiedza się codziennie.
  Wioska była bardzo ładnym miejscem, choć nazwałabym ją raczej miasteczkiem, bo na wioskę była za ładna. Minęliśmy dom Dihrena, Kiary, która na pierwszy rzut oka- a pamiętajcie, że takowy w moim wykonaniu zwykle jest bezbłędny- była piękną blondynką „a’ la uwodzicielska amazonka”.  Od razu wiedziałam, że nie będziemy się lubić. Ja przecież nosiłam tylko skórę i często polowałam dla przyjemności, a ona wyglądała na zagorzałego obrońcę praw zwierząt. W końcu wśród nich się wychowała.
 Dalej mieszkała Amasta. Pamiętacie, co mówiłam o tych „cnotliwych”? Na dosyć niedokładny rzut oka Amasta się do nich zalicza, ale Dihren ją lubi, trochę za bardzo (za co swoją drogą elfka traci u mnie kolejne punkty). Mimo tego muszę przyznać, że jeśli miałabym powierzyć komuś poufne wiadomości, na pewno byłaby to ona. No, chyba że te wieści krzyżowały by się z lewymi interesami i czymś niezgodnym z prawem.  Ale w takim wypadku – jeśli Dihren nie mógłby mi pomóc- na pewno poszłabym do Raven, Rose, albo Kastiela… Dobra, poza tym ostatnim. On we wszystkim szuka swojego interesu. Taak. Miałam już z nim „miłą” konwersację. Amneris zraziła mnie do siebie, gdy zwróciła się do mnie na „dziecko”. Ludzie! Czy wy nie widzicie, że spokojnie mogę być doroślejsza od połowy z was(zwłaszcza od Kastiela)?
 - Ty naprawdę go nie lubisz –wyrwał mnie z zamyślenia Dihren.
 Drgnęłam zaskoczona i gwałtownie wyplątałam się spod jego ramienia, patrząc na niego zdumiona.
 - I nie rozumiem, co masz do Arwena – wzruszył ramionami.
 Zabrakło mi słów!
 - Nie marszcz czółka, bo ci się zmarszczki zrobią. – Ledwo powstrzymywał śmiech.
 - Zero prywatności! Nawet we własnej głowie! – wydukałam w końcu. Wściekła, tupiąc głośno butami i zapominając o gracji, poparłam przodem na miejsce spotkania.
 - Swoją drogą – dobiegł mnie jego głos tuż z za moich pleców, choć nie słyszałam cichego chodu- zdążyłaś już znielubić połowę wioski, którą poznałaś.
 - Nie prawda! Raven i Rose wydają się w porządku, a Kastiel, mimo iż jest strasznie irytujący…
 - Dokładnie odzwierciedla twój charakter – wtrącił.
 - … to też ujdzie. Poza tym nie mam też nic do Aminy i Davosa – zakończyłam, dumna z siebie, że aż tyle osób przypadło mi do gustu.
 - Ale Arwena naprawdę jest w porządku – musiał mieć ostatnie słowo.
 Byłam gotowa zacząć się kłócić i okazać ogrom swojej zazdrości, gdy bierze go pod ramię, albo kładzie dłoń na barku, ale powiedział coś, czego w ogóle się nie spodziewałam:
 - Jednak co do Kiary, to masz rację.
Nie mogłam się nie zaśmiać. W międzyczasie dotarliśmy na umówione miejsce koło fontann, jednak nie czekała tam na nas Amina, której się spodziewaliśmy.
 - Ahoj! – powitała nas ruda.
 Na oko? Na oko zdobyła moją sympatię. Poza tym też była ubrana w skórę, mimo iż zupełnie inaczej. Ona też nam się bardzo dokładnie przyjrzała.
 Poprawiła kaptur swojej futrzastej kamizelki, mimo iż na dworze było ciepło.
 - Mniemam, iż to z wami miałam się spotkać, ta?
 - Może i tak – odparł Dihren- ale my nie mieliśmy się spotkać z tobą.
 - Kiler – przedstawiła się bardzo wylewnie, bawiąc się krótkim nożem.  – A wy to Eller i Dihren ,wiem – przerwała nam, gdy już otwieraliśmy usta, by się odezwać.  – Ładne plotki krążą o tobie – zwróciła się do mnie. – Nie dajesz się podporządkować, to dobrze. Grunt to pokazać się najsilniejszej strony, bo inaczej będą cię wybierac do najgorszych zadań, gdzie nawet szatan nic nie zdziała. Dobrze, odsć gadania. Chodźcie ze mną – już odwracała się w lewo, ale zbiłam ją z tropu.
 - Dokąd? – spytałam.
 Nie wiem czemu, ale się zaśmiała.
 - A wiec to prawda, co o tobie opowiadają.
 - Byłabym całkowicie usatysfakcjonowana, gdybyś powiedziała, kto i co powiedział.
 - Kastiel sporo mówi. A więc – jeśli to konieczne- tlumaczę: Amina nie mogła przyjść, no szuka Davosa, który z kolei szuka Maili, która kilka dni temu wybrała się na polowanie i nie wróciła. – Machneła niedbale dłonią. – Wiem, zaplątane.  Ale to nie ważne. Ważne jest to, że amina kazała mi przyjść to za siebie i zabrać was do czegoś w stylu „siedziby głównej” , żebyście uzupełnili jakieś papierki.
 Poszliśmy za nią.
 - Skąd masz smocze ostrze? – zapytałam.
Drgnęła.
 - Skąd wiesz, że to ono?
 - Miedziany błysk, haczykowate zakończenie, krzywa klinga, w której tkwi szlachetny kamień i do tego runy na płazie. O ile się nie mylę, to napisano „cena krwi jest wysoka” a dalej nie mogę odczytać.
 - Znasz się na borni – przyznała z uznaniem.
 - Napisano jednak „cena krwi bywa wysoka, zależy jednak, w czyich żyłach płynie” – wtrącił Dihren.
 - No, no. Zyskujecie u mnie coraz wyższy szacunek.
 - Z wzajemnością – odparłam grzecznie, co nie odbiegało od prawdy. Ruda naprawdę mi się spodobała. Wreszcie ktoś normalny.
 Weszliśmy do dużego, dwupiętrowego budynku mniej więcej w centrum wioski. Przeszliśmy przez dużą salę z ławą i wieloma krzesłami i wspięliśmy się na piętro. Kiler przemówiła po łacińsku do wielkiego ogara leżącego przy wiśniowych drzwiach, ale nie pamiętam słów. Szary, olbrzymi pies odsunął się, a my weszliśmy do środka.
 Uderzył mnie zapach kurzu i starego pergaminu. W półcieniu dostrzegłam unoszące się drobinki jakiegoś pyłu, a dopiero potem sporawe, dębowe biurko i wiele półek pod ścianami. Kiler usiadła na krześle, zarzucając nogi na blat biurka i podsunęła nam dwa papierki, a raczej dwa pliki papierków, , kałamarz i dwa pióra.
 - Uzupełnijcie – kazała.
 Akt dołączenia… bla, bla… zobowiązuje się… bla, bla, cos tam o przysiegach i zobowiązaniach, bla bla….
Potem musiałam uzupełnić dane osobowe i zaznaczać jakieś pola ptaszkiem. Akurat gdy zatrzymałam się przy wieku, Kiler wtrąciła:
 - Musisz uzupełnić pole z opiekunem prawnym. Zakładam, że to będzie towarzyszący nam Ren – powiedziała obojętnie, bawiąc się znów ostrzem.
 - Po co? – spytałam.
 - Jesteś niepełnoletnia, tak? – upewniła się.
  Przewiercając ją wzrokiem i nie patrząc na kartkę, zamaszystym ruchem dłoni wpisałam sobie równe 100 lat w papierach.
 - Okey. A wiec jesteś pełnoletnia. Oficjalnie. – Obchodziło ja to tak bardzo, jak zeszłoroczny śnieg.
 Poza tym w dokumentach miałam tylko jeden przekręt – przy wypisywaniu mocy nie uwzględniłam wyczuwania kłamstwa. Dobrze jest mieć Asa w rękawie, tak na wszelki wypadek.
Po odpowiedzeniu na wszystkie beznadziejne pytania (pytano nawet o rozmiar buta!) pożegnaliśmy się z rudą i poszliśmy sobie. Coś czułam, że nasza towarzyszka chce jeszcze poprzeglądać pergaminy.
 - Widziałem małą zmianę w wieku, staruszko – zagadnął Dihren. Nie odpowiedziałam. – Jekbyś dodała sobie 4 lata, ale że 14?!
 Zatrzymałam się gwałtownie.
 - Chcesz, żeby się nas czepiali, czy nie? – spytałam, podciągając lewy rękaw.
 - Pod jakim względem?
 - Pod tym, że jesteśmy parą. Nie? To chodź tu i nie gadaj. – Pociagnełam go lekko za koszulę i pocałowałam. Przyznam się, że po części dlatego, żeby zamknąć u usta.

Od Victorii do Sentisa "Nowa wioska i... znajomość" cd.

Przebrałam się w piżamę i położyłam się na łóżku opatulając kołdrą. Przewracałam się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Wyjrzałam przez okno. Księżyc jasno świecił przebijając się przez drzewa. Znowu się położyłam. Po długim czasie w końcu zasnęłam. 
Obudziłam się wcześnie rano. Była może z szósta, czyli zaczynało robić się jasno. Ubrałam się i poszłam do kuchni. Nalałam sobie szklankę soku. Usiadłam przy stole, stwierdzając, że nie jestem głodna. Wypiłam sok i wstałam od stołu, podeszłam do wielkiej półki z książkami. Zaczęłam szukać - sama nie wiedziałam czego. Po chwili wyjęłam parę książek i zaczęłam je przeglądać. Jedna była jakąś opowieścią, druga o zaklęciach i różnych czarach, a trzecia była napisana w niezrozumiałym mi języku więc ją odłożyłam. Zaczęłam przeglądać książkę o czarach i zaklęciach. Postanowiłam je wypróbować. 
Niektóre działały, a niektóre nie - albo po prostu źle je wymawiałam. 
Dochodziła dziewiąta. Włożyłam książkę pod poduszkę. Wyszłam z domu i poszłam po mojego jednorożca - Aberalda. 
Szybko dotarłam do jego boksu. Po drodze wioska świeciła pustakami, jakby nikogo nie było tu od dawna. 
Weszłam do boksu mojego jednorożca. Czasem mnie przerażał. Gdy mnie zauważył zarżał. Założyłam na niego siodło i resztę ekwipunku. Jechałam nim przez las, a potem wyjechałam przy Wodospadzie Tataru. Okrążyłam go, żeby dostać się koło wodospadu. Przejechałam skałą, która znikała pod wodospadem. Słyszałam, że jest tam wielka jaskinia. Chciałam to sprawdzić. 
Gdy przejechałam przez wodospad, znalazłam się w jaskini - cała mokra. Warto było. Było to tajemnicze i ciekawe miejsce, Z głębi jaskini z góry wydobywało się światło. Zeszłam z Aberalda i zaczęłam iść z nim coraz dalej. W końcu dotarłam do źródła światła. Był to otwór w jaskini, przez który było widać niebo. Zatrzymałam pod nim jednorożca i wsiadłam na niego po czym próbowałam stanąć na siodle. Udało się. Dosięgałam otworu i zaczęłam się podciągać. Wyszłam na powierzchnię. był to jakby inny świat... Było tu strasznie cicho. Na łące jakieś sto metrów dalej pasły się dziwne zwierzęta. Nagle poczułam czyjś oddech na karku. Odwróciłam się. Za mną stało to coś. Nie miało oczy tylko dwie czarne dziury, nie miało futra było łyse i poranione. Zaczęłam krzyczeć, aż mnie zabolało gardło i wskoczyłam do jaskini. 
Spadłam na skalną 'podłogę'. Przeszył mnie straszny ból w kostce. Zacisnęłam zęby. Zawołałam jednorożca, który stał na drugim końcu jaskini. Przyszedł do mnie. Przytrzymałam się jego żeby wstać. Nie mogłam stawać na lewą kostkę, najprawdopodobniej ją sobie zwichnęłam. Z trudem wsiadłam na Aberalda. Wyjechałam spod wodospadu. Pojechałam do domu. Nie wiem kto tu jest medykiem, i to jest problem. 
Jest godzina jedenasta. Amina już wstała? Pewnie tak. Wybrałam się do niej kulejąc. Zapukałam w drzwi.

(Amina?)

Od Ismaela do Rebecci "Pierwsza przygoda w nowym życiu" cd.

Zmiana zachowania jego podopiecznej bardzo poprawiała mu humor. Wydawała się być zupełnie inną osobą…a przynajmniej z nieco pogodniejszym nastawianiem. Zdawał sobie sprawę, że każdy ma jakieś problemy, które wpływają na nasze postępowanie i zachowanie…ale uznawał, że nie warto ich uwidaczniać światu zewnętrznemu, bo się mści. Twierdził nawet, że smutek którym się otaczamy, zamyka nas na dostępną gdzieś indziej radość. I wydawało mu się, że Rebecca właśnie na tę otaczającą radość się otworzyła.
Obserwował później poczynania swoich uczniów i przynajmniej na ten moment, nie mógł narzekać…no..nie licząc kolejnych wygłupów młodszego towarzystwa…
Zastanawiał się jeszcze nad tym co powiedziała Rebecca. Chciała być łowcą, a przy jej potencjale i aspiracjach, wierzył, że osiągnie to czego pragnie. Musi się tylko postarać i w żaden sposób nie poddawać. Takie zachowanie zawsze cenił u innych elfów, szczególnie, że sam starał się tak właśnie postępować. Miał jednak małą pomoc, która powinna nieco bardziej przybliżyć..i jeśli rzeczywiście pragnęła pójść taką drogą, to powinna poradzić sobie z oferowanym jej wyzwaniu.
Kilka dni później zatrzymał ją po jednych z indywidualnych zajęć. Był zadowolony z jej postępów, więc tym bardziej postanowił wspomnieć jej o swoim pomyśle.
Siedział na ławce, tym razem sama (choć ostatnio często przebywała wśród swoich przyjaciół, to na szczęście nie zapomniała o swoim czytelniczym nałogu, znajdowała czas i na to) i pochłaniała ją kolejna lektura. Zajrzał jej przez ramię spoglądając na trzymaną w rękach książkę.
- Wybacz, że przerywam Ci tę chwilę samotności, ale chciałbym chwile z Tobą porozmawiać, jeśli oczywiście nie masz nic przeciw?
Elfka prawie podskoczyła. Nie chciał jej wystraszyć, a jednak wyszło inaczej. Odwróciła się i spoglądała zaskoczona. Po chwili uśmiechnęła się.
- Przepraszam pana…nie zauważyłam, że ktoś tu jeszcze jest.
- To akurat moja wina, nie powinienem się tak zakradać – zaśmiałem się żartobliwie. Rebecca złożyła książkę i odłożyła na stojąca obok ławkę.
- O czym chciał pan porozmawiać? – spoglądała wyczekująco, nieco nerwowo może zaciskając dłonie.
- Cóż…- usiadłem przy ławce obok – pamiętam, że mówiłaś o swoim marzeniu bycia łowcą…prawda?
- Tak, do czego jednak pan zmierza?
- Pomyślałem, że mógłbym pomóc Ci w osiągnięciu tego celu. Jednak, od Ciebie będzie zależało, jak to wykorzystasz, albo czy będziesz chciała to wykorzystać – znowu posłałem jej uśmiech, bo wydawała się nadal nieco zaniepokojona. Czemu? Zazwyczaj w jego towarzystwie była bardziej rozluźniona. Może ma jakiś kłopot? Kontynuowałem jednak dalej.
- Na pewno orientowałaś się, jak wygląda nasz drużyna łowców? Przewodzi jej niejaka Amersau…wstępnie z nią rozmawiałem i jest skłonna przyjąć Cię…na tzw. dodatkowe zajęcia. I teraz, czy chciałabyś się tego podjąć?
Rebecca spoglądała na mnie zamyślona.
- Słyszałam, że pani Amersau…jest..nieco dziwna…- zawahała się dobierając słowa, chyba plotki wśród młodszych dotarły i do niej.
Zaśmiałem się, bo sam pamiętam moją rozmowę z rudowłosą elfką.
- Ja powiedziałbym raczej, że jest bardzo bezpośrednią, mocno wygadaną…albo pyskatą elfką. Mówi zawsze to co myśli, może przesadza ze złośliwościami…ale uważam, że nie umniejsza to jej wartości. Właśnie z racji jej charakteru…uważam, że powinnaś pójść do niej. Oczywiście nie zmuszam Cię do niczego, zastanów się i powiedz mi o swojej decyzji.
Rebecca uśmiechnęła się promiennie, przeganiając ze swej twarzy niepokój.
- Dobrze…pomyślę o tym i pana poinformuję – przy czym uśmiechnęła się nieco łobuzersko. 
Lubił ten jej uśmiech. Miał więc nadzieję, że jego pomysł okaże się trafny.

<Rebecca, dokończysz?>

piątek, 30 sierpnia 2013

Od Raven "Nasza podróż" cd. 2

Miałam mętlik w głowie. Nie wiedząc co mam zrobić, usiadłam na powalonym konarze drzewa i zaczęłam myśleć. Czyżby coś się stało, kiedy spałam ?
W tym momencie zza krzaków wyszedł Ryan, wraz z końmi.
- Dzień dobry, Raven. Już się wyspałaś ? – spytał z pogodną miną.
- Cześć. Czy mógłbyś mnie tak więcej nie straszyć ? - spytałam zdenerwowana.
- Czym, jeśli mógłbym wiedzieć, cię wystraszyłem ? - spytał lekko rozbawiony.
- Myślałam, że coś ci się stało ! Zabrałeś konie i bez żadnego śladu poszedłeś i mnie zostawiłeś !
- Czyżbyś się bała być sama w lesie ? No widzisz, dobrze, że z tobą pojechałem.
- Bałam się o ciebie ! - odpowiedziałam rozgniewana.
- No chyba, że tak. Przepraszam, ale nie chciałem cię budzić. Poszedłem napoić konie. - odpowiedział lekko strapiony.
- Och, ty... - odpowiedziałam i zaczęłam się śmiać. On również odpowiedział śmiechem.
Po chwili wyjął z plecaka owoce i zaczęliśmy jeść. Konie też dostały owoce i smakołyki, a dokładniej jabłka i kilka kostek cukru. Były z tego bardzo zadowolone.
- Ruszamy ? Przed nami jeszcze bardzo długa droga, a ja wolałabym nie napotkać nikogo nam niepotrzebnego. - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Pewnie. Spakujemy tylko bagaże i pojedziemy. - odpowiedział i uśmiechnął się.
Spakowaliśmy więc bagaże i ruszyliśmy. Na jednorożcach jechaliśmy tylko w lesie. Aby nie przemęczać Magmy i Cienistogrzywego, na terenie polan szliśmy już pieszo. Po czterogodzinnej wędrówce, ujrzeliśmy przepaść wraz z wodospadem. Był dość stromy i wysoki, jednak z tym nie było problemu - mogliśmy zlecieć na dół z moimi skrzydłami lub Ryan by nas zniósł za pomocą Piasków Czasu.
Naszą uwagę przykuły trzy posągi, jakichś łysych facetów, którym tatuaże lśniły na niebiesko. Były gigantyczne. Przy nich ja i Ryan zdawaliśmy się być jedynie małymi kropkami. Niczego takiego wcześniej nie widziałam. Na skraju półki skalnej, na której staliśmy, stała tablica z jakimiś dziwnymi znakami. Nie wiedzieliśmy co to znaczy.
- Ryanie... Jak sądzisz, czy te posągi byłyby w stanie ożyć ? Może to i głupie, jednak nieraz słyszałam już o podobnych sytuacjach. - spytałam zdenerwowana.
- Myślę, że nie. - odpowiedział również lekko zaniepokojony.
Normalnie bym się nimi nie przejmowała, gdybym nie zauważyła jednej różnicy. Kiedy byliśmy kilkanaście metrów od przepaści, posąg, który stał na uboczu w przeciwieństwie do "bliźniaków" miał zaciśniętą prawą pięść, a teraz jego obie dłonie wisiały bezwładnie i nieruchomo.
- Może obejdźmy to miejsce na około ? - spytałam.
- Nie ma takiej potrzeby. - odpowiedział.
- Podejdź tu.
Ryan podszedł do mnie, a ja mu powiedziałam na ucho o różnicy, którą zauważyłam.
- Raven, masz rację. Dobrze, że zauważyłaś. - przyznał.
- To co robimy ?
- Nie mam pojęcia.
- Jest już trochę późno, więc może rozbijmy obóz i odpocznijmy, a jutro zaryzykujemy przejście. – zaproponowałam.
- W sumie to dobry pomysł. – przyznał i zaczął oswobadzać konie od ciężaru naszych bagaży.
Postanowiłam zrobić to samo. Kiedy zdejmowałam Magmie małą torbę, ujrzałam coś wystającego spod jej siodła. Zdjęłam je z jej grzbietu i zajrzałam pod spód. Do siodła przyczepiona była mała sakwa z ziołami i lekarstwami. Było w niej coś jeszcze – jakaś mała książka. Ogólnie rzecz biorąc, była bardzo gruba, jednak małych rozmiarów. Gdy ją otworzyłam, ujrzałam spis wielu mitów i legend tych lasów, gór oraz terenów wokół. Pomyślałam, że przeszukam książkę w poszukiwaniu informacji o trzech posągach.
- Ryanie ! Zobacz, co znalazłam pod siodłem Magmy: sakwę pełną ziół i lekarstw. Jest jeszcze coś: to jakaś mała książka z mitami i legendami tych terenów. To pewnie sprawka Aminy… Ona zawsze wie, czego nam potrzeba. Trzeba jej będzie podziękować.
- Racja. Ty poszukaj czegoś o tych trzech posągach, a ja pójdę po drewno do ogniska.
- Jasne. – odpowiedziałam i się uśmiechnęłam.
Po tym jak skończyłam zdejmować bagaże Magmie, usiadłam pod powalonym konarem drzewa i zabrałam się do przeglądania książki. Przez pierwsze kilka stron niczego nie znalazłam, prócz przerażających stworzeń, które niegdyś mogły zamieszkiwać góry, które leżały nieopodal i przez które wkrótce będziemy musieli się przeprawić. Postanowiłam już nie czytać mitów o podobnych stworzeniach i zająć się bardziej ludźmi.
Po kilkunastu minutach, Ryan wrócił wraz ze stosem drewna. Ja jednak, jeszcze niczego nie znalazłam. On zaczął rozpalać ognisko, a ja dalej grzebałam w książce – podłożył mi nawet pod głowę poduszkę, żeby mi się dobrze czytało i usiadł obok.
- Znalazłaś już coś ? – spytał i uśmiechnął się pogodnie.
- Nie, Ryanie. Przeszukałam już pół książki i niczego nie znalazłam.
- Pokaż, teraz ja poszukam, a ty troszkę odpocznij – puścił do mnie oko i wziął mi książkę z ręki.
- Dobrze. – uśmiechnęłam się do niego i położyłam mu głowę na ramieniu.
Ze zmęczenia zasnęłam. Po chwili jednak obudził mnie Ryan.
- Raven, obudź się. Coś znalazłem. – powiedział.
- Co takiego znalazłeś ?
- Tutaj jest napisane, że byli to bracia czterech żywiołów.
- Ale ich jest tylko trzech.
- Poczekaj, przeczytam dalej. Pisze tu coś takiego:
„Przeznaczeniem pewnej kobiety, było urodzić czterech synów, jednak urodziła ona trzech. Każdy z jej synów: Avhi, Encrie i Volto miał objąć władzę nad jednym z żywiołów po ukończeniu pełnoletniości, tak aby czterech braci było symbolem każdego z żywiołów. Problemem była tylko ich liczba. Kiedy osiągnęli pełnoletniość, trzej bracia musieli rywalizować ze sobą o to, który z nich otrzyma dwa żywioły. Kiedy okazało się, że to Avhi otrzyma ten niezwykły dar, bracia Volto i Encrie postanowili unicestwić brata, by otrzymać po jednej z jego mocy. Dowiedziawszy się o tym ich matka, zwróciła się o pomoc do bogów, by zażegnać konflikt między nimi. Bogowie rozgniewani ich zachowaniem, zamienili ich w posągi, skazując na wieczne przebywanie ze sobą, aż do prawdziwej zgody i zażegnania nienawiści. Powiada się, że bracia próbują skłócić ze sobą przechodzące koło nich stworzenia, tak aby zrobić na złość bogom.”
- Nieźle. A pisze tam w jaki sposób próbują skłócić przechodniów ? – spytałam zmęczona.
- Niestety nie, Raven. Mam tylko nadzieję, że nas ze sobą nie skłócą… Nie chciałbym znów być z tobą w konflikcie.
- Ja też bym nie chciała. Na razie jednak mogę się nacieszyć przytulaniem do ciebie. – powiedziałam i uśmiechnęłam się pogodnie.
Ryan również się do mnie uśmiechnął. Przysunął mnie bliżej do siebie i pocałował. Później położyliśmy się spać.
O świcie Ryan obudził mnie i kazał się zbierać, żeby jak najszybciej opuścić to miejsce. Z uśmiechem przyjęłam jego „rozkazy” i zaczęłam pakować bagaże na konie. Po ugaszeniu ogniska musieliśmy uzgodnić plan, jak zejść na dół.
- A więc, jak zniesiemy konie na dół ? – spytałam.
- Stworzę z ziemi wielkiego ptaka, który je zniesie, a my po prostu zlecimy na dół – ja jako kruk, a ty, żebyś nie zdejmowała płaszczu, zmienisz się w smoka. – powiedział z uśmiechem.
- Jasne.
Kiedy konie znalazły się na dole, my również zeszliśmy. Gdy tylko stanęliśmy, posągi trzech braci ożyły. Posąg Avhi, który stał z boku przemówił:
- Macie niesamowite zdolności, jednak to nie wystarczy, by przejść tędy bez konfliktu. 
Bez wahania zdjęłam płaszcz i wzniosłam się w górę, aż do kamiennej twarzy posągu. Jeden z posągów, zapewne Volto, również przemówił:
- Patrzcie bracia, anioł !
- Ja ? Mam tylko skrzydła, ale aniołem nie jestem. – rzekłam zdziwiona.
Odezwał się trzeci z posągów, Encrie:
- Ale zwą cię boginią, tak ?
- No owszem. Noszę miano bogini nadziei. – odpowiedziałam.
Ryan nie chciał dłużej stać na dole, więc stworzył z ziemi niedźwiedzia, by pilnował koni, zmienił się w kruka i przyleciał obok mnie. W tej chwili odezwał się Encrie:
- Niegdyś bogowie zmienili nas w kamienne posągi i przyrzekli, że kiedyś pewna bogini nam pomoże i odmieni nas z powrotem w ludzi. Podejrzewam, że to właśnie twoje zadanie. Jeżeli nas odmienisz, spełnimy twoje potrzeby, życzenia lub pragnienia. Zrobimy co w naszej mocy, żeby pomóc i tobie.
- No nie wiem. Powiedzcie mi coś, co powinnam wiedzieć o mojej wiosce, żebym mogła wam uwierzyć. – powiedziałam.
- No dobrze. W wiosce, w której mieszkacie, będzie wojna. Potrzebują was tam, a wiem, że wy dążycie do innego celu i będziecie chcieli pomóc waszym pobratymcom.
- Wojna ?! – krzyknęłam.
- Tak, wojna. Jeżeli nam pomożesz, dostarczymy was do wioski na czas wojny i, abyście nie nadrabiali drogi, wrócicie tu po wojnie, by kontynuować podróż do Zamczyska Kruków. – oznajmił Encrie.
- Naprawdę tak zrobicie ? – spytałam zmartwiona.
- Owszem.
- A więc dobrze: jak mam wam pomóc ?
- Gdy bogowie zmienili nas w kamień, dali nam wskazówkę – bogini odmieni nas pod postacią wilka, przywódcy innych wilków z watahy zżytej z ziemią.
- Umiem się przemieniać w wilka z ów watahy. Jednak nigdy nie ożywiałam posągów. – odpowiedziałam zdziwiona.
- My wiemy, co powinnaś zrobić, prawda Volto i Avhi ?
Usłyszałam dwa głosy potwierdzające.
- A teraz wypełnij moje polecenia. Zmień się w wilka i spleć korzenie z ogona z tymi pod naszymi stopami. Później, gdy już to zrobisz owiń nas tymi korzeniami i wspinaj się po nas coraz wyżej. W końcu ściśnij tak mocno, jak tylko możesz, by nasze kamienne ciała obróciły się w pył.
Gdy już owinęłam ich korzeniami, ścisnęłam z całej siły i posągi się rozleciały. Co prawda miałam wątpliwości, ale wypełniłam polecenia. Kiedy pył opadł, na ziemi pojawili się trzej bracia w ludzkich postaciach. Odezwał się Avhi:
- A teraz będziesz mogła wrócić wraz z końmi i twoim towarzyszem do domu. Kiedy zapragniesz powrotu tutaj, pomyśl tylko, a ty i reszta twojej ekipy znajdziecie się właśnie tu. Teraz wracajcie.
- Dziękujemy ! – krzyknęłam i już wkrótce pojawiłam się na granicy naszej wioski wraz z Ryanem i końmi.
Powiedziałam Ryanowi, żeby odstawił konie i poszedł się ogarnąć, a ja poszłam porozmawiać z Aminą.
- Amino ! – krzyknęłam.
- Raven, co ty tutaj robisz ? Miałaś być w drodze do Zamczyska Kruków. - powiedziała zdziwiona Amina.
Opowiedziałam więc jej całą naszą historię.

<Amina?>

Od Oskara do Thei "Zaskoczenie" cd.

-Tak - odwróciłem wzrok. 
-Żeby tylko wszyscy wrócili żywi.
-Wrócą żywi, na pewno - odpowiedziałem, ale przez myśl mi przeleciało słowo "chyba".
-Zaraz będzie ciemno, trzeba powoli wracać - poinformowałem elfkę. 
Spojrzała na niebo. 
-Yhym.

<Thea?>

czwartek, 29 sierpnia 2013

Od Aminy "Wojna cz. 3 - Bitwa wygrana! Wrażenia i zamieszanie"

Akurat, gdy wszyscy odkleiliśmy się od siebie, wrócił Sentis, Coraline oraz Kiler. Coraline trzymała za szmaty jednego zbiega, a Sentis miał bardzo wesołą minę. Kiler tylko zsiadła z jednorożca i wszystkim po kolei gratulowała. Po kilku, może kilkunastu minutach, zebraliśmy się do opuszczenia polany. Każdy schował już miecz do pochwy i wziął w ręcę zabite elfy, które leżały na zakrwawionej trawie. Amina zanim to uczyniła, kazała Lidii przepytać tego zbiega.
 - Chcę znać nazwę plemienia, gdzie jest położone, ilu ich tam jest oraz dlaczego nas zaatakowali. 
 - Dobrze.
Cieszyłam się, że to wszystko tak minęło. Miałam ochotę uściskać każdego po kolei, jednak czas na to nie pozwolił. Zabrałam 2 zabite elfy do wioski i ułożyłam je przed wyjściem. Potem ktoś je wywiezie. Uklęknęłam przy nich i obserwowałam. Te rysy twarzy, broń... Wszystko wyglądało znajomo. Podszedł do mnie Archibald Kaan i zapytał: 
 - Amino, mógłbym ich przeszukać. Może mają jakieś fajne drobiazgi do sklepu? 
 - Pewnie - uśmiechnęłam się. 
Wstałam i ruszyłam w stronę siedziby lekarza. Było tam spore zbiorowisko elfów, wszyscy rozbierali się ze zbroi i pokazywali swoje rany. Thea cały czas latała do domku po zioła i leki, które wraz z matką uzbierała. 
Ja też postanowiłam ściągnąć już zbroję. Raven za pomocą swoich mocy uleczyła Ryana, który miał kilka rozcięć na rękach. Fenris właśnie zakładał opatrunek Finezji, która złamała dwa palce lewej ręki. Sentis natomiast siedział z Coraline na kamieniach i trzymali się za ręce, a Deschen i Ismael wciąż się przytulali - wyjątek był taki, że Ismael leżał ranny na łożu.
Wkrótce wszystko wróci do normy.

Od Aminy "Wojna cz.2 - bitwa...!"

Poranna mgła zaczęła znikać. 
Podjechała do mnie Deschen i zaczęła: 
 - Amino, już czas. - Skinęłam głową odwracając się od wioski popędziłam na sam przód polany, przed wojowników i Davosa. Przed wejściem nic jeszcze nie było, jednak z oddali słyszałam krzyki bitewne innego plemienia. 
Pochyliłam się w siodle i czekałam. W końcu zobaczyłam pierwszą postać wyłaniającą się zza drzew. 
Myślałam, że mogłabym pójść na rozejm i zapytać się o co chodzi, ale stwierdziłam, że ten kto zaatakuje raz zrobi to ponownie i nie ma sensu nic odkładać. Wierzyłam w nas. 
 - UWAAGAAAAAAAAAA! - krzyknęłam. 
Wyznaczyłam sobie Rebeccę na posłańca wojennego, ponieważ była jednym z uczniów, które doskonale znają zakamarki wioski i wszędzie się wcisną. Właśnie oznajmiła mi, że z tyłu nikt nie nadchodzi. 
 - To dobrze. Proszę, bądź tam na warcie i informuj mnie o wszystkim niepokojącym. I.. uważaj na siebie - Rebecca uśmiechnęła się blado i popędziła do reszty uczniów na sam koniec. 
Od plemienia przeciwnego dzieliła nas wielka polana. Oni wciąż się schodzili, więc postanowiłam to wykorzytać, aby pierw wybić tych z przodu, a potem zagłębić się w las i oddalać się jak najbardziej od wioski. Wszystkim wysłałam ten plan telepatycznie.  
 - DOOOO ATAAKUUUUUUUUU! - wrzeszczałam i podniosłam swój miecz w górę. W tym samym momencie ruszyłam galopem wraz z innymi wojami, a łowcy zaczęli naparzać strzałami. Dzięki szybkości Naviery jechałam pierwsza. Jednak za mną słyszałam stukot kopyt koni wojowników. 
Wjechaliśmy w siebie i rozpoczęło się. To, co pozbawiło większość elfów rodziny, przyjaciół i zwierząt. Ta straszna męczarnia i tortury, które większość z nas traktuje jak osobiste życiowe przekleństwo. No cóż, musimy tego dokonać, musimy zabić przeciwników. Nie bać się śmierci i poświęcić się dla innych - dla nowej rodziny i nowego życia! 
Kiedy wepchnęłam miecz w przeciwnika, obróciłam głowę w prawo i zobaczyłam Sentisa, Arwenę, Iriaela i Allison, którzy świetnie sobie radzili. Byłam pełna podziwu jak władają mieczem! Sentis właśnie miał przy sobie 6 przeciwników, jednak jego zdeterminowany wyraz twarzy dawał mi do zrozumienia, że daje sobie radę. Allison pędziła przez las i na Legendzie dobiegła do tych najdalszych i ich zaatakowała. Arwena i Iriael walczyli obok siebie i w bitwie stanowili parę. 
Właśnie odcięłam rękę jednemu z przeciwników i obróciłam głowę na lewo. Victoria, Ryan, Raven i Kiler utworzyli kwadrat, do którego zapędzali wrogie elfy i "się nimi bawili". 
"Pomysłowe" - pomyślałam. Byłam na prawdę pełna podziwu. 
Obróciłam Navierę i popędziłam na zbocze, gdzie dwa wrogie elfy próbowały się sturlać do Jeziorka Młodości, z którego bardzo łatwo dostać się do wioski. Naviera zdepnęła ich kopytami, a ja poodcinałam dłonie i stopy. 
W tej samej chwili coś bardzo mnie zdziwiło. Obok mnie latały kule światła, które umie tworzyć tylko jeden elf. C...Coraline?! Jak to?! 
 - Co ty tu robisz? Byłaś ranna! - krzyczałam, by mnie usłyszała. 
 - Chęć i determinacja, no i oczywiście czary Fenrisa - odkrzyknęła i  uśmiechnęła się szeroko. 
W tym samym czasie podjechał do mnie zmęczony Kastiel z zakrwawionym mieczem. 
 - Amino, z tyłu potrzebują pomocy! Nadzieja jest bardzo ranna! 
 - Jedziemy! 
Okazało się, że Nadzieja uratowała Amandę przed strzałem z łuku. Fenris i Archibald szybko zabrali ją do wioski, gdzie czekała na nich Elinor i Thea. 
Pogalopowałam na wzgórek, aby pomóc Rose. Była sama na czterech. Właśnie włócznią przebiła serce jednego, gdy upadła na kolana z włócznią w plecach.
 - ROSEEE! - wrzasnęłam i momentalnie wkurzona wjechałam w to kółko i zabiłam 2 elfy. Jeden zaatakował mnie i przewróciłam się na ziemie i bardzo mocno skaleczyłam dłoń. Jednak kamieniem, który miałam pod ręką walnęłam w twarz wojowi i upadł na ziemię. Szybko wstałam, zawołałam Arwenę, która akurat skończyła ze swoim przeciwnikiem i razem zaniesliśmy ją w róg polany, gdzie przejął ją Archibald. Arwena pojechała na sam środek walczyć dalej, ja natomiast postanowiłam skontrolować obrzeża polany. Kastiel pojechał ze mną. 
W rogu zobaczyliśmy coś bardzo dziwnego. Aqua, nasza nowa elfka, zamiast walczyć, rozmawiała z wrogiem! Kastiel podjechał tam szybko, i już chciał odciąć mu głowę, ale Aqua podstawiła się za niego i elf w ostatniej chwili się powstrzymał. Wtedy zainterweniowałam ja. 
 - Aqua, odsuń się, albo sama go zabij! 
 - NIE! - zaprotestowała, chwyciła wroga za rękę i pobiegła gdzieś do lasu. Powiedziałam Kastielowi, że zajmiemy się tym później, bo w tej samej chwilij podjechała Rebecca i powiedziała, że Amersau została ranna, ponieważ odepchnęła Iriaela w ostatniej chwili spod toporu wroga. 
Nie miałam czasu jechać do wioski, ale zapytałam się telepatycznie Fenrisa czy jest bardzo źle. Naszczęście nie, to tylko złamana ręka. 
W tym samym czasie Ismael oddalał się od swoich uczniów, którzy całkiem całkiem sobie radzili. Zabili już nie jednego wroga i pewnie Ismael pomyślał, że dalej dadzą radę sami. Nauczyciel gnał do Deschen. Pognałam za nim, po drodze odcinając głowę jednej z przeciwniczek. Dołączyła do mnie Kiler i powiedziała:
 - Coraline i Sentis jadą sprawdzić, czy nikt nie uciekł z pola bitwy do wioski lub nie ukrył się gdzieś w terenie!
 - Jedź z nimi! Poradzimy sobie! - krzyczałyśmy, ponieważ było bardzo głośno. 
Jednak powoli już wszystko cichło. W lesie zostało tylko kilku wojów, a na polanie kilkunastu. To byli ci najdzielniejsi, najlepsi. 
Wtedy się stało. Zagapiłam się na Iriaela, który pchnął Deschen do przodu, gdyż Jednorożec z przeciwnego plemienia chciał dźgnąć ją w plecy, i oberwałam. Bardzo mocno, w głowę. Niedaleko mnie stała Raven, która podbiegła do mnie.
 - Amino, w porządku? 
 - Tak - uśmiechnełam się blado, a zbroja zaskrzypiała. - Do walki, wojowniczko! 
 - Nie trzeba, wygraliśmy!!! - wrzeszczała ucieszona i mnie przytuliła.
Wstałam i obkręciłam się do okoła. Wszystkie elfy z naszej wioski przytulały się, skakały, lub... całowały? "No proszę, Deschen i Ismael idą na całego" - pomyślałam i uśmiechnęłam się. Podeszłam do Davosa i bardzo, bardzo mocno go uścisnęłam, a po miniucie wszystkie elfy do nas podbiegły i zaczęliśmy sobie gratulować. Bitwa wygrana! 
:) 

Od Aminy "Wojna cz.1 - rozmieszczenie i obowiązek elfów"

Nadszedł ten dzień.
Już od wczesnego ranka wszyscy są na nogach. Jednak w wiosce panuje niejaki spokój, wszyscy chodzą zamyśleni: wygramy czy nie? Uda nam się uratować wioskę? Przetrwamy?!
Nie wiem czy to moja wina czy też po prostu rządza krwi innego plemienia. Nasi dzielni szpiedzy, przeszkoleni i znający ślady wszystkich najbliższych plemień (choć takowych nie było i czasami nieźle trzeba było się natrudzić by je w ogóle znaleźć) oznajmili, że nie wiedzą cóż to za elfy chcą nas atakować. Celtia i Neytiri, które odpowiadały za najbliższą część lasu od samiutkiego rana nie przynoszą żadnej ciekawej informacji - pusto. Jednak Lidia i Flamma szybko biegają w te i z powrotem i mówią, że na obrzeżach lasu jest bardzo niespokojnie. Natomiast Mikejla, która wyruszyła w stronę najbliższego plemienia na wschód, wróciła tylko z jedną interesującą informacją: na wschodzie także odbywają się wojny.
Gdy zaczęła dochodzić 7 rano, Dark King Freyr nie mógł wytrzymać napięcia i kazał wojownikom rozgrzewać się do walki - fizycznie jak i psychicznie. Sam chodził w kółko i rozmyślał.
Amneris wraz z Emmą wczoraj wyjechały z Calerianem bardzo daleko w stronę przeciwną od (tak się przynajmniej nam wydawało) natarcia i wrócą za kilka dni. Mój syn musi być bezpieczny. Ja będę walczyć. Nie jestem tak przywiązana do jednego człowieka, żeby pozostałą czterdziestkę zostawić na lodzie. Mam zamiar im pomóc, a opiekunki pomagają w tej chwili mnie.
Przez długi czas w nocy zastanawiałam się co zrobić z Elinor i Theą, które nie mają doświadczenia w bitwie. Pierw chciałam je wysłać z Amneris i Emmą, ale stwierdziłam, że przydadzą się nam, gdy będziemy czegoś potrzebować - np. nowej broni ze spichlerza lub będą udzielać pierwszej pomocy zranionym elfom, gdyż 1 lekarz nie może być wszędzie. Nauczyciele mocy będą walczyć. Może nie umieją się bić (czego akurat nie wiem), ale na pewno bardzo dobrze umieją czarować, hipnotyzować, chronić, a to będzie naprawdę bardzo potrzebne. Ich uczniowie sami wyrazili chęć walki i zgodziłam się, lecz tu zadziałał instynkt macierzyński i umieściłam ich w ostatnim rzędzie wojów. Archibald Kaan, chociaż walczyć nie potrafi, jest nam bardzo potrzebny w temacie prowiantu oraz wody, a także strzał, które z całej wioski robi najlepiej. Podczas bitwy będzie nam je rozdawał. Jeśli chodzi o Jednorożce - oczywiście będziemy na nich. Nie ma opcji by i one nie wzięły udziału w bitwie! Gdyby jednak coś się któremuś stało, Felley - nasza specjalistka od zwierząt - pomoże w ich ponownym postawieniu na nogi.
Łowcy. Co do doświadczenia nie mogę nic powiedzieć, wiem jednak, że świetnie się posługują łukiem. Będą oni naparzać strzałami w naszych przeciwników z boków wojowników.
Strażnicy bić się umieją, muszą! Więc i oni walczyć będą.

środa, 28 sierpnia 2013

Od Amersau "Wojenne barwy"

O Tym że zbliżała się wojna wiedziała od dawna. Nie tylko mówiły jej o tym napięte relacje w wiosce, niespokojne rozmowy i szepty…ale zwyczajnie ślady. Wielokrotnie dostawała raporty o niepokojących zjawiskach a i sama była ich świadkiem. Oczywiście (i na szczęście) nie musiała tłumaczyć łowcą co znaczy „stan wyjątkowy” tutaj. To nie jakaś bada głupców, ale elfy, a cóż, elfy mają to do siebie, że wiedzą jak działać w takich sytuacjach. Już wcześniej ustaliła z Aminą, że ona i jej ludzie zasilą szeregi wojowników i strażników, choć może niewiele ich było, ale cóż, nikt nie pogardzi celnym okiem i zasobem strzał w kołczanie. Dodatkowo, każdy miał swoje indywidualne zdolności, które wykorzystywał według własnego uznania.
Nie licząc faktu, że w dziwny sposób była podekscytowana zbliżającą się walką, to podjęła pewne kroki ostrożności…nie, nie wobec siebie. Niezależnie od wydarzeń, była panią własnego losu…ale niestety poczuwała się do swoistej odpowiedzialności za innych..no niektórych przynajmniej. I cóż..przygotowała kilku dodatkowych wojowników, bardzo odpornych na rany, czy ból. Przy jej bogu stanęły cztery zwaliste postacie magmowych golemów. Nie powie…była z nich dumna…sporo mocy, uwagi i materiałów na nie poświęciła, więc zdawała sobie sprawę, że nie będzie ich łatwo pokonać. Dwa z nich od razu przeznaczyła do dyspozycji samej Aminy i Davosa. Cokolwiek rozkażą, będą na ich wezwanie. Kolejnego (chyb najbardziej rozgadanego jak na golema) odesłała pod…sklep. Oczywiście wiedziała, że Archibald się wścieknie…ale cóż…miała nadzieje, że się nawzajem nie popodpalają, albo poturbują…
Ostatniego, na prośbę Ismaela (no...ten to ma gadane...i cierpliwość…bo niezależnie od jej złośliwych podchodów, wydawał się tak samo żartobliwie do niej nastawiony..).
Sama zaś oczywiście liczyła na pierwsza linię. Niestety nie wytrzymałaby długo czekając na czyjś znak dla ataku, dlatego od razu zaznaczyła Aminie, by wysłała ją na sam początek. Ignorowała jej prośby o ostrożność…nie dała się namówić. Widziała troskę w jej oczach, ale przynajmniej rozumiała jej charakter i wiedziała, że tak będzie właśnie działać.
Wisienka na jej rudym torcie był jej najcenniejszy nabytek…żywiołak ognia. W porównaniu do magmowych, były o niebo trudniejsze do okiełznania, ale niesamowicie zwinne, zawistne i silne. Ciężki przeciwnik. Prawie tak ciężki...jak ona…
Uśmiechnęła się w myślach. Teraz pozostaje jej tylko niecierpliwie czekać i ubrać w jej ukochaną barwę ognia.

UWAGA UWAGA UWAGA !!!

JUTRO WOJNA , WASZE OPOWIADANIA (JEŻELI TAKOWE MI WYŚLECIE) WSTAWIĘ DOPIERO PO OGŁOSZENIU WYNIKU ;) 

Nowy elf!
















Imię: Aqua
Płeć: elfka (kobieta)
Wiek: 95 lat
Żywioł: woda
Moce: potrafi wyczarować wodę i zrobić z niej różne kształty. potrafi bronić się i atakować urzywając jej żywiołu.
Cechy: ambitna lojalna odważna szczera prawdomówna pewna siebie świetna wojowniczka miła nie odpuszcza
Nadzwyczajne umiejętności. Zna mnóstwo zaklęć związanych z wodą świetnie włada kijem(laską)
Historia: odnalazła ją nadzieja i przekonała do przybycia do wioski
Rodzina: siostra Nadzieja pozostali nieznani
Jednorożec: Angro
Stanowisko w wiosce/lesie: strażniczka wioski
Partner: będzie nim ten kto jest dojrzały
Właściciel: wiktoriakola
Inne: potrafi zamienić się w wilka i kolibra:









Od Dark King Freyr'a "Zobowiązany"

Cóż poradzić. Nadchodzi wojna, a ja jako przywódca wojowników muszę się nieźle sprężyć. 
Postanowiłem, że nie będę ustawiał formacji obronnych, ale pozwolę każdemu dzielnemu wojowi i wojowniczce pójść na żywioł i działać. Niech każdy pokaże na co go stać... 

Od Thei do Oskara "Zaskoczenie i..." cd.

- Niedługo rozpoczyna się wojna z nieznanym dotąd plemieniem, więc najprawdopodobniej moi rodzice i wiele innych elfów pojedzie na front. Ja jestem jeszcze na to, niestety za młoda.Będzie dużo rannych, nie wiemy czego spodziewać się po naszych wrogach. Ty też masz zamiar walczyć?- Zapytałam i zajrzałam mu głęboko w oczy.

<Oskar?>

Od Ismaela i Iriaela "Wojna i synowie nocy"

Każde z nas doskonale zdawało sobie sprawę, że kiedyś ten moment nadejdzie. Nie łatwo zostawić przeszłość za sobą, tym bardziej jeśli przypomina Ci o niej najbliższa Ci osoba. Ja byłem tym Cieniem dla Ismaela, a on dla mnie. Wiedzieliśmy o tym, ale udawaliśmy, że tego nie dostrzegamy. Ukryć się – to było celem, ale przecież przed mrokiem nie da się uciec. Tym razem i ich znalazła ta ciemność.
Kiedy poczuł niesamowity ból w piersi, od razu wiedział, co się dzieje. Zbyt często się spotykał, by nie rozpoznać Ich działania. Atakowali Ismaela. Bez zastanowienia, prawie dusząc się bólem, zmienił się w sokoła i pognał w miejsce, które rozpaczliwie wołało jego istotę.
Dotrał na miejsce już po wszystkim. Ismael obronił siebie..i jak widział, jeszcze elfkę, którą trzymał w ramionach. Nie zastanawiał się, czemu była z nim w takim miejscu, martwiło go tylko, że jego brat prawie nieprzytomnie przesłał mu uspokajającą myśl…by chwilę zaczekał.
Obserwował ich aż do obozowiska…i to był kolejny bardzo niepokojący znak. Obcy? Tutaj? Szczególnie, że mieli oni jakiś związek z poprzednim zagrożeniem…
Ledwie powstrzymywał cierpliwość, ale czuł wręcz przymus od brata, by jednak zaczekać. Swoją mocą przeniósł elfkę w jakieś inne miejsce…chciał ją chronić?
Dopiero wtedy zmienił postać i podbiegł do ledwie trzymającego się na nogach Ismaela.
- Dzięki Iri, że zaczekałeś…teraz choć, musisz mi pomóc.
- Wiem, że trzeba pomóc, ale chyba powinieneś chwilę odsapnąć…
- Wiesz co się stało prawda?...nie ma czasu na odpoczynek…musze postawić zapory. Jeśli ci obcy w jakikolwiek sposób kontaktują się z Nimi, albo korzystają z jakichś ich pomocy, to nie ma mowy, byśmy się obronili.
- No tak...o tym, że coś się zbliżało wiedział chyba każdy w wiosce, teraz zostaliśmy przed tym faktem postawieni osobiście. Amina wie o tym obozie?
- Jestem pewien, że Deschen jej o tym powiedziała już, więc zajmą się tym z innej strony.
- Ty jednak jesteś mi potrzebny tutaj…będę musiał..skorzystać z Twojej mocy…
Spojrzałem na niego nieco z przestrachem. 
- Z „tej” mocy? – nacisk położyłem na „tej”.
Zerknął na mnie z bólem. 
- Tak…i jakbyś był tak uprzejmy…sprawdź jeszcze, co takiego mam na piersi…
Plama na kurcie była coraz większa.
- Coś tam mam…chyba kolec…ale nie dałem rady go wyciągnąć.
Rzeczywiście. Tuż nad splotem słonecznym piersi tkwił zawinięty, czarny kolec…który dodatkowo parował? Jednym szarpnięciem wyrwałem, a z rany buchnęła krew. Ismael osunął się na kolana, ale nie pozwoił sobie pomóc. Klęczał chwilę mamrocząc coś i trzymając się obiema rękami za krwawiące miejsce. Po chwili podniósł się, uśmiechnął blado.
- Zachowaj to proszę i daj mi później...może się przydać.
Ruszyliśmy dalej oboje. Ja w postaci sokoła, on kruka i od czasu do czasu zniżał lot, wskazując odpowiednie miejsca. Tam odprawiał swój „rytuał”, a ja za każdym razem klękałem i użyczałem mu swej mocy…swojej krwi. Każde z tak przygotowanych miejsc nie wyróżniało się prawie niczym…nie licząc faktu, że co wrażliwsi wyczuć mogli ten specyficzny zapach, mieszaniny siarki, krwi…i czegoś jeszcze. Nie wspominając, że dostrzec można było dziwnie wirujący promień cienistej mgły.
Zeszło nam na to prawie całą noc. Sam ledwie mogłem utrzymać się na nogach, nie mówiąc o tym, że Ismael odwalał większość roboty. Był blady i nieprzytomnie spoglądał dookoła wypatrując dodatkowego zagrożenia.
- Powinniśmy już wracać – rzekłem, opierając się o wielki korzeń drzewa.
- Wiem…i od razu zwrócić się do przywódców…jutro wojna…ale przynajmniej będzie można z nimi walczyć na naszych warunkach.
Zaśmialiśmy się obaj..ni to z tego co powiedział, ni to ze zmęczenia, albo z szaleństwa? Kolejny poranek pokaże, na ile skuteczne okazały się nasze zabiegi…

Od Rose "Strzały"

Jutro wojna. Nie chcę nawet o tym myśleć. Wojna zabrała mi wszystko co mam. Rodzinę, przyjaciół, dom... Ale tym razem nie dam się. Będę walczyć, póki mogę. Ale w sumie, nie mam nic oprócz Kovu.
Siedziałam na drzewie, na gałęzi. Ostrzyłam sztylet. Było pochmurnie, jak nigdy. Powoli zamykałam oczy, marząc o wygranej w wojnie. A w dodatku, nie wiem z kim będę walczyć. 
Nagle obudziłam się jak ze snu. Kilka strzał leciało prosto na mnie. Siedziałam oparta o pień, więc nie widziałam co było za mną. Coś kazało mi się obrócić. Tam, wyryte w korze było moje imię. Dotknęłam znak delikatnie. Zeskoczyłam z gałęzi. Pobiegłam do Kovu. Poklepałam jednorożca po szyi. Ten, zachęcając mnie do przejażdżki, trącał mnie nosem. Dałam się namówić. Wsiadłam na jednorożca, dając Kovu wybór, gdzie mamy jechać. Ten wybrał Pagórki Wolności. 
Cwałowałam, ale byłam niespokojna. Rozglądałam się w poszukiwaniu tajemniczego łucznika. Nagle Kovu zatrzymał się. Straciłam równowagę. Prawie spadłam, ale uczepiłam się grzywy niczym rzep. Uderzyłam lekko zwierzę piętami, ale on uparcie stał. Nie chciał się ruszyć. Niespodziewanie poczułam delikatnie muśnięcie na karku. Obróciłam się. Nikogo nie było. Lecz usłyszałam prosto do ucha "Zginiesz...". 
Znów zerwałam się. Wydawało mi się, że zobaczyłam zjawę. Elfkę o cerze jasnej jak papier i włosach czarne jak heban. Usta miała czerwone niczym krew. Na włosach miała niewielką ilość krwi, a jej biała jak śnieg suknia o dziwo powiewała na wietrze, którego nie było. W ręce trzymała łuk. 
Wsiadłam na jednorożca. Wróciłam do domu. Musiałam to wszystko przemyśleć. 

Od Celtii do Allison "Nieszczęsna metamorfoza" cd.

- Musimy poinformować o naszych planach Aminę, wydaje mi się, że nie dotarły do niej te wieści - zaśmiała się Allison.
- Jasne, nie ma sprawy. Idź już spać, wiem, że wcześnie, ale jesteś dziś wyjątkowo zmęczona, jutro musisz być wypoczęta, więc dobrej i spokojnej nocy! - pożegnałam się z przyjaciółką.
- A co z Aminą?
- Pójdę do niej - krzyknęłam, zamykając drzwi.
Ściemniało się, niebo zbliżało się ku odcieniu granatu. Szłam w stronę posiadłości przywódców wioski. Zapukałam delikatnie do drzwi. Otworzyła mi zdziwiona wizytą Amina.
- Och, Celtia. Nie spodziewałam się nikogo o tej porze, ale wejdź...
- Nie, i naprawdę przepraszam - zarumieniłam się - Chciałam ci tylko przekazać, że jutro wyruszamy z Allison w podróż. Zamierzamy podbić Pałac w Samotnym Lesie!
Amina szeroko otworzyła oczy. 
- Dacie radę?
- Naprawdę aż tak w nas nie wierzycie? - zaśmiałam się na wspomnienie słów Finezji.
- Oczywiście, że wierzymy, ale wróćcie całe i zdrowe! - przestrzegła mnie i przytuliła mocno z zaskoczenia - Uważajcie na siebie. To dość ryzykowne.
- Wiemy, ale bez ryzyka nie ma zabawy - mrugnęłam znacząco i pomachałam - Dziękuję, za życzenie powodzenia! Wrócimy z łupami!


*****
Rano obudziłam się dosyć wcześnie, zdecydowanie wcześniej niż powinnam. Za oknem dopiero wschodziło słońce. Usiadłam na łóżku i uśmiechnęłam się do nicości.
- Nareszcie, doczekałam się - mruknęłam pod nosem i wstałam z miejsca. Przebrałam się, wszystko odpowiednio poustawiałam i do swojego małego, prywatnego tobołka wrzuciłam srebrno-pomarańczowy talizman na cienkim sznurku. Przynosił mi szczęście i przypominał o matce, którą straciłam, a którą kochałam ponad życie.
Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam do Allison. Bez pukania, szybkim krokiem weszłam do jej domku, licząc na to, że śpi i będę mogła ją obudzić. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, moja przyjaciółka była na nogach i pakowała do wielkiego plecaka nasz prowiant i swoje drobnostki.

(Allison?)

Od Rebecci do Ismaela "Pierwsza przygoda w nowym życiu" cd.

- I jak wrażenia po takim doświadczeniu? - spytał mnie nauczyciel.
- No - odchrząknęłam - To nie tak, że nigdy nie poczułam co to przyjaźń, śmiechy i zabawa. Ale była taka konieczność, że musiałam się zmienić... Zapomnieć o pewnych rozluźnieniach - mruknęłam - Ale teraz mogę do tego wrócić - spojrzałam za okno, na grupkę moich nowych przyjaciół.
- Jesteś jeszcze młoda, korzystaj - odpowiedział pan Ismael - Co prawda, najstarsza z nich, ale mimo wszystko. Widziałem, że dobrze się dogadujecie i nie mogę zrozumieć jaka siła trzymała cię od nich z daleka tak długo... - zaśmialiśmy się.
- Jest miło. Smutno mi, że to tylko rok z nimi.
- Przecież nie wyjeżdżasz na drugi koniec świata mała - odpowiedziałam ciepłym głosem - Masz ich zawsze na wyciągnięcie ręki. Będziesz dorosła, będziesz traktowana jak pełnoprawna obywatelka wioski Haana! - mówił to i wykonywał zabawne gesty - Ale nikt nie rozkazuje ci o nich zapomnieć - wstał z miejsca i usiadł na biurku - Swoją drogą, zapomniałem ci powiedzieć, że nauczycielki cię chwalą. Robisz postępy. Przy dobrych układach mogłabyś zostać nauczycielem mocy!
- Nie to w moich planach - powiedziałam uśmiechając się - Marze o tym, aby zostać łowcą. To duży obowiązek, ale uwielbiam to zajęcie. Jak zamieniam się w wilka, mogę zrobić wszystko.
- Prawdziwa łowczyni - zaśmiał się pan Ismael.
- Chciałabym, ale dalego mi do tego. Tym czasem zmykam, bo znajomi na mnie czekają! - powiedziałam i wyszłam z gabinetu, nie oglądając się.
Cieszyłam się z tej rozmowy jak małe dziecko. Nie wiem, co było w tym tak świetnego, że moje serce biło mocniej na myśl, że jutro znowu się z nim spotkam.

(Ismael?)

UWAGA UWAGA UWAGA !!!

DZIŚ OGŁASZAM STAN PRZEDWOJENNY, JUTRO WOJNA! 
PROSZĘ WSZYSTKICH O NAPISANIE (DZISIAJ) JEDNEGO KRÓTKIEGO OPOWIADANIA O PRZYGOTOWANIACH - JEDNAK KTO NIE ZDĄŻY NIECH SIĘ NIE FATYGUJE.

BĘDZIEMY TOCZYĆ WOJNĘ Z NOWYM NIEZNANYM PLEMIENIEM, OPOWIADANIA (2 LUB 3) JUTRO NAPISZĘ JA. 

KAŻDY MOŻE MI WYSŁAĆ NA HOWRSE PROPOZYCJE CO MA SIĘ W CZASIE WOJNY STAĆ Z JEGO ELFEM, ALE MA TO BYĆ COŚ REALNEGO - CHODZI MI BARDZIEJ O RANĘ, MIŁOŚĆ, URATOWANIE KOGOŚ ITP. 

PROSZĘ O ZMOBLILIZOWANIE SIĘ 

DZIĘKI I POWODZENIA :)

Od Deschen "Zebranie strażników"

Obudziłam się dzisiaj bardzo wcześnie rano. Wstałam, umyłam się i ubrałam, wyszłam z domu. Poszłam do centrum wioski. Czekali już tam na mnie podopieczni.
-Witajcie... - powiedziałam do nich. Odpowiedzieli chórem - Każdy z was wie, że jutro zaczyna się wojna... Jak na każdej, łatwo nie będzie. Dużą rolę odgrywają wojownicy, lecz my nie jesteśmy bez pracy - przemawiałam stojąc na przeciwko nich ze skrzyżowanymi rękami na plecach - Nie muszę wam przypominać, jaką role odgrywają strażnicy. Jest mały problem, jest nas bardzo niewielu. Skontaktuję się z Aminą i Davosem z prośbą o przydzielenie kilku osób na to stanowisko, przynajmniej na czas trwania wojny. Nie mamy teraz czasu na ponowne wyjaśnienia, także powiem w skrócie: Amanda i Nadzieja, wy strzeżecie głównego wejścia do wioski. Mortimer, będziesz im pomagał.
-Ale ja...
-Nie. Pomagasz im, ja sobie poradzę. 
Mortimer skinął głową. Wszyscy mi się przypatrywali.
-Eller, Enea i Amantina, strzeżecie osobno boków wioski. Gdy uznacie, że wrogowie mogą dać wam radę, wtedy wypuśćcie żółtą flarę. - każdemu dałam po jednej flarze - Pamiętajcie, gdy ktoś się przedrze, macie zagwizdać trzy razy. To na tyle, później jeszcze się skontaktujemy. Dostaniecie ode mnie specjalne stroje.
Elfki uśmiechnęły się. 
-Dziękuję że przybyliście, do zobaczenia. Nie traćcie wiary w siebie. - uśmiechnęłam się. Ukłoniłam się, strażnicy również. Wszyscy się rozeszli.

Od Kelly do Mikejli "Przechadzka i poznawanie siebie" cd.

-Może pójdziemy nad Jeziorko Młodości? - zaproponowałam.
-Pewnie, czemu nie - skręciłyśmy w stronę jeziora. 
Po niedługim czasie doszłyśmy do celu. Był gorący dzień. Wbiegłam do wody. 
-Idziesz? - zapytałam ją.
-Już, już, lecę - po chwili już pływała ze mną. Zaczęłam ją chlapać. 
-No ej, bo jak ja cię zacznę chlapać! - powiedziała i uśmiechnęła się. 
Zrobiła wielką fale, która płynęła prosto na mnie. 
-Ło...-wymamrotałam i zanurkowałam, żeby we mnie nie uderzyła.
Wynurzyłam się po chwili.
-Haha, i co? - powiedziałam i wyszczerzyłam kły. 
-Nie fer, zanurkowałaś
-Hm, pech
Mikejla zaczęła mnie chlapać, odwróciłam się tyłem i płynęłam dalej od niej, żeby przestała. 
-Dobra, wygrałaś - przyznałam jej wygraną 'na chlapanie'.
Uśmiechnęła się, dumnie prostując w wodzie. 
Wybuchnęłam śmiechem.

<Mikejla?>

Od Mikejli De'Loorm do Kelly "Przechadzka i poznawanie siebie"

Z daleka zobaczyłam Kelly więc podeszłam do nie.
-Cześć
-O cześć-odpowiedziała.
Popatrzyła się na mnie dziwnie.
-Emm...ej a ten wąż ci nic nie zrobi??
-Eh nie nic zawsze lubiałam węże-zaśmiała się w końcu ja też nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
Zaproponowałam jej krótką przechadzkę po lesie jednorożców, 
zgodziła się.
Jak zwykle plotkowałyśmy, opowiadałyśmy sobie żarty, było przyjemnie jak zawsze.Przy niej czułam się normalnie w końcu mogłam z kimś pogadać szczerze. Czasem miałam doła że nikt mi nie pomorze dopiero drugiego dnia mi przechodziło.
Zamieniłam się w wilka ona zrobiła to samo.
-Hmm..kiedyś byłam białą wilczycą niedawno przeszłam metamorfozę,
trochę bolesne doznanie.
-Nigdy nie przechodziłam metamorfozy więc nie wiem jaki to ból-powiedziała Kelly.
-I żebyś nie musiała tego przechodzić-szłyśmy spacerkiem przez las (w ciele wilków).

<Kelly?>

Od Flammy "Wypadek"

Jechałam na moim nowym jednorożcu. Zdążyłam zauważyć, że był dosyć szalony i nieostrożny, trzeba było go okiełznać - przed nami jeszcze dużo pracy. Na dobry początek ćwiczyliśmy przejścia z kłusa do stępa i na odwrót, szło nam to całkiem nieźle. Patatajaliśmy przez dzikie lasy, malownicze łąki, rozległe pola, aż zobaczyliśmy jakieś światło. Nagle ni z gruszki, ni z pietruszki, koń przyspieszył. Kazałam mu zwolnić, na co on tylko przeszedł, do galopu, potem do cwału, na całą prędkością jednorożca. Byliśmy coraz bliżej światła, okazało się, że to dotarliśmy do wioski. Po chwili zauważyłam jakąś parę, na którą koń szarżował.
- UCIEKAJCIE! Z DROGI, MÓJ KOŃ OSZALAŁ!!! - krzyczałam do nich. Mężczyzna zdążył się odsunąć, chciał pociągnąć za sobą kobietę, ale jej dłoń wyślizgnęła mu się z ręki. Wiedziałam, co za chwile się stanie, w ostatniej chwili zeskoczyłam na siano. Ikaros zaczął ostro hamować, jednak i tak wpadł na kobietę, która z głuchym łoskotem uderzyła o ziemię. Jednorożec zatrzymał się, delikatnie trącił poszkodowaną rogiem i uciekł. Wygrzebałam się z siana i podeszłam do elfa, który klęczał przy swojej towarzyszce:
- Nic Wam nie jest?

< Sentis, Coraline? >

UWAGA UWAGA UWAGA !!!

DZIŚ OGŁASZAM STAN PRZEDWOJENNY, JUTRO WOJNA! 
PROSZĘ WSZYSTKICH O NAPISANIE (DZISIAJ) JEDNEGO KRÓTKIEGO OPOWIADANIA O PRZYGOTOWANIACH - JEDNAK KTO NIE ZDĄŻY NIECH SIĘ NIE FATYGUJE.

BĘDZIEMY TOCZYĆ WOJNĘ Z NOWYM NIEZNANYM PLEMIENIEM, OPOWIADANIA (2 LUB 3) JUTRO NAPISZĘ JA. 

KAŻDY MOŻE MI WYSŁAĆ NA HOWRSE PROPOZYCJE CO MA SIĘ W CZASIE WOJNY STAĆ Z JEGO ELFEM, ALE MA TO BYĆ COŚ REALNEGO - CHODZI MI BARDZIEJ O RANĘ, MIŁOŚĆ, URATOWANIE KOGOŚ ITP. 

PROSZĘ O ZMOBLILIZOWANIE SIĘ 

DZIĘKI I POWODZENIA :)

Od Oskara do Thei "Zaskoczenie" cd.

Nie wiedziałem, że można tak szybko nawijać dopóki nie spotkałem...Jak ona tam miała...A, Thei. 
Nie miałem nic do roboty, właściwie, to mi się nudziło, więc postanowiłem pojechać za nią, bo jak na razie znałem tylko z pięć osób, a jest nas w wiosce ponad czterdzieści. 
Szybko ją dogoniłem. Zauważyła, że galopuję obok i odwróciła się w moją stronę lekko się uśmiechając. Po chwili dojechaliśmy do jeziora. Zatrzymaliśmy jednorożce. 
-Jak się nazywasz? - zapytała elfka.
-Oskar.
-Spoko.

<Thea?>

Nowy elf!



Imię: Flamma
Płeć: Kobieta
Wiek: 100 lat
Żywioł: Iluzja
Moce: Potrafi stworzyć iluzję, która, póki ktoś w nią wierzy < poza twórcą>, jest rzeczywistością
Cechy: Odważna, odpowiedzialna, kulturalna, towarzyska, uparta
Nadzwyczajne umiejętności: Bezszelestne poruszanie się, jej umysł jest niepodatny na manipulację i czytanie w myślach, potrafi doskonale udawać
Historia: Podczas przejażdżki poniósł mnie jednorożec, tak dotarłam tu.
Rodzina: Nie zna
Jednorożec: Istor
Stanowisko w wiosce/lesie: Szpieg
Partner: Szuka
Właściciel: Hefrysia
Inne: Zamiana w pumę:

Od Ismaela do Deschen "Moc ziemi i...?" cd.

Dzisiejszy dzień zdecydowanie przerósł jego jakiekolwiek oczekiwania..jeśli w ogóle jakieś oczekiwania miał. Najpierw zwrócił uwagę na śliczną Deschen, ich długa rozmowa i spacery trwały już dobrych kilka godzin, teraz do tego cała „ta” niebezpieczna sytuacja wytrąciła go z równowagi. Zdecydowanie czuł ciężar cienia, który teraz przysłonił mu serce niczym całun…musiał jednak to ukryć, przynajmniej do czasu, jak nie porozmawia z Iriaelem…i Aminą.
Z całej sytuacji wyszli niemal bez szwanku, co graniczyło niemal z cudem… teraz musiał tylko ogarnąć, co owe istotu dokładnie mu zrobiły…i uspokoić Deschen. Co jak co, ale jej nie miał zamiaru w to wszystko wplątywać.
Wyszło nieco odwrotnie…wydostali się z nieprzyjaznych okolic, ale to ona właśnie ukoiła nieco jego niepokój. Niósł ją na rękach – wolał nie ryzykować, by któreś z wcześniejszych „gości”, nie wpadło na pomysł podążania ich śladem. Musiał zachować wszelka ostrożność, szczególnie, że ranna Deschen łatwo mogła przyciągnąć inne zagrożenia samym zapachem krwi. Z niemym zaskoczeniem poczuł jej usta na swoim policzku. Autentycznie nie spodziewał się takiej reakcji…przynajmniej, nie tak szybko. Nie powiedziałby, że było to nieprzyjemne odczucie. Wręcz odwrotnie. Szczególnie, że wyrażała szczera troskę…o niego? Do tego akurat nie umiał się przyzwyczaić. Jedyną osoba, która do tej pory wykazywała jakąkolwiek o niego troskę, był oczywiście Iri…może w bardzo specyficzny sposób sobie to okazywali, ale wiedział, że mógł na niego liczyć. W końcu sa braćmi. Teraz zaś pojawiła się ona.
Gęstwina lasu rozstąpiła się ukazując kolejne nieznane dla niego miejsce, a może tylko nieco zmienione? Całkiem możliwe. 
Kilka namiotów i świeżo zagaszone ognisko. To nie był dobry znak i wcale nie podobało mu się to miejsce. Znowu czuł wcześniejszy niepokój, choć nie z takim uporczywym natężeniem jak poprzednio. Cokolwiek lub ktokolwiek tutaj był…był tu niedawno, a to znaczyło, że było niedaleko. Może nawet czaiło się gdzieś w pobliżu?
Złapał Deschen za rękę i znowu przyciągnął do siebie.
- Posłuchaj mnie. Muszę teraz coś zrobić. Cos bardzo ważnego i potrzebuje twojej pomocy – zawahał się – musisz mi tez zaufać. Zamknij oczy i cokolwiek teraz usłyszysz…zignoruj to.
Elfka przyglądała się z rosnącym strachem, szczególnie, że mówił bardzo poważnie…a było to dla niego niemal nienaturalne zachowanie.
- Dobrze…ale co mam zrobić?...
Uśmiechnął się do niej. Nawet w takiej sytuacji, mimo całego zagrożenia pozostała skupiona. I gdzie niby jej delikatność o która tak wszyscy mówią?
- Po prostu zamknij oczy…a kiedy je otworzysz, biegnij do Aminy…i powiedz o wszystkim…
W tym momencie kolejny raz poczuł fale bólu w piersi. Skoncentrował się, uśmiechnął jeszcze raz.
- Do zobaczenia moja piękna – po czym jedną ręką zasłonił jej oczy, drugą przycisnął do rosnącej plamy na swojej piersi. W tym momencie całą jej postać zakryła ciemność…jego ciemność.
Przeniósł Deschen do wioski. 
Przed nim pozostała tylko ciemność. Odwrócił się powoli. Kręciło mu się w głowie. Za nim pojawiła się postać, do tej pory ukryta w cieniu drzew.
- Dzięki Iri, że zaczekałeś…teraz choć, musisz mi pomóc.

<Deschen, Amina, Iriael, wasza kolej :)>