Przygotowania jak zawsze.
Wszędzie krzątanina, wszyscy krzyczą, ustawiają itd.
Co zrobić by nie zwariować? No ja zajęłam się pomocą przy garderobie. Jako że to bal karnawałowy Luisiana stworzyła wiele naprawdę pięknych strojów i umieściliśmy je w pustym domku. Każdy elf z wioski przychodził tam dziś rano i brał strój, a ja pomagałam mu wybierać. Chciałam, żeby wszystko wyszło.
W pewnym momencie przyszła Coraline, ale była już przebrana. Na sobie miała sukienkę do kolan, zieloną jak wiosenna trawa, przeplataną niebieskimi jak najczystsza woda nitkami. Włosy pokręcone i upięte na górze, które ozdabiała złota, błyszcząca opaska z kwiatem. A na szyi zwisała kolorowa maska. Razem wyglądała na wróżkę.
- Kochana - powitałam ją przyjaźnie - bal jest wieczorem, czemu już się przebrałaś? I co to za strój?
- Teraz wyjeżdżamy z Sentisem po broń. Dark, gdy zamawiał ją w sąsiedniej wiosce, nie było jeszcze planów o balu.
- To jak dawno została zamówiona?
- Miesiąc mija dziś.
- O której będziecie? Może wyślę tam posłańców?
- Nie, spokojnie. Byliśmy do tego wyznaczeni od początku. To moment do bycia razem, a przy okazji przygoda. Myślę, że zdążymy przed końcem.
- Miejmy nadzieję. Jedźcie, pomyślności.
- Dziękujemy Amino - uśmiechnęła się i wyszła.
Wyszłam z domku za nią i zobaczyłam młode elfki siedzące na ziemi po turecku próbujące się pomalować. Uśmiechnęłam się szeroko, a po chwili wybuchnęłam śmiechem. Odwróciłam się, by ukryć to, ponieważ wszystkie spojrzały się w moją stronę. Gdy się uspokoiłam podeszłam do nich i zaproponowałam pomoc. Przystały na nią chętnie.
Pomalowałam je wszystkie mocno w zależności od stroi, które mi opisały. Nie sposób zapamiętać było 60 strojów wydanych dziś wszystkim elfom. W każdym razie wyglądały bosko, a ja poczułam się cudownie. Może by tak pomyśleć o kolejnym dziecku? Calerian jest już dorosły... Jak to szybko leci...
Ale co to? Użalam się nad sobą? I myśląc o tym skrzywiłam się. Aż taka stara jeszcze nie jesteś, Amino, żeby ze sobą gadać...
W tej chwili podbiegła Deschen, kolorowo ubrana, z wieszakiem w ręku, na którym... wisiała szmata.
- Deschen złotko, dlaczego przynosisz mi szmatę?
- Amino, do wioski wkradł się nam ogar!
Jak dobrze, że Naviera była obok. Nie mam pojęcia jak, ale zawsze zjawia się na czas. I nawet nie pytałam o nic więcej Deschen, ale wiedziałam o jakim miejscu mówi: obszar, którego strażnik leży teraz w szpitalu. Najczęściej atakowany.
Pogalopowałyśmy tam szybko. Ogara już nie było - Ismael z Iriaelem stanęli ramię w ramię i mocami go wygonili. Zniszczenia nie były tak wielkie jak się spodziewałam po czymś takim.
- Młody. Prawdopodobnie wysłany na zwiad. Sentis wiedziałby co robić, bo pochodzi z ich krainy.
- Spokojnie. Opowiedz wszystko po kolei. A Thea niech przyjdzie i oceni straty w pożywieniu.
Opowiedział mi jak to było, kto go zobaczył i jak go pokonali.
- Sentis będzie wieczorem. Porozmawiam z nim, a jutro przeszkoli strażników i zobaczymy kto najbardziej nadaje się na tę część.
- Pani! - biegła w moją stronę Thea - straty są nie wielkie, ale nie mamy już zapasów tych rzeczy, które zostały zniszczone.
- Poradzimy sobie bez nich?
- Oczywiście, pani.
- Nie musisz tak do mnie mówić, słodziutka. Jestem Amina - uśmiechnęłam się, wsiadłam na Navierę. Było już koło 15. Czas samemu się wystroić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz