piątek, 18 października 2013

Od Archibalda Kaan'a do Amersau i reszty "Szpiegowska podróż życia" cd.

Zaczynało robić się zabawnie. Jedyne co rzucało cień na całą sytuację był fakt, że Amersau wyraźnie obiecała sobie zemścić się w mniej lub bardziej okrutny sposób na mnie za ubranie ją w suknię, jaka przystoi wyższej klasy społecznej wdowie po majętnym handlarzu. Nie zamierzałem się tym martwić, przynajmniej do czasu powrotu, kiedy to na pewno otrzymam odwet, nie tylko od pani el Asu'a, ale również od jej córek.
Tak czy inaczej dziewczyny zgodziły się bez większych protestów i narzekań wejść w swoje role. Suknie kupiłem na oko, więc rozmiary nieco odbiegały od rzeczywistości, ale ogólnie było dobrze. Cudem był fakt, że najbliższy zakład krawiecki znajdował się w mieście oddalonym od nas o zaledwie godzinę drogi, nie zamierzałem więc narzekać na inne niedogodności. W końcu to nie ja będę musiał przez najbliższy tydzień paradować w tych szerokich, sztywnych, bogato zdobionych kieckach, które chyba specjalnie uszyte były tak, by ograniczać wszelkie żywsze ruchy. Będąc bratem czwórki sióstr nie raz przekonałem się o tym na własnej skórze, więc teraz dziękowałem bogom za własną rolę ochroniarza.
Dopiero kiedy wróciłem z ubraniami zdałem sobie sprawę, że nie mamy odpowiednich siodeł damskich, jednak nie mieliśmy czasu ani pieniędzy kombinować nowy sprzęt. Zresztą wątpiłem by Amersau i Lidia zechciały jechać na nie swoich rzędach. Wbrew pierwszemu wrażeniu Eller była jak na razie najmniej skłonna do kłótni z naszej czwórki. Chyba jako jedyna potrafiła postawić wagę zadania nad swoje własne odczucia.
Widząc Amersau w sukni potwierdziły się moje przypuszczenia, że nigdy wcześniej nie miała okazji wejść w grono wysoko urodzonej kupieckiej szlachty. Pomimo moich usilnych prób nie zdołałem powstrzymać napadu rozbawienia, widząc po raz pierwszy niepewność i zagubienie na jej twarzy. Posłała mi spojrzenie przepełnione chęcią zemsty, jednak zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, więc nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Jak zwykle odpowiedziałem uprzejmym uśmiechem.
Lidia wydawała się czuć w nowym stroju niewiele lepiej, za to Eller wypadała naprawdę dobrze. Zapewne to ona odegra większą część przedstawienia jako kupiecka córka.
Kiedy Eller pomogła Amersau i Lidii poprawić sukienki i pokazała jak mniej więcej powinny się poruszać, ruszyliśmy. Przez jakiś czas jechaliśmy w milczeniu, ponieważ relacje między „panią” el Asu'a a jej młodszą „córką” były wyraźnie napięte. Po paru godzinach jazdy wjechaliśmy rozległy jar, między dwoma niebyt wysokimi, ale za to długimi wzgórzami, porośniętymi buczyną. Amersau i Lidia właśnie rozpoczynały kolejną kłótnię, kiedy Eller, którą najwyraźniej bawiły ich sprzeczki, ze stoickim spokojem przerwała im wskazując nadjeżdżających z naprzeciwka podróżnych.
- Cicho. Tam ktoś jedzie.
- Jakiś wóz... - mruknęła Amersau przyglądając uważnie się nadjeżdżającym.
- No nie wiesz nie zauważyliśmy - rzuciła zgryźliwie Lidia.
Uniosłem rękę wstrzymując w miejscu nasz mały konwój. Amersau najwyraźniej miała coś do powiedzenia w sprawie takiego traktowania, ale nie dałem jej dojść do słowa.
- Kupcy z mojej wioski - wyjaśniłem cicho - więc zająć stanowiska aktorskie…rodzinko el’Asua - dodałem głośniej i ruszyłem kłusem w kierunku wozu. Uniosłem wysoko otwartą prawą dłoń, tak powożący na pewno zobaczył mój znak, zacisnąłem ją w pięść i dotknąłem lewej piersi. Elf na wozie powtórzył gest, który w naszej wiosce swego rodzaju powitaniem. Kiedy podjechałem na odległość kilku metrów, rozpoznałem w nim Darrena. Był to jakiś daleki kuzyn czy też przyjaciel rodziny - nie pamiętałem dokładnie. Skinąłem mu na powitanie głową, na co on wyszczerzył się radośnie.
- No, no, kogóż to ja widzę! Syn starego Kaan'a, prawda? 
Przytaknąłem uprzejmie.
- Mnie również miło pana widzieć, panie Darren - uśmiechnąłem się zdawkowo. Ostatni raz widziałem go gdy byłem dzieckiem.
- Ile cię nie było w domu chłopcze? Dwadzieścia, trzydzieści lat?
- Dokładnie to trzydzieści osiem - sprecyzowałem. Z jakiegoś powodu tylko go to rozbawiło.
- No popatrz, ja też od pewnego czasu wracam w rodzime strony tylko sporadycznie. Wiesz, chłopcze, kiedy Maja odeszła - nachylił się nade mną i ciągnął poufałym, ale radosnym tonem - to nie widziałem sensu w siedzeniu w miejscu. Zabrałem dzieci i ruszyłem w świat - przytaknąłem zdezorientowany, próbując przypomnieć sobie kim była owa Maja - Pamiętasz chyba jeszcze mojego syna?
Wskazał na ponurego równie czarnowłosego jak jego ojciec młodzieńca, który siedział obok niego na koźle. Pokiwałem niepewnie głową, chociaż byłem niemal pewien, że widzę go pierwszy raz w życiu.
- A jak tam twój ojciec? Nie widziałem go długi czas, zdrowy? Zapewne zdrowy, he, he, on nigdy nie chorował! Opowiadał ci kiedyś, jak szliśmy pieszo przez góry Mirras? Cztery dni zakopani po szyję w śniegu, a on... - próbowałem mu przerwać i wytłumaczyć, że z racji faktu, iż nie było mnie niemal czterdzieści lat nie mam pojęcia czy ojciec w ogóle żyje, nie mówiąc już o jego stanie zdrowia, ale Darren nie dał mi dojść do słowa, opowiadając barwną historię o ich przeprawie przez Góry Południowe. Spojrzałem na jego syna, który uśmiechnął się smutno, westchnął i potrząsnął ojca za ramię, przerywając mu w pół słowa.
- Ojcze, wybacz, ale obawiam się, że nie mamy czasu na opowieści. Pan Kaan zapewne chce zdążyć przed nocą wyjechać poza wzgórza.
Darren spojrzał na niego zdumiony, by po chwili wybuchnąć śmiechem.
- Och, wybacz chłopcze, gdyby dać mi mówić, nie skończyłbym do wieczora, a przecież widzę, że czekają na ciebie trzy kobity - roześmiał się i szturchnął mnie w ramię - I co chłopcze, znalazłeś już sobie jakąś? Która to twoja? A może wszystkie? - zaśmiał się gromko z własnego żartu.
- Żadna moja - wyjaśniłem uprzejmie - To pani el Asu'a wraz z córkami. Niedawno owdowiała, jej mąż, Kor el Asu, uległ nieszczęśliwemu wypadkowi pod kołami wozu. Jedziemy do Silliornu, ponieważ pani szuka dla siebie nowego domu, a z tego co pamiętam nie brakuje w tamtych okolicach wolnych pałacyków pod dzierżawę.
- Ano nie brakuje, nie brakuje. Po ostatniej wojnie niewiele osób wróciło do domów. Słyszałeś o tym chłopcze? Poszli na północ, nie wiem o co poszło, ale okazuje się, że ci spod gór też potrafią trzymać miecze prosto! Najpierw wykrwawili się nieco o Goham, a potem, zamiast wrócić ze zdziesiątkowanym wojskiem do Silliornu, zaatakowali Haanę. Nic im nie wyszło, a teraz opłakują straty - a ja zawsze mówiłem, że stary Gwyna się na kapitana nie nadaje!
Uniosłem brwi zaciekawiony. Czyżby moje plemię poczuwało chęć do podbijania nowych terenów? Szczególnie zaniepokoiły mnie jego ostatnie słowa – wbrew temu co mówił Gwyna był naprawdę porządnym człowiekiem. Nie wróżył nic dobrego fakt, że po prostu wziął wojska i ruszył na północ, nie dając rozkazu do odwrotu, aż do ostateczności.
- A czy przypadkiem nie teraz zaczyna święto Pór Roku? - zapytałem, przypominając sobie nagle o corocznym czterodniowego festiwalu, podczas którego palono całonocne ogniska i organizowano liczne zabawy.
- Ha, zaczyna się, ale przez tą ich wojnę niewielu zostało by się bawić! Smutne będą święta w tym roku, szczególnie zaś z tego powodu, że ostatnio płci pięknej coraz mniej...
- Co proszę? - zapytałem nie bardzo rozumiejąc jego słowa.
- Ano to, że część kobiet poszła na wojnę i teraz w mieście nie ma kobiet, ino same chłopy. A wiesz chłopcze jak to jest, z kobietą źle, ale bez niej jeszcze gorzej. Słabo będzie w następnych latach Silliornie, zanim odbuduje się po klęsce. No ale my rozmawiamy tak beztrosko, a ja chcę zdążyć na wieczór do miasta, bo mi bramy zamkną i będę nocować w polu, bez łóżka i piwa.
To mówiąc szarpnął wodzami, a para masywnych koni ruszyła stępa. Zawróciłem i podjechałem za nimi do elfek, które nie wypadły z roli i uśmiechały się uprzejmie, acz wyniośle do podróżnych. No może tylko u Amersau ta uprzejmość zbyt błyskała jednocześnie ledwo skrywaną irytacją, ale nie miało to w tej chwili większego znaczenia. Kiedy wóz zniknął za zakrętem uszło ze mnie napięcie.
- Widzicie? Jak nie będziecie się odzywać i nadal będziecie się tak idiotycznie przyglądać, to każdy was weźmie za kupiectwo - wyszczerzyłem się radośnie.
- Czyli powiadasz, że każdy kupiec zachowuje się jak idiota? - warknęła wściekle Amersau. Czyżbym zbyt długo przeciągał rozmowę z Darrenem?
- Tylko Ci pośledniejsi…nawet w handlu istnieje coś takiego jak „hierarchia” - mruknąłem wyniośle, nadal uśmiechając się radośnie.
- A Ty gdzie się niby plasujesz w tej „hierarchii”? - wtrąciła Eller.
- Cicho! - rzuciła Lidia - powiedz lepiej o czym tak rozprawialiście tam przy wozie, bo raczej nie były to rozmowy o pogodzie? 
Zaśmiałem się cicho, wiedząc, że wiadomości, które przynoszę, nie przypadną im do gustu.
- Otóż dowiedziałem się, że w wiosce, którą mamy „odwiedzić” rozpoczyna się festiwal „Czterech pór roku”. Sądząc zaś po fakcie, że podobno zbyt wielu mieszkańców nie powinno tam zostać po wojnie, wydaje się to być dziwne, prawda? Dodał oczywiście, że wioska ucierpiała z powodu pewnych wydarzeń, i jest ich nieco mniej… Dlatego z wielką chęcią witają tam podróżnych…z nadzieją, że pozostaną na dłużej - zaśmiałem się cicho - Szczególnie… kobiece towarzystwo jest tam „mocno” pożądane, więc wieść o „samotnej” wdówce z dwoma córkami, byłaby dla nich wielce pokrzepiająca…
- Że co niby??? My krowy na targu, że będą nas tam tak wystawiać? - Amersau w pełni spełniła moje oczekiwania co do ich reakcji.
- I niby czemu tam ma brakować kobiet? – dodała Eller krzyżując ręce.
- Cóż… W wiosce zawsze ich brakowało, a po wojnie jak widać, taki „deficyt” stał się jeszcze bardziej widoczny. I nie, żebym się z nimi zgadzał - dodałem pojednawczo, aby nie urwały mi głowy, na co najwyraźniej miały ochotę - ale status kobiet jest u nas zdecydowanie niższy niż ich męskiego odpowiednika.
- To czemu Cię to tak bawi? - Amersau wydawała się walczyć pokusą znalezienia jakiegoś dorodnego kamienia i obicia mi nim porządnie twarzy.
- Bo, daje nam to możliwość zaskoczenia - Lidia wykazała się przytomnością umysłu.
Wydawało się, że dotarło to również do Amersau, bo opanowała się nieco.
- No to co... Ruszamy dalej? - powiedziała już w miarę spokojnie. Lidia i Eller ruszyły przodem. Wyszczerzyłem się do Amersau, widząc jej nienawistne spojrzenie. Dałbym sobie rękę uciąć, że właśnie planowała jakiś szczególnie okrutny odwet za wplątanie w taką sytuację. I który wkrótce zostanie zapewne wcielony w życie. Jakby to ja był czemuś winien!
- Pani przodem… - uprzejmym gestem ponagliłem ją, by ruszyła ponieważ nadal staliśmy w miejscu, a Lidia i Eller oddaliły się już od nas na trzydzieści kroków. Przytruchtała do nich, więc zająłem miejsce zamykające tyły.
Kiedy niebo zaczynało szarzeć ujrzeliśmy na horyzoncie niewielkie miasto - Raath. Byliśmy już na terytoriach elfów, więc nie obawialiśmy się problemów i skierowaliśmy bezpośrednio na osadę. Zapowiadała się przyjemna noc w ciepłej gospodzie, na wygodnym łóżku.
Wjechaliśmy za mury niemal tuż przed zamknięciem bram i od razu skierowaliśmy się do miejsca, gdzie mogliśmy odpocząć. Zostawiłem Lascara w stajni, który po dwudniowej wycieczce chętnie wrócił na łono cywilizacji. Opłaciliśmy jeden pokój, jednak spojrzenia dziewczyn jasno wyrażały, że noc spędzę na sianie w stajni. Czyżby miały mi za złe ubranie w sztywne kiecki?
Wyszczerzyłem się do nich radośnie i poszedłem do Lascara. Wyczyściłem go raz jeszcze, odnajdując parę grudek ziemi w sierści, które pominął stajenny. Właśnie sprawdzałem swój rząd, kiedy do stajni weszła Amersau. Spojrzała na mnie wilkiem i zajęła się oporządzaniem Eintore. Nie wydawała się zadowolona, więc zapewne zdążyła się już posprzeczać z Lidią lub Eller. Usiadłem pod ścianą i wyciągnąłem foldera, chcąc coś wystrugać, ale nie znalazłem w pobliżu żadnego wolnego kawałka drewna. Zacząłem więc składać i rozkładać nóż, który wydawał przyjemne „klik” przy każdym otwarciu.
- W Silliornie spędzimy zapewne co najmniej pięć dni, więc jutro przed wyruszeniem pójdziemy zakupić wam inne ubrania godne dobrze urodzonych osób - mruknąłem, aby przerwać ciszę.
- Oczekujesz, że będę nosić kolejne takie stroje? - zapytała unosząc brwi i wskazując na swoją suknię - Podczas gdy ty chodzisz w tym czym zapragniesz?
- Spokojnie, te były brane na oko, jutro domierzysz sobie dokładniej i będą wygodniejsze. Poza tym ja sam również nie mogę pokazać się w zakurzonym stroju, miej więc satysfakcję, że do domu mojej rodziny wjadę ubrany w wymyślną koszulkę z absurdalnym żabotem i mankietami.
Prychnęła i wróciła do czyszczenia Eintore. Po chwili jednak odezwała się:
- A więc... Dawno nie odwiedzałeś rodziny?
- Trochę już czasu minęło. Jakieś czterdzieści lat.
- I nigdy nie dowiadywałeś się co się z nimi dzieje? Aż do teraz?
Zastanowiłem się przez chwilę.
- Kiedyś parę razy wysyłałem do nich listy, czasem otrzymywałem odpowiedzi, ale od parunastu lat raczej żyję sam. A co? Jakiś wywiad?
Znów prychnęła, tym razem gniewnie.
- Tylko zwykłe uprzejme pytanie. Niektórzy bywają czasem uprzejmi.
Uniosłem jedną brew. Najwyraźniej Amersau potrafiła zwyczajnie rozmawiać, bez dezorientowania rozmówcy ciągłymi docinkami. Niezwykłe. Szkoda tylko, że ja nie posiadłem takiej umiejętności.
- Wybacz, ale należę do tej garstki ludzi, którzy starają się zrazić innych każdym słowem. Może więc ty się trochę zdradzisz? Jakiś ojciec? Matka?

<Eller, Lidia, wybaczcie.., ale proszę o kontynuację Amersau ;)>

6 komentarzy:

  1. Mało ambitne, wiem, ale jakoś nic lepszego mi do głowy nie przyszło. Na przyszły raz obiecuję postarać się bardziej. W sumie to zwalam całą odpowiedzialność na Amersau, bo nic nowego to opowiadanie nie wnosi, nie licząc paru nazw wiosek i plemion.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No może i jest troche niepocieszona, bo już trochę na sowja kolej czekam, a ty i Amersau piszecie naprawdę w zabójczym tępie :D Jakoś to jednak przetrawię, a nierpzyjemny fakt przyćmiewa zadowolenie z kolejnej części ^^ I błagam Amersau, niech poświęci weekend, a chociażby sobotę, i napsize ten rozdział :P ~Eller

      Usuń
  2. Czytam to teraz jeszcze raz i właśnie zdaję sobie sprawę, jak beznadziejnie pod względem gramatycznym jest to napisane. Powtórzenia, błędy, wstyd ogólny. Muszę zapamiętać, by nie pisać po nocy, bo wychodzi słaabo...
    PS. Błagam cię, Amina, znieś wymaganie potwierdzenia "że się nie jest robotem". Toż to zło nieczyste, a jak będzie spam to przywrócisz. Błagam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Eller..no wiesz?..Ja sobie normalnie i w przenośni wypraszam..bo tylko to ostatnie opowiadanie wyszło mi spod "pióra tak długo...wszelkie wcześniejsze pisma leciały już na drugi dzień, albo nawet tego samego dnia...pytajcie Aminy... Nie moja wina, że ostatnio jakoś tak mniej czasu się miało..Ciąg dalszy będzie jutro, bo zaraz po przeczytaniu zaczęłam pisać, skończę jutro i od razu wyślę...więc nie WSPOMNĘ nawet o Twoim zaległym opowiadaniu dla Amersau moja droga Eller:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam, że zgubiłam po drodzę wenę :D Z resztą spokojnie - nie denerwuj się xD wiem jak czasem długo idzie napisanie i dopracowanie opowiadania.

      Usuń
  4. No to wszystko jasne:P choć i tak liczę, że jednak ta wena Cię dopadnie...:)
    ps1. opowiadanko napisałam (zgodnie z obietnicą) i już wysłałam do Aminy:)
    ps2. przychylam się do prośby asztan...z tym "czy nie jesteś robotem" ;p

    OdpowiedzUsuń