środa, 17 lipca 2013

Od Kastiela "Nic nigdy nie idzie po mojej myśli, czyli jak od niechcenia trafiłem do wioski..."

Lepiej nie wtykać nosa w nie swoje sprawy...Dlaczego? Bo wyląduje się w takiej samej sytuacji co ja. Mam na myśli to, że w chwili obecnej siedzę w jakiejś starej piwnicy przywiązany do krzesła i czekam na...nawet nie wiem na co. A to tylko i wyłącznie z tego powodu, że byłem na tyle głupi i postanowiłem śledzić faceta który moim zdaniem był jakiś podejrzany. Okazało się że on rzeczywiście coś kombinował i była również minimalna szansa, że miał coś wspólnego ze zniknięciem Isabelle. Nim zdążyłem dowiedzieć się czegokolwiek oberwałem czymś w łeb i urwał mi się film. Tak oto znalazłem się w tym sporym, mega zakurzonym miejscu -.-
Nagle drzwi się otworzyły, a do środka wszedł...na moje nieszczęście mężczyzna, którego szpiegowałem...
-Jak się spało? Głowa nadal boli?-spytał uśmiechając się nieprzyjemnie.
Nie odpowiadałem.
-Wiesz, że milczeniem niczego nie osiągniesz?
-Wiem.-odparłem obojętnie.-Nie da się zmienić rzeczywistości, no chyba, że o czymś nie wiem.-mruknąłem.-A teraz gadaj czego ode mnie chcesz.-spiorunowałem go wzrokiem.
-Tylko kilku drobnych informacji.-powiedział naturalnie, jednak po chwili jego twarz przybrała ten sam nieprzyjemny wyraz co przedtem.
Nie zdążyłem mu jakkolwiek odpowiedzieć, bo już zaczął pytać.
-Ilu was jest?
Mężczyzna powoli zaczął się zbliżać w moim kierunku, ciągle przeszywając mnie wzrokiem.
-Co masz na myśli mówiąc ''was''?
-Takich tandetnych szpiegów jak ty.
-Nie ma. Ja mój drogi jestem jedyny w swoim rodzaju. Nie znajdziesz nikogo innego.-uśmiechnąłem się cynicznie.
Szybkim ruchem złapał mnie za koszulę i gwałtownie szrpnął ku górze tak, że tylne nogi krzesła lekko oderwały się od ziemi.
-Nie zgrywaj się!-wysyczał tuż przy mojej twarzy.
-Mówię poważnie, jestem sam.-odparłem spokojnie, odwracając wzrok.
-I myślisz, że ci uwierzę?-spytał puszczając mnie jednocześnie.
-No a nie?
Na moje pytanie zareagował wybuchem śmiechu. Nie rozumiem go, co on niby widzi w tym śmiesznego i dlaczego mu tak na tym wszystkim zależy...
-Drażnisz mnie tym swoim milczeniem.-burknął.
-Drażnię? Hmm...Jeśli masz dość to mnie wypuść...
-Wypuścić? Po tym co zobaczyłeś mogę się ciebie jedynie pozbyć. Myślę, że wiesz co mam na myśli.
-Ale ja niczego nie widziałem!
-Kłamiesz.
-Jeśli sądzisz, że kłamię, to po co mnie o to wszystko wypytujesz?
-Sprawdzam twoją szczerość.
-Pff...Szczerości we mnie nie znajdziesz.
-Nic nie pamiętasz?
-Wiesz...Nie za wiele pamiętam z ostatniej nocy, skoro twój koleżka doprowadził do tego, że straciłem przytomność. Może mi to narysujesz?-uśmiechnąłem się prowokująco.
W tym momencie pięść mężczyzny zbliżyła się niebezpiecznie blisko mojej twarzy, wystarczająco bym odczuł ją dosyć dotkliwie. Krzesło odsunęło się do tyłu po czym razem ze mną runęło na ziemię. Podsumowując: Miałem bardzo bliskie spotkanie z podłogą.
Z sykiem wciągnąłem powietrze. Liny pod naciskiem prawdopodobnie rozcięły mi prawy bok, to wyjaśniałoby tą całą krew na ubraniu.
Mężczyzna nachylił się nade mną z ponurą miną.
-Może to cię nauczy powagi chłopcze.
-Chłopcze? Czy ja ci wyglądam na dziecko?-spytałem z grymasem na twarzy.
-Gdybyś był dzieckiem to nie mógłbym się nad tobą znęcać.
Super jestem w jednym pomieszczeniu z psychopatą -.-
Chwycił jedną ręką za oparcie krzesła i podniósł mnie...co dziwniejsze bez żadnego problemu. Jeśli chodzi o walkę w ręcz z nim nie miałbym żadnych szans. Facet był dwa razy taki jak ja, że tak to ujmę...wyglądał jak szafa trzy-drzwiowa. Oczywiście nie mam na myśli tego, że jest gruby, nie, nie, wręcz przeciwnie, to wielka chodząca masa mięśni. Nie dość, że wygląda no, yyy...jak wygląda to jest ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów wyższy, a ja nie jestem jakimś tam knypkiem. Zastanawia mnie jedno...Po kij on mnie przywiązywał do tego krzesła jak wystarczyłoby mu mnie przytrzymać!
-To na tyle, masz jakieś ostatnie życzenie?-spytał podejrzliwie miłym tonem.
-Nie...-mruknąłem.
-Świetnie.-uśmiechnął się promiennie, zacierając ręce ze zniecierpliwieniem.
Wyciągnął zza pasa sztylet, pokręcił nim kilkakrotnie pomiędzy palcami po czym przyłożył mi go do gardła.
Czy to tak ma wyglądać mój koniec? Czy właśnie dzisiaj mam zginąć? Na te pytania odpowiedzi nie znam nawet ja.
-Nie, nie, coś mi tu nie pasuje...Nie tak powinniśmy to zakończyć.
Upuścił sztylet. Gdy już myślałem, że jednak się rozmyślił zamiast niego wyciągnął rewolwer.
-Nie będę cię dręczył. Zabiję cię szybko. Pasuje ci?
Nie odpowiadałem.
Wymieżył bronią w moją klatkę piersiową. Kiedy miał strzelać, coś na piętrze wyżej huknęło tak, że z sufitu odpadł tynk. Na moje nieszczęście mężczyzna wzdrygnął się odruchowo naciskając na spust. Pocisk wystrzelił niczym strzała i zagłębił się w moim lewym ramieniu.
Jedyną rzeczą na jaką było mnie w tym momencie stać to głośne jęknięcie.
-Nie powinieneś sprawdzić co się stało?-spytałem z trudem.
Mężczyzna nie odezwał się. Podszedł do drzwi. Obejrzał się w moją stronę ostatni raz, piorunując mnie wzrokiem, i wyszedł z pomieszczenia.
Pierwszą myślą, która zaczęła mi chodzić po głowie była: ''Muszę się z tond wydostać". Problem w tym, że nie ma za bardzo jak. Żadnego okna, którym mógłbym przedostać się na zewnątrz, jedyną drogą ucieczki były drzwi, którymi przed chwilą wyszedł mój prześladowca...To chyba oczywiste, że jeśli jakoś uda mi się wydostać z piwnicy to prędzej czy później wpadnę prosto na niego...Wolę nie myśleć co by się wtedy stało. Z góry dobiegało wiele hałasów, prawdopodobnie były to odgłosy walki. Czyżby mężczyzna, który mnie tu więzi miał więcej wrogów?
Gorączkowo rozglądałem się po pomieszczeniu wyszukując czegoś ostrego, abym mógł przeciąć te diabelskie liny. O wiele łatwiej byłoby gdybym użył mocy. Jednak to nie jest takie proste. Musiałbym się skoncentrować, co w tym momencie jest dosłownie niemożliwe. Przemierzyłem dokładnie wzrokiem całą podłogę. Nie na marne. Kilka metrów ode mnie leżał sztylet, który jeszcze niecałe dwadzieścia minut temu miał skrócić mój żywot. Z trudem podskakując by krzesło ruszyło się z miejsca, usiłowałem zbliżyć się wystarczająco do ostrza. Nie było to wcale takie proste. Gdy byłem bardzo, ale to bardzo blisko, oczywiście musiałem wylądować na ziemi. W sumie to nie było takie złe. Sztylet, który tak bardzo pragnąłem dosięgnąć teraz miałem tuż za plecami. Wyciągnąłem ręce w jego stronę na tyle ile byłem w stanie. Ledwo, ale sięgnąłem. Obróciłem go kilka razy w dłoni po czym zacząłem piłować sznur. Nie zabrało mi to dużo czasu...na szczęście. Gdy liny zostały przerwane poczułem wielką ulgę. Rozplątanie się z nich przyszło z łatwością, jednak pozbieranie się po tym wszystkim to już inna historia. Wstałem lekko chwiejąc się. Strasznie kręciło mi się w głowie. Przyznaję...szanse na ponowne stanowczo za bliskie spotkanie z podłogą były ogromne. Podszedłem do drzwi ściskając w prawej dłoni sztylet, tak mocno jakby z obawy, że ktoś mi go zaraz siłą odbierze. Otworzyłem je. Przed sobą ujrzałem długi ciąg schodów prowadzących do...kolejnych drzwi -.-
Wszedłem na górę omal nie wywracając się u szczytu. Wyciągnąłem lewą rękę w stronę klamki, lecz szybko tego pożałowałem. Całą przeszył mi ból. Mógłbym się założyć, że to z powodu tego piekielnego pocisku tkwiącego mi pod skórą. Zacząłem zastanawiać się czy to na pewno dobry pomysł, abym tam wchodził, w końcu od centrum walki dzieliła mnie tylko, że tak to nazwę "drewniana bariera". Jeszcze długo kłóciłem się sam ze sobą o sprawę wkroczenia na pole bitwy. Gdyby nie to, że jestem ranny i że zamiast swojej broni mam tylko ten tandetny sztylet pewnie wszedłbym tam bez żadnego wahania. Wziąłem głęboki wdech i lekko pchnąłem drzwi. Nie wierzyłem własnym oczom. Jeszcze przed chwilą słychać było wyraźny hałas dobiegający z tego pomieszczenia, a teraz okazuje się, że nikogo tu nie ma. Co prawda pokój wyglądał jakby przeszło po nim tornado. Wszystkie lampy były zgaszone, a raczej zbite, jedyne światło dawały płomyki iskrzące się na meblach, pochłaniając je doszczętnie. Coś tu naprawdę jest nie tak. Zacząłem sobie wmawiać, że to tylko sen, bardzo dziwny sen. Zamknąłem oczy i uszczypnąłem się z nadzieją, że jak je otworzę wszystko wróci do normy...w pewnym sensie. Jak przewidywałem tak się niestety nie stało. Nie miałem zamiaru siedzieć tu ani chwili dłużej, więc czym prędzej wyszedłem na zewnątrz. -Nie no, czy cały świat musi mi robić na złość?-wyszeptałem sam do siebie.

Budynek, w którym przesiedziałem praktycznie cały dzień znajdował się na samym środku małej polany otoczonej ze wszystkich stron dużymi ilościami drzew. Och...prawie zapomniałem wspomnieć, że jest noc co pozostawia mnie w jeszcze gorszym położeniu. Można się załamać...Ale czy jest coś lepszego od włóczenia się nocą po dużym, wielkim, a może nawet i ogromnym lesie? No oczywiście, że nie! Normalnie jestem w siódmym niebie.
Z wielką niechęcią wszedłem w gęstwiny. I co zobaczyłem? Nic...To wszystko przez te "Egipskie ciemności". Zrobiłem kilka kroków do przodu omal nie wchodząc w drzewo które tak nagle wyrosło przede mną. Coś zaczyna mi świtać...Może ja jestem jakiś przeklęty? Mój dzisiejszy nie do zniesienia pech chyba na to wskazuje. Serio...dzisiaj przyciągam pecha dosłownie jak magnes. Ale mniejsza o to. Wędrówka o takiej porze jest bezsensowna. Nie mam innego wyjścia, muszę zostać tu do rana.
Usiadłem pod pierwszym lepszym drzewem, aby trochę odpocząć i nie wiem czemu, ale zasnąłem. Nie spałem jednak długo ponieważ ktoś mnie obudził. Leniwie otworzyłem oczy. Nade mnę stała kobieta. Młoda, mniej więcej w moim wieku. Miała długie brąz włosy oraz p i ę k n e niebieskie oczy, które mimo tych gęstych ciemności odznaczały się w mroku. Mówiąc krótko, zwięźle i na temat: ładna. Pytanie pozostaje "Czego ode mnie chce?".
-Kim jesteś?-spytała przyglądając mi się uważnie.
-Nikim. Osobą, która lubi pospać w spokoju. Więc jakby to powiedzieć...Idź sobie.
-Och i jaki uprzejmy.-uśmiechnęła się z kpiną.
-Co? Ja uprzejmy?-zamyśliłem się na chwilę.-Ach tak, aż bije ode mnie uprzejmością, lecz tłumią ją...inne takie.
-"Inne takie"?
-No przecież mówię.
Nastała cisza. Nie miałem zamiaru jej przerywać. Zmrużyłem oczy, jednak po chwili ponownie otworzyłem je szeroko.
-Jeszcze tu jesteś?-spytałem znudzonym głosem.
-Jak masz na imię?
Ona w ogóle mnie nie słucha -.-
A to ciekawe, mimo, że jestem niemiły na niej nie robi to żadnego wrażenia. Od kogoś innego po jakimś czasie zapewne dostałbym w twarz, a ona tylko od czasu do czasu reaguje na to lekkim uśmiechem. Może powinienem być milszy...
-Nie twój interes.-burknąłem.
-Miło mi cię poznać panie "Nie twój interes".
-Mi również.-uśmiechnąłem się sztucznie.
-Amina.-odparła krótko.
-Co?-niedosłyszałem.
-Mam na imię Amina.
-Aha.
-A ty? Powiesz wreszcie jak masz na imię?-skrzyżowała ręce na piersi, po czym spojrzała na mnie.
Jej wzrok był taki...przeszywający. Jakby chciała nim wyciągnąć ze mnie całą prawdę.
-Kastiel.-mruknąłem niechętnie.

<Amina, dokończysz?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz