„Drogi pamiętniczku…dziś znowu się wkurzyłam”…takie słowa chyba powinna pisać codziennie…jeśli w ogóle kiedykolwiek posiadałaby coś co choć symulowałoby pamiętnik. Zdążyła już z rana mieć krótka utarczkę z elfką, która zasugerowała jej zmianę jej nastawienia do świata…że niby było coś z nim nie tak? Kiedy? Jak?....Przecież miałam masę radości!...Ehhh…tak…wiedziała, że miała dobre intencje, ale oczywiście wyszło jak zwykle (na szczęście obyło się bez argumentów ręcznych, ale za sfajczenie jej tego jednego kosmka włosów…nie jej wina!).
Na szczęście miała teraz okazję na odstresowującą, choć krótką rozmowę z osóbką, która mimo usilnych zabiegów – nie dała mi się do siebie zrazić – Kiler.
W trakcie jednak rozmowy na twarzy mojej rozmówczyni pojawił się krasny uśmiech...jak dziecko, które dostało właśnie lizaka. „Co znowu?...”
Odwróciłam się w momencie, gdy „poczułam” za sobą postać. Astaroth. Nie no…wczoraj miała przecudna okazję do poznania jegomościa, a teraz?...
- Taaaaak, co tym razem? – rzuciłam mu ze sztucznym uśmiechem.
- Mi tez miło Cię widzieć Amersau… - skłonił się lekko, przeszywając mnie tym swoim niebezpiecznie fiołkowym spojrzeniem.
No tak, uprzejmość jego nie ma granic. Kiler nadal z tym swoim zawadiackim uśmiechem zerkała to na niego to na mnie.
- A ja jestem Kiler…i znikam już...bo widzę, żeście starzy znajomi, którzy mają sobie dużo do powiedzenia – mrugnęła jeszcze do Astarotha, a ten z uśmiechem odesłał jej „ów” sygnał.
Jęknęłam w duchu. Gdyby choć Kiler była w pobliżu, miałabym cień szansy na „statecznie pozytywna rozmowę” jak to zasugerował ktoś kiedyś….gdzieś…czy coś takiego.
Odwróciłam się znowu do Astarotha.
- Powtórzę więc, cóż Cię do mnie sprowadza?
Elf jakby nie słyszał mojego pytania…znowu…
- Czy miałabyś chęć i czas, by przejść się ze mną i odpowiedzieć mi na kilka…nurtujących mnie pytań?
Zmrużyłam oczy i założyłam ręce na biodra. „Czego on niby takiego chciał? Chyba będzie musiała porozmawiać z Aminą o nim…”
- Prawdopodobnie ani argumenty o braku czasu, ani chęci do znalezienia się w jakimś pustym od wścibskich elfów miejscu, nie przekonają Cię do pozostawienia mnie w spokoju?
Krótka i zwięzła odpowiedź,
- Nie. – i nadal to jego dziwne spojrzenia. Chwilami wydawało się jej, że patrzy…przez nią, gdzieś dalej. Dziwny. Jeszcze bardzie niż ona.
- Dobrze… – stwierdziłam nieco zrezygnowana – choćmy, ale wierz mi, że autentycznie nie mam zbyt wiele czasu. Jutro bardzo wcześnie wyjeżdżam, a wyobraź sobie, że musze się przygotować…i wyspać…- choć patrząc po cieniach pod jego oczami, chyba miał inne zdanie na temat snu.
Ruszyliśmy nieco na przełaj, pomiędzy drzewami, kierując się w stronę wodospadu.
- O co więc chodzi? – powtórzyłam po raz trzeci.
Astaroth przez chwile milczał, jakby nad czymś głęboko się zamyślił. Po czym odwrócił się niepodziewanie.
- Ifyryt, który był przy synu Aminy...był od Ciebie prawda?
- Tak, czemu pytasz? – dziwne pytanie zadał, czemu się tym interesował niby?
- Na pewno wiesz, że aktualnie te stworzenia to rzadkość…skąd go miałaś...i czemu teraz jest z dzieckiem Aminy? – spoglądała się mocno skonfundowana. Pierwszym było dziwne to, że w ogóle wiedział czym jest Iskrzyk, a po drugie, że się nim żywo interesował.
- Przywołałam go i zawarłam układ. Teraz Iskrzyk jest opiekunem Caleriana, a Calerian jego opiekunem. Jeśli wiesz czym jest, wiesz tez co to znaczy.
- Tak, wiem. Dziwie się zwyczajnie, czemu tak potężny dar…trafił w ręce tego malucha, czemu nie zostawiłaś go sobie… - ciekawski…bardzo ciekawski i upierdliwy jegomość, któremu mówiła coś, czego nie powiedziała nawet Aminie.
- Ja już bardziej fantastyczna być nie potrzebuję. - Zaśmiała się szyderczo, próbując schować pojawiający się niepokój. Zatrzymałam się i odwróciłam – Chyba wystarczy już tej rozmowy, ja idę tam – wskazałam nieokreślony kierunek na północ – a Ty idziesz tam – wskazałam mu drogę, którą przebyliśmy z wioski.
Astaroth wodził wzrokiem za wskazanymi kierunkami, po czym uśmiechnął się dziwnie blado. Potrzasnął głową, jakby odganiał natrętne muchy, by dopiero wtedy mi odpowiedzieć.
- Dziękuję Amersau – znowu to jego spojrzenie. Jednocześnie irytujący i krepujący.
Miałam się już odwrócić, ale zatrzymałam się.
- Wiesz…strasznie dziwny, nieco złośliwy i upierdliwy z Ciebie elf…niech Ci tak nie zostanie, bo jeszcze Cię polubię..- mówiłam to z kpiną, ale przemyciłam tam prawdę. Dało się go lubić.
- Ty za to jesteś bardzo złośliwą, bardzo bystrą i bardzo piękną elfką…i już zdążyłem Cię polubić – uśmiechną się szczerze, po czym odwrócił i pomaszerował w stronę wioski, pozostawiając mnie samą z rozdziawioną buźką.
Zdecydowanie musiała zapytać o niego Aminę..co zrobiła wieczorem, stając przed drzwiami i natarczywie pukając. Było za wcześnie, by Calerian już spał, tym bardziej przywódcy.
Po chwili w drzwiach pojawiła się Amina.
- O co chodzi Amersau, cos się stało?
- Wybacz, że Ci zawracam głowę, ale przyszłam w dwóch sprawach. Po pierwsze jeśli możesz rozjaśnij mi trochę plan jutrzejszego wyjazdu i misji dotyczącej zwiadu na temat tamtego plemienia, z którym walczyliśmy….a druga…ehm…kim jest Astaroth i skąd go tutaj przytachałaś?
Amina ze spokojem przysłuchiwała się memu wywodowi, który wyrzuciłam niemal bez tchu.
<Amino… teraz Ciebie pomęczę o odpowiedź>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz