Wiedziała, że podróż nie będzie należała do najlepszych. Nie chodziło wcale o towarzystwo, bo trafiła na takie, które w pełni zaspokajały jej szydercze oczekiwania. Miała na kim ostrzyc języka...a jakże.
Z panem Archibaldem miała wystarczająco czasu by one sprawy omówić przy całej sytuacji strzał…wiedziała więc (przynajmniej w pewnym stopniu) na jakie mniej więcej uszczypliwości może liczyć. Pasowało jej to. Eller dopiero sprawdzała i choć było to stworzenie młodsze…to jakoś sobie z nią radziła…”albo ona ze mną” – pomyślała rozbawiona. Nie od parady jej pyskówki nabierały rozmachu przy kolejnych „uroczych” konwersacjach.
Pozostawała kwestia panny Lidii, która przez całą drogę zbytnio zadzierała nosa…jakby wszystkie rozumy pozjadała. Inteligencji nie mogła jej odmówić i trafnym, specyficznie okazywanym złośliwościom, ale robiło to w na tyle nieuprzejmy sposób, że irytowała ją coraz mocniej. No cóż…”mała wojna?”. Starała się jednak odłożyć na później takie żarliwe niesnaski. To, że ktoś ją denerwował nie przysłaniało faktu, że każdy z zebranych tu elfów znajdował się tu z racji pewnych umiejętności, czy zdolności. Każdy znał się na rzeczy…no...przynajmniej jakiejś rzeczy.
Wrodzona „zapobiegawczość” - jakkolwiek by tego nie nazwać inaczej - podpowiadała, że coś się szykuje…Nie pomyliła się oczywiście, co potwierdzili często wysyłani mali posłańcy, na zwiady. Walka była nieunikniona.
Mimo przewagi w końcu uporaliśmy się z zagrożeniem. Każdy wykorzystywał najlepiej jak się dało wszelkie swoje atuty, zdolności, czy sztuczki. Nie miała do czynienia z dziećmi przecież i każdy przedstawiał zupełnie inny typ walki, sprawnie pokonując nacierających wrogów. Radzili sobie…nawet pan Archibald nieźle machał półtorakiem. Dobrze, że nie próbował sięgnąć po łuk…Mimo jednak zdolności całej naszej drużyny – nie uwłaczając prawie nikomu – wiedziała, że lepiej będzie ściągnąć bardziej uwagę na siebie, mimo wszystko w ten specyficzny sposób, czuła się za nich odpowiedzialna. Walka pochłonęła ją całkowicie. Dopiero po czasie zauważyła, że towarzysze uporali się ze swoimi przeciwnikami i dołączyli w jej szeregi. Nie licząc kilku płytkich cięć i obić, udało im się obyć bez cięższych ran. Nie obyło się jednak bez dyskusji, która dla niej była bezsensowna. Wiedziała przecież, że sama ze wszystkimi nie poradziłaby sobie (choć głośno na pewno by tego nie powiedziała), ale po co wtrącać się w czyjeś walki? Szczególnie jeśli wiesz, że sobie poradzi?
Po co ta gadka?...tak tak…przez jej uparty umysł przemknęła myśl, że panna Lidia zwyczajnie może się próbować o nich troszczyć, ale akurat ona umiała o siebie zadbać...nawet jak nie umiała to umiała (albo przynajmniej wszystkim mówiła, że tak jest)!
Kolejne słowa elfki jeszcze bardziej ją poirytowały.
- Planujesz jakiś następny raz? Nie wiem jak ty ale ja mam dosyć atrakcji jak na tą podróż. fajnie by było gdyby jednak nikomu nic się nie stało w trakcie tej wyprawy...
- Ja nie planuję, ja „zakładam”, a to dwie różne sprawy…jeśli rozumiesz o co chodzi – elfka przyglądała mi się z równie buńczuczną miną co moja.
- To może łaskawie przestałabyś zakładać nawet takie coś? Wrażeń nam wystarczy i najlepiej by było, gdybyśmy skupili się na jak najbardziej cichym podróżowaniu..
- A czy Ty myślisz, że ja ich tutaj sprowadziłam, czy co?
- Wcale bym się nie zdziwiła…
- Słucham?! Powtórz, bo nie dosłyszałam, albo może tylko coś brzęczysz?
Obie stałyśmy naprzeciw siebie, wbijając w swe oblicza nienawistne spojrzenia. Naszą wspaniałą tyradę przerwał pan Archibald, czym wywołał prawie zakrztuszenie niewypowiedzianymi słowami.
- Bardzo byłbym skory obejrzeć całe wasze przedstawienie, zapomniałem jednak wziąć ze sobą przekąski…a teatrzyków nie oglądam bez tego…- jego głos ociekał kpiną.
Obie spiorunowałyśmy go wzrokiem. Elf kontynuował poważnie, choć rozmawiałam z nim wystarczająco dużo, by wyczuć radosną złośliwość emanującą z jego słów.
- Przypominam dodatkowo, że czeka nas wspomniane wcześniej „szpiegowskie” zadanie, które w aktualnym stanie swój „szpiegowski” wymiar posiada tylko w nazwie…coś za dużo tutaj hałasu.
Przysłuchująca się do tej pory Eller podeszła do nas przystając pomiędzy mną a Lidią.
- No...i teraz jak grzeczne elfy podajemy sobie dłonie – złapała moja rękę i Lidii, przy czym ścisnęła je nam – i zapominamy jakie to każdy ma śliczne przekleństwa na końcu języka.
Elfka była wyraźnie rozbawiona naszym zachowaniem i prawdopodobnie z radością, pospołu z panem Archibaldem oglądaliby finał naszej „sprzeczki”. Nie kłamiąc...sama zobaczyłabym ten finał.
Obie zgrzytnęłyśmy niezadowolone, ale uścisnęłyśmy sobie dłonie, po czym odwróciłyśmy się w dwóch różnych kierunkach.
W milczeniu ogarnęliśmy pole walki i dopiero dużo dalej zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Każde słowa, które do siebie kierowaliśmy, miały charakter czysto informacyjny. Potrafiłam i tak.
Kiedy jednak milczenie się przedłużało, a ja miałam ochotę odejść i przerzucić swoje niewypowiedziane uszczypliwości otaczającym drzewo, odezwał się pan Archibald.
- Jak wspominałem wcześniej…jeśli ktokolwiek mnie wtedy słuchał – dodał znacząco patrząc na mnie – droga powinna zająć nam jakieś 3 dni, z czego na pewno 3 noce pod gołym niebem. Pytanie brzmi jednak, czy mamy jakiś plan, w momencie znalezienia się u granic tamtej wioski? Czy…- znowu spojrzał na nas wymownie z nieukrywaną drwiną – idziemy na żywioł i czekamy co się stanie? Bądź puścimy przodem co bardziej samodzielnych?
Pomimo złośliwości z jaką wypowiadał zdania, niestety miał rację. Mimo, że sama nie planowałam…a tylko „zakładałam” pewne rzeczy, należało skupić się przynajmniej na prowizorycznych poczynaniach „szpiegowskich”.
- A co powiecie – odezwała się Lidia – gdybyśmy stanowili tylko małą grupę handlarzy? Dotarcie do twojej wioski Archie, nie byłoby chyba problemem dla kupców?
Elf spojrzał na nas trzy i ledwie powstrzymywał śmiech. Ja niestety tez zaczęłam prawie dusić się radości, zresztą nie byłam w tym odosobniona. Nawet Lidia, pomimo faktu, że to ona podsunęła pomysł, drgała w ukrywanym rozbawieniu.
- Nikomu nie ubliżając…ale żadna z was nie nadaje się na kupca. Nawet nie wyglądacie tak…jak trzeba...no przynajmniej jak na handlarza – dodał szyderczo.
- Można się przebrać choć trochę, nauczysz nas kilku podstawowych „tekstów” i może się udać – podchwyciła pomysł Eller, choć mówiła to z równie sarkastycznym uśmiechem, co u mnie...może też chciała zobaczyć nas wszystkie w takiej zacnej roli? Mimo wszystko…pomysł był dobry, trzeba przyznać. Podniosłam rękę tym razem szczerząc się już całkiem otwarcie.
- To ja się zgłaszam na waszą ochronę…żaden kupiec, nie licząc pana Archibalda – dodałam posyłając mu jeden z bardziej uszczypliwych grymasów – nie podróżuje bez obstawy. A, że niestety ciężko mi trzymać język za zębami...tylko bym wam zaszkodziła..
Przez chwile mignął mi pomysł, by jednak się w tym wypróbować, ale zdecydowanie szybko bym się wydała. Zbytnio mnie to bawiło, a aktorka ze mnie żadna.
- No chyba…że ktoś inny ma jakiś pomysł? – dodałam zatrzymując na każdym radosne spojrzenie. Atmosfera nieco się rozluźniła.
<Archie? Eller? Lidia? Które z was przejmie „pałeczkę”?>
Już zabieram się za pisanie ;)
OdpowiedzUsuńCzekam też na odpowiedź historii dalszej "strzał :)
OdpowiedzUsuńJednak nie będzie dzisiaj ;)
UsuńKomputer ma focha, wywala bluescreeny, a opowiadanie jest na komputerze. Piszę z telefonu :)
Jutro wyślę.
Cóż, komputery to takie kapryśne stworzenia, że czasem ciężko o jakąś zgodę, czy kompromis...najlepiej działają czarodziejskie sztuczki kogoś o zdolnościach in-forma-tycznych, ale owe arkana można czasem ominąć :)
UsuńTworzy się, tworzy :) Dzisiaj będzie ;)
OdpowiedzUsuń