Od czasu opuszczenia swojego rodzinnego domu byłam trochę rozdarta od środka. Na początku chciałam wracać, ale ciało jakby odmawiało mi posłuszeństwa. Po kilku dniach straciłam orientacje i nawet gdybym chciała, nie mogłabym odnaleźć drogi powrotu.
Przeżyłam wiele przygód, ale wypiszę tylko te najważniejsze.
Podczas mojej wędrówki wyciszyłam się i zamknęłam w sobie.
Życie było wobec mnie trochę okrutne, ale każde wydarzenie wnosi jakiś wniosek do naszego życia. Nawet sobie nie zdajemy sprawy, że w zasadzie każda czynność lub przeżycie może nam coś uświadomić. Na przykład ja, po utracie najbliższej osoby wyciszyłam się, by lepiej przyjąć następną... Czy mogłam coś na to poradzić? W sumie niezbyt. Los chciał żebym opuściła dom. Ma pewne plany wobec każdego z nas, ale musi się dostosowywać trochę do naszych decyzji.
Wracając do moich przygód, to niemal zawsze z niebezpieczeństwa wyciągał mnie Ognisty Miecz lub mój wierny rumak. Ale wszystko musi się kiedyś skończyć.
Pewnego dnia mój koń zniknął... Po prostu... Zniknął... Nie pozostawił żadnych śladów ani nic. To było dość dziwne... Został mi tylko Miecz z rodzinnego domu, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać i ruszyłam w dalszą podróż. Ledwo przekroczyłam rzekę, poczułam obecność kogoś obcego. Podczas moich wędrówek wyćwiczyłam kilka umiejętności, między innymi wiedziałam, kiedy ktoś mnie obserwował.
Te przeczucie trwało, aż do wieczora, kiedy ten ktoś zamierzał się ujawnić...
<Kto to mógł być? Niech dokończy :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz