sobota, 7 września 2013

Od Amersau "Spotkanie na skraju... cierpliwości"

Zauważyła go dopiero po jakimś czasie. W sumie nic w tym dziwnego nie powinno być, w końcu z pasją oddawała się właśnie z pastwieniu nad bezbronnym kawałkiem przesuszonego pieńka… Używała do tej czynności tak krótkiego nożyka, który co chwilę opadał na ofiarę z zapalczywością i siłą, jaką niejeden elf by się pochwalił. Ona do dyspozycji miała jeszcze swoje moce, więc z tej racji na nieszczęsnym pieńku pojawiały się zachłanne płomyki buchające od rozgrzanego, wspomnianego nożyka…
Jak dla niej, była to sesja terapeutyczna…starała się bowiem jak mogła, by nie wyzywać swej frustracji na innych elfach. Nie zawsze jej to wychodziło (o czym świadczyły naburmuszone miny innych lub nawet przestrach czy niechęć), szczególnie że nikt nie potrafił docenić jej zabiegów.
Właśnie w trakcie tej jednej sesji, między jednym siarczystym słowem, a ognistym razem dla swej drewnianej ofiary musiał ją zauważyć on. Stał tam prawdopodobnie już dłuższy czas, ale „jej” czas płyną nieco inaczej niż pozostała część świata. 
W nagłym przebłysku odwróciłam się, by zmierzyć ciężkim spojrzeniem niechcianego obserwatora. Mimo, że nie wiedziała, kto z wioski wpadł na tak idiotyczny sposób, by ja niepokoić akurat w „TEJ” chwili, to zaskoczeniem było dla nie ujrzeć kogoś zupełnie dla siebie obcego. Byłe elfem, to było widać od razu…ktoś nowy do wioski trafił? Ostatnio mało się interesowała, takimi nowinkami, więc całkiem możliwe, że Amina przygarnęła nową zgubę. Niestety przywódczyni miała niezły gust, a elf niespotykane spojrzenie fiołkowych oczu, kontrastujących z czernią długich włosów.
I właśnie ta chwila zaskoczenia dała mu przewagę...by odezwać się pierwszemu.
- Nigdy nie podejrzewałem, że jakikolwiek przedmiot martwy, może wywołać aż taką wściekłość…rozumiem, że w pani wypadku, nie było możliwy dojścia, do jakiegoś porozumienia? – powiedział to z dziwną lekkością, prawie na poważnie…
Zmrużyłam oczy niebezpiecznie. Moja terapia jeszcze się nie zakończyło, a to oznaczało sporą możliwość przeniesienia złości na stojącego opodal jegomościa.
- Porozumienia zazwyczaj odbywać się mogą za zgodą obu stron, a w tym wypadku, żadna ze stron nie miała zamiaru ustąpić…czy dałam satysfakcjonującą odpowiedź? – starałam się mówić w miarę spokojnie, bo na usta cisnęło mi się wiele niewybrednych słów, które miałyby przegonić intruza.
- Powiedziałbym, ze takiej właśnie odpowiedzi się spodziewałem…choć po minie wnioskuję, że miała pani zamiar coś zgoła innego do powiedzenia…
Ta jego uprzejmość była niebezpiecznie irytująca, może dlatego, że tak jak w jej słowach, wyczuć można było wszechogarniającą ironię?
- Niestety nie zawsze nadążę za tym, co podpowiadają mi myśli…aczkolwiek mogę im pozwolić się ujawnić, jeśli pan nie wyjaśni powodów mnie nachodzenia w momencie, który nie jest przeznaczony dla nikogo, poza moją szacowna osobą i tegoż oto pniaka – tu kopnęłam lekko zmaltretowany obiekt moich złości.
Elf pokiwał głową z udawanym zrozumieniem.
- Dopiero przedwczoraj przybyłem do tej wioski, więc nie znam zwyczajów jakie tu panują…dlatego Twój widok, dał mi dużo do myślenia na temat całej tej społeczności…zatrzymałem się, by dokładniej zrozumieć…czy to przypadkiem nie jest jakiś ważny rytuał…
- Tak, nieziemsko ważny rytuał, który przeprowadzam WYŁĄCZNIE ja i bez towarzystwa, więc jeśli łaska przedstaw się, albo idź w swoją stronę rozmyślać nad sensem wpływu moich poczynań na pogodę, czy cokolwiek tam sobie umanisz…- dodałam po chwili – nigdy nie widziałeś wściekłej elfki?
Elf tylko uśmiechnął się lekko, absolutnie nie pokazując po sobie poirytowania, co w innych przypadkach już dawno miałoby miejsce. Pod tym względem przypominał mi Pana Archibalda, który oczywiście musiał się wybrać w te swoja kolejną wyprawę…jakby go tyłek świerzbił od siedzenia w miejscu…Chwilami żałowała, że nie pojechała razem z nim.
Po chwili elf westchnął nieco teatralnie i skłonił się.
- Jestem Astaroth…a Ty moja Pani? – z jego ust nie schodził uśmiech, patrzył mi prosto w oczy…co on sobie niby myślał? Że z niej jakaś laleczka, której zamydli oczy takim „uwodzicielskim” zachowaniem?
- Amersau…a teraz jeśli wszystkie formalności konwersacyjne zostały dopełnione, to z łaski swojej, usuń się z zasięgu mego spojrzenia, bo w najbliższym czasie znajdę sobie inny obiekt do „braku porozumień” – spoglądałam na niego wyzywająco, czekając na jakąś gniewną ripostę. Niestety nie była miłą rozmówczynią, czasem tego żałowała, ale jej natura zazwyczaj działała szybciej, niż zdążyłaby się nad tym zastanowić. Astaroth – jak się przedstawił – wzbudził w niej niejakie zainteresowanie…niestety w nieodpowiednich okolicznościach miał nieszczęście ją spotkać.
Elf absolutnie nie przejął się jej nieprzyjemnym zachowaniem. Nadal ze stoickim spokojem i tajemniczym uśmiechem ukłonił się i odszedł, rzucając jeszcze przez ramię…
- Do następnego spotkania Amersau…
Westchnęłam i już miałam potraktować mój pieniek jako podparcie mej zacnej osoby, gdy zdałam sobie sprawę, że jest tu ktoś jeszcze...znowu…i prawdopodobnie przysłuchiwał się całej sytuacji…
„No kogo znowu licho niesie! Czy dziś jest jakieś kółko spotkań, czy co?”
Odwróciłam się. Na skraju polany stała postać. Nie, nie ukrywała się. Stała oparta o pień wielkiej brzozy i się śmiała…
Nie no, tego jeszcze brakowało, żeby ktoś się z niej nabijał…A na to wyglądało.
Tę elfkę znała - Eller, a przynajmniej już ją raz widziała, bo nie miały okazji rozmawiać…może na szczęście? Znając siebie, zraziłaby kolejną osobę do siebie, a za dużo się ich już robiło...
- No…to co Ty możesz mi powiedzieć na temat mojego „rytuału”? I może masz jeszcze kogoś w zanadrzu, by przyszedł i się poprzyglądał? Może powinnam zwołać tu kilka osób? – mówiłam to prawie spokojnie, mój gniew gdzieś uleciał i pozostała tylko naturalna zgryźliwość.

<Eller, masz ochotę dokończyć?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz