Prawie…znowu to „prawie”…chyba będzie musiała całkowicie wyrzucić je ze swojego słownika użyć (jeśli miałby możliwość, to podpaliłaby wszelkie słowniki, jakie by znalazła), bo znowu „prawie” osiągnęła swój cel. Uśmiechu oczywiście nie starła ze swoich ust, choć w dłoniach zdusiła kolejne płomyki… „czysta złośliwość” – pamiętaj o tym i nie mieszaj tego z emocjami – powtarzała sobie w duchu…choć w aktualnym wypadku pan Archibald wyrazie próbował doprowadzić ją do niekontrolowanego wybuchu…emocji…albo wspominanych wcześniej meteorytach…jedno i to samo w sumie…
- Niestety, owe druczki, które przez przypadek uległy zniszczeniu, były ostatnimi. Nie martw się, jeszcze jutro pojadę do wiosek po następne. Przyjdź może… za tydzień?
Odpowiedź przyszła jej błyskawicznie.
- Tydzień…jaka szkoda…tydzień...to strasznie długo prawda? – wykrzywiła twarz w niemym smutku teatralnej idiotki, która niezbyt wiele rozumie. – W takim razie, przez caaaaały ten tydzień nie będziesz miał możliwości zarobienia czegokolwiek? Rozumiem bowiem...że skoro druczków nie ma, to nie możesz przyjmować ŻADNYCH zamówień? Ehh – znów zrobiłam smutną minę, ale nie umiałam powstrzymać się przed złośliwym uśmiechem – czyli moim obowiązkiem jest przedstawienie całej wiosce Twojej nieszczęsnej sytuacji? Z radością wyręczę Cię w tym zadaniu – kontynuowałam, a na twarzy elfa rosło delikatne niedowierzanie, zamiennie z irytacja? Nie...to chyba początkowe stadium wściekłości…no…przynajmniej będą działać w podobnych warunkach.
- Pozostałoby Ci też…sprzedać już zrobione wyroby…o! – tu wskazałam na leżące strzały, jakbym pierwszy raz je zobaczyła – przykładowo te tutaj leżące…akurat potrzebuję strzał…wyobrażasz sobie jakie to szczęście móc Cię spotkać w takiej chwili?.
Splotłam ręce za sobą. Punkt dla mnie za złośliwość pomysłu…ale nie spodziewałam się, że odpuścił…nie teraz…albo może i wcale? Spojrzałam mu w oczy, ale widziana przed chwilą złość gdzieś się ulotniła. Uniosłam brwi pytająco, ale odpowiedzi jakiej udzielił nie spodziewałam się wcale. TO MOJE ZAGRYWKI!
- To…nie są strzały – powiedział krótko, ale z wyraźną satysfakcją.
- Słucham? - podeszłam bliżej, zatrzymując się kilka kroków przed nim. Nawet nie drgnął, zachowując dziwny wyraz poważnego uśmiechu.
- Rozumiem, że masz problemy ze słuchem, więc powtórzę – TO NIE SĄ STRZAŁY.
- Nie są? A czym są? – przez sekundę obawiałam się jego odpowiedzi…skubaniec był dobry…lepszy niż początkowo zakładała…
- Widzisz…to moi towarzysze podróży…więc logicznym jest fakt, że nie sprzedaje się swoich towarzyszy...prawda? No…chyba, że Ty masz inne podejście…w wiosce na pewno ucieszą się z takich wieści…- tu ściszył głos – a zdradzę Ci tajemnicę, oni tu bardzo lubią takie nowinki…- pokręcił głową zasmucony – i co wtedy z zaufaniem Twoich łowców…albo nie daj bogowie…Aminy? – znowu pokręcił głową z udawanym smutkiem. I tak jak ja wcześniej nie powstrzymałam się od uśmiechu, tak i przez jego twarz przemknął ten sam grymas.
„Ty…ty…” W myślach znowu ciskała nim huraganem ognia, a usta ściągnęła w cienką linię…byleby tylko cały słownikowy zapas przekleństw nie wydostał się poza obręb jej myśli.
- Czyli…rozumiem…- markowałam słowa – że przez najbliższy czas…Ty PANIE ARCHIBALDZIE nie będziesz zarabiał…a ja stracę reputację….?
- Ależ nikt nie mówił o jakiejkolwiek stracie… - uśmiechnął się zdawkowo.
Ona za to pomyślała o stracie…kilku zębów przykładowo, które co chwila pojawiały się przy jego szyderczym uśmiechu.
Westchnęła w końcu. Nie było w tym ani krztyny ulgi, raczej po ty, by wypuścić wstrzymane wcześniej powietrze, które rozgrzane w płucach, mogło wywołać „pewien” niekontrolowany efekt… który niewidoczną, ugaszoną prawie formą przeszedł na podłogę pod stopami elfa. Uniósł się lekki zapach spalenizny.
- Czy uważasz - słowa wypuszczałam powoli - że w ogóle...przejęłabym się…stratą…czegokolwiek? Nie mówiąc już o czymś tak trywialnym...jak reputacja?
<Archibaldzie…scena należy do Ciebie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz