poniedziałek, 2 września 2013

Od Celtii do Allison "Pałac w samotnym lesie - opowiadanie Celtii nr. 1"

Byłam znużona samą podróżą, więc po krótkiej rozmowie ułożyłam się do spania w prowizorycznym śpiworze. Zanim się obejrzałam, zasnęłam.
Śniło mi się, że w Pałacu w Samotnym Lesie zaatakowały nas dusze broniące owy budynek, które jednak udało nam się pokonać. To było koszmarne przeżycie.
Obudziłam się wcześnie rano, wraz z budzącym się słońcem. Allison spała - normalne. Cicho podniosłam się i rozpalliłam ponownie ognisko, które przez noc zgasło. Przygotowałam ruszt i wyciągnęłam jedną kaczkę. Nałożyłam kawałek jej mięsa na patyk i zaczęłam smażyć. Obracałam zwierzę nad płomieniem i przyglądałam się, jak powstaje chrupiąca, złocista skórka. W tym czasie ze śpiwora podniosła się Allison.
- Obudziła mnie woń pieczonej kaczki, myślałam, że to sen - zaśmiała się wesoło - Dawno jej nie jadłam.
- Załatwiłam specjalnie dla ciebie - uśmiechnęłam się.
W ciszy zjadłyśmy śniadanie, spakowałyśmy się i wyruszyłyśmy w dalszą podróż. 
Jechałyśmy kilka godzin, które mimo wszystko minęły bardzo szybko. Nasze jednorożce, bez żadnego nakazu, zatrzymały się przed ciemnym, ogromnym lasem.
- Chyba dojechałyśmy do Samotnego Lasu... - mruknęłam.
Mimo nacisków, próśb i rozkazów Mane za nic nie chciała wjechać do lasu. Zeskoczyłam z niej i pogłaskałam ją po pysku.
- Zostaniesz tu, ale nigdzie nie uciekaj. Jakby coś się działo, zawołaj mnie - powiedziałam.
- Jak ma cię zawołać? - prychnęła Allison, która również zsiadła z jednorożca.
- Zarży, przecież umiem się porozumiewać ze zwierzętami - stwierdziłam. 
To samo przekazałam pupilowi mojej przyjaciółki. Biorąc głęboki wdech przekroczyłyśmy pierwsze drzewo należące do Samotnego Lasu. 
Pośród wysokich konarów, opadających liści i wysokiej trawy było ciemno i mroczno. Wydawać się mogło, że ktoś wyssał wszelkie kolory z roślinności otaczającej nas. 
- Wiesz gdzie dokładnie znajduje się ten Pałac? - spytała przerażona otoczeniem Allison.
- 30 kroków na wschód od największego drzewa w tym okropnym miejscu - przeszedł mnie dreszcz strachu. 
Zaczęłyśmy się rozglądać. Szukałyśmy owego największego drzewa, które miało być jakby kompasem, wskazującym drogę do celu. Nie było ciężko - tuż przed nami znajdował się ogromny pień, którego obejście zajęłoby nam dobre dwie godziny. 
- No nieźle - mruknęłam.
- Teraz odliczamy 30 kroków na wschód - podała komendę Allison i ruszła w stronę, gdzie znajdować miał się Pałac, a ja za nią.
Miałyśmy rację; po 30 krokach naszym oczom ukazał się ogromny, ceglany budynek. W dachu była dziura, przez którą do środka kapały resztki porannej rosy z liści drzew. Kamienne, poździerane schody prowadziły do uchylonych, drewnianych drzwi w makabrycznym stanie. Miejsce wyglądało niczym z horroru.
- Co to właściwie za pałac? - Allison przełknęła ślinę w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Mieszkał tu niegdyś stary król, którego syn porywał i zabijał młode kobiety - powiedziałam szeptem - Jego macocha potępiła go za to, kiedy tajemnica wyszła na jaw i skazała na ścięcie. Podobno dusze zabitych tutaj dam straszą do dzisiaj, dlatego nikt nie ośmielił się tu wejść - dokończyłam.
Allison spiorunowała mnie wzrokiem, jakby chciała nawrzeszczeć na mnie, że ją tu zabrałam.
Nieśmiało zbliżyłyśmy się do schodów. Kiedy weszłam na pierwszy stopień, drobne kamyczki zaczęły od niego odpadać. Szybko przeskoczyłam resztę, aby uniknąć nieptorzebnego stukotu i hałasu. Niestety, było wręcz przeciwnie - deski werandy głośno zaskrzypiały.
- Co ty wyrabiasz? - szepnęła Allison, delikatnie stąpając obok mnie - Chcesz na wejściu skazać nas na wieczne potępienie? - jej szept przeszedł w pisk.
Otworzyłam szeroko oczy. Aż tak źle? - pomyślałam.
Moja przyjaciółka zerknęła przez szparkę między drzwiami a framugą. 
- Ciemno tam, bardzo ciemno - powiedziała - Musimy wejść, inaczej nic nie zobaczymy.
- I tak byśmy tam weszły - pokręciłam głową.
Allison sięgnęła po klamkę. Wstrzymała oddech i pociągnęła drzwi w swoją stronę. Zaskrzypiały. Przygryzłam wargi, w oczekiwaniu na głosy dochodzące ze środka, jednak nic nie usłyszałam.
- Idź powoli, będę cię osłaniać - zakomunikowałam.
Widziałam, jak Allison przytakuje. Powoli ruszyła do środka, w międzyczasie wyciągając z podręcznej sakiewki świeczkę i krzemienie, aby ją zapalić. Kiedy w końcu jej się udało, przed nami ukazał się duży hol, w którym roiło się od karaluchów.
- Ble - skomentowałam cicho.
Ostrożnie kierowałyśmy się ku schodom na piętro. Naszym celem było dotarcie tu... i co? Właśnie, i co dalej? Czy to miał być koniec naszej podróży?
Jakby w odpowiedzi na moje pytanie w myślach, usłyszałyśmy jęk. Przyjaciółka odwróciła się w moją stronę i spytała:
- Czy mam już halucynancje, czy słyszałam jęk?
- Też to słyszałam - przerwałam, bo w pałacu znowu rozszedł się odgłos jęczenia - Dochodzi z góry. Idziemy!
Odważnie, nie zważając na skrzypienie schodów wdrapałyśmy się do góry. Zatrzymałyśmy się i znowu usłyszałyśmy jęki. Dochodziły z pokoju na końcu korytarza, zamkniętego pokoju.
- Idziemy - powtórzyłam z naciskiem, chociaż wiedziałam, że moja towarzyszka ma takie same zdanie.
Ruszyłyśmy w stronę dębowych, ciemnych drzwi. Nacisnęłam klamkę i ku mojemu zdziwieniu otworzyłam je. W środku znajdowało się jedynie duże okno, lekko oświetlające pomieszczenie. Pod oknem siedział związany elf. Jego oczy skierowały się w naszą stronę, a ciemne jak noc tęczówki błagały o pomoc. Bliżej przyglądając się postaci, dało się zauważyć, że to kobieta o jasnej karnacji, z jasnymi jak słońce włosami opadającymi luźno na ramiona. Miała związane usta, ręce i nogi i nie mogła się ruszyć.
Allison podbiegła do niej i pierwsze co rozwiązała jej ciasną szmatkę zawiązaną wokół twarzy.
- Kto ci to zrobił? - spytała prosto z mostu.
- Dusze - wychrypiała elfka, łapiąc oddech.
W tym momencie za plecami Allison, jak z ziemi wyrósł cień postaci. Półprzeźroczysty elf o czerwonych jak krew oczach i nienawiści wypisanej na twarzy. Patrzył prosto na mnie. 
Z wrażenia upuściłam świeczkę, która poturlała się do kąta i zgasła. Zamarłam w bezruchu. Co się miało stać teraz? W pokoju panowała cisza, bałam się ruszyć, słyszałam jedynie bicie swojego serca. 
Po chwili znienacka w pokoju rozbłysło światło z małej latarni na drugim końcu pokoju, a nieznany stwór rzucił się na mnie ze szponami. Przewrócił mnie i podrapał po twarzy. Do akcji wkroczyła Allison, która wskoczyła przeciwnikowi na plecy i zaczęła go dusić. Na jej dłoniach widziałam małe płomyki ognia, które naznaczały skórę wroga. Zjawa wrzasnęła okrutnie przeszkadzającym tonem i zrzuciła Allison z grzbietu. Skorzystałam z okazji i skupiłam się na nicości, robiąc się niewidzialna. Dumna z siebie, spoglądałam w oczy elfowi, który mnie zaatakował, a teraz był zdziwiony i puścił mnie, będąc w szoku po moim zniknięciu. Z całej siły kopnęłam go w klatkę piersiową i złapałam się wysoko umieszczonej klamki na drzwiach, aby podnieść się i złapać równowagę. Kiedy cień znowu zaatakował, skutecznie uniknęłam ciosu, pochylając się i podhaczyłam go. Przewrócił się. Wtedy Allison jednym pstryknięciem rozpaliła ognisty krąg wokół potwora tak, aby nie mógł się wydostać.
- Wiesz, jak można go zniszczyć? - krzyknęłam do wcześniej uratowanej elfki, starając się być głośniejszą od trzaskających iskier.
- Odrobina wosku - wychrypiała.
Spojrzałam na leżącą w kącie świeczkę. Spojrzałam na moją przyjaciółkę, która od razu wiedziała o co chodzi. Sięgnęła po przedmiot i podpaliła go najmocniejszym ogniem. Rzuciła tym prosto w stronę ognistego kręgu, w którym siedział elf. Zaczął kryczeć, po czym powoli stopił się i zniknął.
Ciężko oddychając podeszłam do uwięzionej elfki i rozwiązałam jej dłonie i stopy. 
- Dziękuję - uśmiechnęła się smutno. Razem z Allison wzięłyśmy ją pod ramiona i wyszłyśmy z pałacu, w stronę jednorożców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz