niedziela, 1 września 2013

Od Astarotha "Między rzeczywistościami - czyli początek"

Wędrował już na tyle długo, że stracił całkowicie poczucie czasu. Myliły mu się dni, szczególnie, że prawie nie sypiał. Noc w noc miał ten sam, powtarzający się w kółko sen. Niby powinien się przyzwyczaić, w końcu to jego domena…a mimo wszystko było to okropnie uporczywe, ostatecznie zmuszając go do podróży z jego małej samotni. Podróżował raczej w oddali od zabudowań, czasem tylko pozwalając sobie na uzupełnienie zapasów…a i to raczej w specyficznych okolicznościach. Zazwyczaj były to domki na uboczu, albo takie, w których „wyczuwał” odpowiednie dla siebie miejsce. Jednak były to nieliczne chwile, kiedy konieczność przewyższała jego chęci. Wolał bowiem polować pod postacią wilka….choć nieco stępiało to jego człowiecze odruchy…
Teraz siedział pod drzewem nieco nieprzytomnie spoglądając przed siebie…kiedy ostatnio spał normalnie? Kiedy w ogóle spał? Nie pamiętał. Przebłyski pamięci mieszały się z jego snami, więc chwilami nie potrafił odróżnić jednego od drugiego….
Jego zmysły wyczuły jednak coś. Nie umiał jednak zdecydować z „której” strony rzeczywistości dochodzą. Kiedy więc dostrzegł skradającą się postać, która do tego wyciągnęła miecz…zareagował instynktownie. Może zbyt pochopnie (jak się okazało), ale teraz nie miało to znaczenia. Czuł zagrożenie. Nie powiedział nic, zwyczajnie rzucił się na zaskoczoną postać…elfa jak zauważył w ostatnim przebłysku rozsądku.
Mimo wyczerpania walczył zacieklej niż zazwyczaj. Wyczuwał w tej osobie coś mrocznego, co wyraźnie mu się nie podobało.
Elf, z którym walczył nie był mu w żaden sposób dłużny, dlatego niemal z zabójczą sprawnością posyłali sobie ciosy…początkowo niecelne, by po chwili „zrozumienia” ruchów przeciwnika trafiać w jego słabe punkty.
Kilkakrotnie dostał w prawe ramię i pierś, ale sam zadał kilka krwawiących ran. Żaden nie ustępował i żaden nic nie mówił, a to potęgowało wrażenie snu…może za chwilę ma się obudzić? Jeśli tak…to nieźle da mu się to we znaki.
Obrót, unik, wypad, cięcie...i tak bez końca. Włócznia błyskała w blasku zachodzącego słońca. Obaj już ciężko oddychali ze zmęczenia, ale żaden nie ustępował…czemu w ogóle walczyli? Nie pamiętał…
Usłyszał jednak ostrzegawcze wycie. Ktoś się zbliżał. Jeśli był to ktoś od walczącego z nim elfa…nie utrzyma się. Zrobił więc zwrot przez bok, nachylił się nisko i zamiast zaatakować (czego spodziewał się jego przeciwnik), podciął go końcówką włóczni i ten wyłożył się jak długi. Po chwili jednak zbyt krótkiej zerwał się.
Stanąłem obok dysząc. Niedaleko , z wyciągniętym łukiem przystanęła elfka. Zdecydowanie za ładna, by chciał się z nią zmierzyć w walce.
- Sprawności oraz umiejętności obu panom trzeba pozazdrościć…aczkolwiek preferuję najpierw dowiedzieć się o co tak naprawdę się walczy…jeśli dacie mi sensowny powód, pozwolę wam tu się nawet pozabijać…do tego jednak czasu, żaden z was ani drgnie…Iriaelu? - łuku jednak nie opuściła.
Spojrzałem na nią, potem na elfa obok, a ten zmierzył mnie nieprzyjemnym wzrokiem, po czym odwrócił się do elfki.
- Byłem na patrolu, logicznym więc było, że kiedy zobaczyłem obcego na naszych terenach – zareagowałem odpowiednio…
Dokończyłem ja.
- …wyciągając miecz i zakradając się.
Ów Iriel czy Iriael, jak go nazwała parsknął zezłoszczony.
- Musiałem zachować środki ostrożności…a ten tutaj – tu zawiesił głos wskazując gniewnie na moją osobę – rzucił się na mnie zanim cokolwiek powiedziałem.
Uśmiechnąłem się blado i wyprostowałem. Oddech wrócił do normy, więc w razie ewentualnych kłopotów…może walczyć…
- To ja zacytuję to elfa obok…”musiałem zachować środki ostrożności” – dodałem, specjalnie parodiując jego głos – nikt przy zdrowych zmysłach (choć zapewne on sam o tak zdrowe zmysły się nie posądzał) nie będzie siedział cicho, gdy się mu ktoś zakrada za plecami z wyciągniętym mieczem…może gdyby chociaż był ciszej…
Iriael znowu gniewnie mruknął, ale przysłuchująca się nam do tej pory w milczeniu elfka przerwała dalsze dywagacje.
- Dosyć tego!...Jak wspomniałam, gdybyście dali mi sensowny powód, moglibyście kończyć to co zaczęliście…choć nie wróżyłabym długiej walki, bo obaj wcześniej byście padli z wyczerpania…Tak czy inaczej, nie widzę podstaw byście to kontynuowali. Obaj opuśćcie broń.
Przyjąłem jej decyzje z niejaką ulgą. Nie żebym się bał, ale dodatkowa porcja wrażeń wcale nie była mi konieczna do szczęścia. Elfka kontynuowała zwracając się konkretnie do mnie.
- Teraz zaś pewne wyjaśnienia, które Ty nieznajomy musisz rozjaśnić. Po pierwsze…kim Jesteś i co tutaj robisz? Te tereny należą do mojej wioski, więc nie dziw się takim „przywitaniom”. Prędzej czy później i tak ktoś by Cię zauważył.
Westchnąłem ciężko.
- Nazywam się Astaroth. Szukałem chyba tylko miejsca do odpoczynku…
- Chyba? – rzucił elf obok mnie.
Zignorowałem to niby pytanie. Elfka też.
- Ja jestem Amina, przywódczyni wioski. Jeśli więc szukasz schronienia, mogę Ci takowe zaoferować…oczywiście jeśli zechcesz...i nie będziesz więcej „musiał zachować TAKICH środków ostrożności” – bardzo wyraźnie podkreśliła to zdanie, zarzucając nam obu tym samym błąd.
Westchnąłem znowu. Nie ma co, ciekawe powitanie…i już na sam początek zdobył sobie niejakiego wroga w Iriaelu, w którym nadal wyczuwał coś…niepokojącego. Jeśli zaś nad Aminą miały ciążyć jakieś ciemne chmury…to chyba je skutecznie do tej pory rozganiała.
Niemal teatralnie się skłonił dwójce elfów.
- Prowadź Pani…

<Amina?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz