Wiem, że wojna była rok temu, ale opowiem jak to się stało że jestem tu z wami:
był letni poranek. wstałem, jak to zwykle, zjadłem śniadanie, umyłem się i poszedłem na lekcję walki. Czemu na lekcję walki? Bo mój ojciec postanowił odbyć wojnę z nowym plemieniem. Na początku miałem to gdzieś bo zawsze jak planował wojnę coś nie wychodziło i się nie odbywała. Bardzo rzadko prowadziliśmy wojny a kiedy już się odbywały zawsze w tedy wygrywaliśmy. Ja na szczęście zawsze chorowałem podczas wojny i nie brałem w niej udziału. Nie z lenistwa lecz z dobroci. Tak dobroci. Nie chciałbym ranić niewinne elfy za kaprysy mojego ojca.
Lecz tym razem było inaczej. Byłem w świetnej formie ani śladu choroby. Miałem nadzieję że w końcu i tak zachoruję bo to taka tradycja ale nie. Nie chcę zabijać. Ćwiczyłem nie po to żeby wygrać wojnę ale po to aby wyładować energię która we mnie buzowała przez myśli o zbliżającym się dniu rozlewu krwi. Nadszedł ten dzień kiedy wszystko miałem, mieliśmy postawić na jedną kartę. Byliśmy gotowi. Ojciec zawsze był ze mnie dumny, byłem jego jedynym synem,(ale nie dzieckiem bo miałem 5 starszych sióstr i 3 młodsze )
Ojciec uroczyście wezwał mnie na tle całej wioski. Mianował mnie dowódcą wojska, lecz..... mu odmówiłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz