poniedziałek, 9 września 2013

Od Eller do Amersau "Spotkanie na skraju... cierpliwości" cd.

Westchnęłam głośno, a cała wesołość ze mnie uleciała.
- Jako strażniczka lasu, patrolująca dziś południowo wschodni teren zobowiązana jestem upomnieć cię i przypomnieć o dbaniu o środowisko, a jeśli to nie poskutkuje, użyć tak zwanej „samoobrony”. – Zakreśliłam cudzysłów w powietrzu, po tym jak służbowym tonem na jednym tchu wyrecytowałam formułkę z wielu żelaznych zasad, którymi wioska się mogła pochwalić, a które elfy takie jak ja czy Ama łapały, a potem się złościłyśmy. 
Nie znosiłam skrócania imion, ale niestety ale niestety pełnego imienia Amersau… Amarsau, przepraszam, nigdy nie mogłam zapamiętać. 
- A co ci do tego?! – warknęłam i zamierzyła się nożykiem w moją stronę. Nawet nie drgnęłam, a ostrze wbiło się tuż nad moją głową. 
- Jesteś strasznie roztrzęsiona – oznajmiłam obojętnie. – Nawet nie możesz trafić. 
Milczała chwilę, a potem energicznych krokiem podeszła w moją stronę. Nienawistnym wzrokiem wierciła mi przez chwilę dziurę, a potem wyrywając nóż, dodała:
- Spadaj. 
Ale ja tylko osunęłam się na ziemię i usiadłam skrzyżnie pod drzewem, przypatrując się paznokciom. 
- Czy wyraziłam się nie jasno?! – wrzasnęła, a ja nadal nie reagowałam. Elfka zaczęła głęboko oddychać i obracać w ręku ostrze. Po chwili jego płaz zabłysł jasnym płomieniem.
- Słuchaj, czy nie powiedziałam wyraźnie? Idź stąd, bo zaraz zamiast ostrza palić będzie się to twoje piękne skurzane wdzianko! 
- W lesie nie można bawić się ogniem . – Podniosłam w końcu wzrok. – Rodzice ci tego nie wbijali w dzieciństwie? Nie? – spytałam, gdy za odpowiedź posłużyło mi tylko płaskie dyszenie i rozszerzający się krąg ognia. Ok. Trochę przesadziłam. Jeśli jakieś drzewo spłonie, oberwie za to nie tylko Ama, ale też ja. – A wiec tylko moi byli tacy męczący. Eh…
- Mówili mi, że trzeba się słuchać starszych… - odpowiedziała w końcu. No tak, była ode mnie prawie trzy razy starsza, ale w wersji oficjalnej (wszystkim wmawiałam, że skończyłam sto lat, żeby mieć święty spokój, ale i tak nie za bardzo wieżą) tylko dwa. 
Nadal nie drgnęła, za to krąg ognia rozszerzał się coraz bardziej, zielone źdźbła brązowiały, zginały się, a potem rozpadały w proch, a ja czekałam. 
- Dobrze wiem, na czym polegają twoje problemy, wszyscy to wiedzą – nie panujesz nad sobą… - zaczęłam w miarę łagodnie, ale Ama odebrała to widać jako atak. Płomienie buchnęły energicznie. – Jednak masz sumienie, bo jeszcze się na mnie nie rzuciłaś. – Podniosłam się powoli i przeciągnęłam jakby nigdy nic. – Nie jesteś zła. Nic nie jest złe do szpiku kości. Czerń i biel… - prychnęłam. – Co za absurd. Istnieją tylko odcienie szarości. Bądź co bądź – kontynuowałam luźną pogawędkę, choć tak naprawdę krew we mnie buzowała, coraz bardziej czułam gorąco. W najgorszym wypadku spłonę – Amina popadnie w bardzo ciemny odcień, że tak powiem, i obie odpowiemy za podpalenie. 
Nic nie odpowiedziała.
- Kobieto, litości! – westchnęłam teatralnie. Przed chwilą była strasznie rozpyskowana, kiedy chodziło o tamtego chłopaka, a teraz wypala we mnie dziury – w przenośni i dosłownie- i tylko się na mnie gapi tak, jakby chciała mnie zabić z zimną krwią. Choć nie, to zły opis. Wzrok mordercy to jest u niej na co dzień. Teraz to… trudno określić.
- Czego ty właściwie chcesz? – wycedziła w końcu. 
- Przychodzę tu czasem poćwiczyć w samotności – wiesz, perfekcjonalizm i indywidualizm. Może dziś poćwiczyłybyśmy sobie razem, a trawa by już na tym nie cierpiała? – zaproponowałam. – Drzewo się zajęło, Amina będzie zła – dodałam. 
- O cholera… - mrukęłą i cofnęła wszystkie płomienie.
- Więc jak? –uśmiechnęłam się zachęcająco, kładąc już dłoń na rękojeści miecza. 
- Nie dzięki. Nie biję dzieci. – Odwróciła się i odeszła. A ja tylko mrugnęłam dwa razy.

1 komentarz: