Ruszyliśmy.
Jechaliśmy kłusem drogą prowadzącą na wschód. Najbliższą wioskę, w której można by dostać strzały, mieliśmy napotkać dopiero za dwa dni. Ja pojadę dalej, Amersau wróci tą samą droga do wioski.
Około południa wyjechaliśmy poza tereny Haany. Poza paroma kąśliwymi uwagami niemal cały czas podróżowaliśmy w milczeniu. Po bezsennej nocy nie byłem w nastroju do rozmowy. Przez pewien czas rozważałem czy by się nie zdrzemnąć w siodle, jednak widząc mierny stopień znajomości terenu przez Amersau wolałem nie ryzykować nadrabiania całego dnia drogi w razie gdyby źle nas pokierowała na jakimś rozstaju.
Kiedy zaczęło szarzeć zatrzymaliśmy się na jakiejś polance by rozbić obóz. Wykorzystując fakt, że nie jestem sam postanowiłem zostawić płonące ognisko przez całą noc. Nazbierałem drewna i wyciągnąłem krzesiwo by podpalić gałązki. Amersau spojrzała na to rozbawiona.
- Czy ty przypadkiem nie jesteś magiem ognia? – zapytała kpiąco – Nie możesz zapalić ogniska magią?
Zmrużyłem oczy i odłożyłem powoli krzesiwo. Nie przepadałem za używaniem magii, jednak nie chciałem dać jej powodu do kpin. Inna sprawa, że faktycznie nie byłem pewien czy magia zadziała. Wziąłem jedną z cieńszych gałązek i zacisnąłem na niej palce. Przywołałem płomienie i czekałem przez chwilę by drewno zajęło się ogniem. Płomienie ślizgały mi się po skórze, nie czyniąc mi jednak szkody. W końcu drewienko podpaliło się na dobre, więc ułożyłem je w ognisku. Gałązki z suchymi igłami, które położyłem w dolnej części stosu drewna natychmiast zajęły się ogniem, podpalając resztę ułożonych patyków.
Zadowolony z efektu mojej pracy spojrzałem triumfalnie na Amersau, jednak ona zapatrzyła się w ogień.
- Wolisz wziąć pierwszą czy drugą wartę? – spytałem, wyrywając ją z rozmyślań. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Wartę?
- Jesteśmy na obcym terenie, zamieszkanym przez ludzi. Chyba nie sądziłaś, że możemy ot tak rozłożyć się na widoku, rozpalając na dodatek ognisko – uśmiechnąłem się pobłażliwie, na co ona zmrużyła gniewnie oczy – Więc?
- Drugą. Obudź mnie jak się zmęczysz – mruknęła, kładąc się na ziemi i owijając szczelniej płaszczem.
Oparłem się o pień, wyciągnąłem foldera, wyciąłem kawałek kory z najbliższego drzewa i zacząłem strugać nieokreślonej formy figurkę. Nie pierwszy raz zarywałem kolejną noc z kolei, jednak w końcu poczułem znużenie. Mniej więcej w tym samym momencie, jakby wyczuwając moje zmęczenie, kamienna bransoleta na mojej ręce zaczęła się nagrzewać i znów rozlała się w Mortimera i Eller. Spojrzałem na stworki ponuro, jednak tak naprawdę w sumie trochę cieszyłem się z ich obecności. Ich bulgotanie nie pozwalało mi zasnąć, a choć tylko bełkotały niezrozumiale zawsze było to jakieś urozmaicenie w cichej i nudnej warcie. Swoim zwyczajem stworzonka zaraz po ukształtowaniu się ruszyły zbadać teren, robiąc przy tym trochę hałasu. Drzewa, trawa i patyki były dla nich jeszcze bardziej interesujące od kubków, które znalazły w mojej kuchni. W pewnym momencie Eller spostrzegła śpiącą Amersau i z wielkim zaaferowaniem zawiadomiła o tym Mo. Oba kamyczki zamarły bulgocząc cicho, jakby się nad czymś zastanawiały. Potem, starając się zachowywać jak najciszej przydreptały do drzewa, które rosło najbliżej mnie i przysiadły opierając się o pień. Co jakiś czas zerkały na mnie, bulgocząc coś między sobą, jednak ogólnie zachowywały się możliwie cicho. Najwyraźniej bardzo starały się nie zbudzić Amersau. Ciekawiło mnie to czy wynikało to ze strachu czy raczej sympatii.
Minęło kolejnych parę godzin i stwierdziłem, że moja towarzyszka dość już się wyspała, a ja sam jestem zbyt zmęczony by pełnić dalej wartę, więc bez skrupułów zbudziłem ją, potrząsając za ramię. Wstała bez protestów, natychmiast wybudzając się ze snu. Uśmiechnęła się widząc kamyczki.
- Mam nadzieję, że Mo i Eller nie przeszkadzali ci w warcie? – zapytała tym swoim uprzejmym, a jednocześnie złośliwym tonem.
- Byli nad wyraz uprzejmi… - mruknąłem, owijając się płaszczem. Szybko zapadłem w głęboki sen
Obudziła mnie niedługo po świcie. Usiadłem zaspany, przecierając dłonią podkrążone oczy. Bransoleta wróciła na mój nadgarstek. Dopiero teraz zrozumiałem, że udało mi się przespać pół nocy bez budzenia przez kamyczki. Najwyraźniej Amersau litościwie powstrzymała Mo i Eller od znęcania się nade mną.
Wstałem i zacząłem zbierać się do drogi. W kwadrans byliśmy gotowi, by ruszać w dalszą podróż. Wskoczyłem na Lascara i wyruszyliśmy.
- Kawy, kawy, królestwo za kawę… - mruknąłem wciąż jeszcze zaspanym głosem.
Po pewnym czasie wyjechaliśmy w końcu z lasu i teraz podróżowaliśmy przez otwarte pola. Około południa dojechaliśmy do rzeki, która była zbyt głęboka i rwąca by przeprawić się przez nią wpław. Podróżowałem tędy nie jeden raz, więc wiedziałem, że w przeciągu dnia drogi od miejsca, w którym staliśmy, nie ma żadnego brodu, przez który moglibyśmy przejść. Jedynym przejściem był wąski most w pobliskiej wiosce. Skierowaliśmy się na południe i jechaliśmy odtąd mając rzekę po lewej stronie, a las po prawej. Po paru godzinach dotarliśmy do mostu.
Zeskoczyłem z konia i skinąłem na Amersau by zrobiła to samo. Most, a raczej kładka była zbyt wąska i słaba by można by bezpiecznie przejechać po niej konno. Kiedy zbliżyliśmy się do przejścia, wyszedł naprzeciw nam uzbrojony człowiek.
- Stać – krzyknął. Przejeżdżałem tędy tak często, że nie zdziwił go widok elfa na jednorożcu. Opłacając należne cło łatwo wykupić spokój w podróży.
- Wstęp jest płatny – kontynuował, spoglądając na nas spod żołnierskiego hełmu.
- Płatny? – Amersau najeżyła się. Westchnąłem ciężko, już wyczuwając problemy - Ile?
Żołnierz zmierzył nas wzrokiem.
- Jak dla was to 50 mirianów. Od każdego.
Wyciągnąłem żądaną sumę i chciałem dać ją człowiekowi, jednak Amersau powstrzymała mnie gniewnym ruchem. Bez porannej kawy nie miałem ochoty ani energii by się sprzeciwiać, więc posłusznie schowałem pieniądze.
- Dlaczego miałabym tyle płacić tylko za to by przejść przez most? – warknęła elfka do żołnierza, a ja przymknąłem oczy. Błagam cię, Amersau, jęknąłem w myślach, nie rób nam problemów.
- Z rozkazu króla został zbudowany, więc i na rozkaz króla będzie pobierana opłata.
- Nie podlegam królowi, ani żadnemu innemu człowiekowi!
- Jesteś, pani, na terenie ludzi, więc i przez ludzi rządzonym. I jak człowiek będziesz sądzona, w razie złamania praw.
Amersau cofnęła się o krok i położyła dłoń na rękojeści szabli, patrząc wyzywająco na żołnierza. Człowiek wyciągnął miecz z pochwy i oparł go czubkiem o ziemię.
- W razie nieuiszczenia zapłaty, będę musiał użyć siły – ostrzegł. Elfka tylko uśmiechnęła się pod nosem, jakby dokładnie tego oczekiwała. Zanim zdążyłem zareagować, lekko przeniosła ciężar na lewą nogę i wyciągnęła szablę. Już chciała brać pierwszy zamach, by wyprowadzić cios, gdy doskoczyłem do niej łapiąc jedną ręką za nadgarstek i ściągając jej szablę w dół. Stanąłem pomiędzy nimi, starając się nie dopuścić do rękoczynów.
- Uspokój się, bo będą problemy – syknąłem do niej, a potem uśmiechnąłem się przepraszająco do żołnierza – Pan wybaczy, już płacimy – wyciągnąłem do niego gotówkę. Zgarnął ją zgrabnie do sakiewki i odszedł na bok, łypiąc na nas spode łba. Nie czekając na reakcję Amersau złapałem konie i przeszedłem przez most. Amersau przydreptała za nami błyskając gniewnie oczami. Jak już zdążyłem zauważyć, niewiele rzeczy irytowało ją tak, jak przerwanie walki.
- Czemu to zrobiłeś? Pokonałabym go bez większego wysiłku! – zawarczała.
- Oczywiście – powiedziałem, wskakując na Lascara – jednak musisz nauczyć się, że nie zawsze trzeba tworzyć sobie niepotrzebne kłopoty. To znaczy, że czasem trzeba ustępować nawet ludziom. Znacznie ułatwia życie.
Amersau wsiadła na Eintore, mrucząc coś o tym, jaki ma stosunek do ułatwiania innym życia i ustępstw na rzecz ludzi. Nie słuchając jej narzekań ruszyłem drogą.
<Amersau, kontynuuj…>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz