- Czy pan Archibald…
- Archie – warknąłem bezcelowo. Najwyraźniej umyślnie ignorowała prośby o skrócenie imienia. Zaczynało mnie to irytować.
- Czy Pan Archibald, byłby tak łaskaw pokazać mi one dokumenty? Bo widzisz… wspomniałeś, że podpisywały się elfy. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale tak się składa, że ja też należę do takowych „stworzeń”, a widzisz przecie, że tak Eller jak i Mortimer, mają pewien problem z podpisywaniem jakichkolwiek dokumentów… I ja, jako ich najlepsza przyjaciółka - i jako ELFKA - wykonam ów podpis, jako powierniczka… prawda?
Kamyczki pokiwały energiczne główkami, szczęśliwe, że ktoś się nimi w końcu zainteresował.
- Niestety – rozłożyłem bezradnie ręce – są pewne procedury. Druczki wypełnić może Mortimer lub jego przełożony.
- I nie da się nic z tym zrobić?
- Niestety – powtórzyłem – Oczywiście możesz pójść po pisemną zgodę do strażników.
Wyszczerzyłem się widząc cień irytacji na jej twarzy, który jednak zaraz zniknął. Wiedziałem, że ostatnią rzeczą jaką zrobi będzie prośba o pomoc Mortimera. No cóż, w takim razie czeka nas zabawa.
- Mogę chociaż zobaczyć rejestr – niby była to uprzejma prośba, jednak niemal ociekała kpiną. Co ty knujesz, Amersau?
- Oczywiście – odpowiedziałem, niechętnie oddając jej dokumenty.
Wzięła je i zaczęła uważnie przeglądać rejestr towarów. Nie sądziłem by cokolwiek rozumiała z tego bełkotu, ponieważ choć zapiski prowadziłem skrupulatnie, to w sposób zrozumiały tylko dla osoby, która parała się przez czas jakiś handlem. Oczywistym było, że Amersau do takowych nie należy.
- Widzisz, panie Archibaldzie, ile problemów może stworzyć taki mały świstek papieru. Taki nietrwały na dodatek – uśmiechnęła się do mnie promiennie i bez wahania podpaliła kartki. Zerwałem się z miejsca, jednak było już za późno, kawałeczki popiołu spadały na kamyczki, które zachwycone wyrzuciły rączki w górę i zaczęły podskakiwać radośnie. Elfka zrobiła zmartwioną minę.
- Ojej, co ja zrobiłam – powiedziała pełnym fałszywego poczucia winy głosem – Jednak tak sobie myślę, jeżeli rejestr uległ przypadkowemu zniszczeniu, to te strzały chyba nie mają właściciela, prawda?
- Prawda – warknąłem.
- W takim razie możesz mi je wypisać? – uśmiechnęła się miło.
Zmrużyłem oczy i już miałem coś odburknąć, kiedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Wyprostowałem się i również się uśmiechając powiedziałem:
- Niestety, owe druczki, które przez przypadek uległy zniszczeniu, były ostatnimi. Nie martw się, jeszcze jutro pojadę do wiosek po następne. Przyjdź może… za tydzień?
<Amersau, dokończysz>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz