Kiedy wtuliła się w jego ramię na jedną chwile się wzdrygnął. Prawie zapomniał jak bardzo przyjemny może być czyjś dotyk. Czyli nic nie popsuł nie popsuł. Prawie do niego niepodobne. Choć wiedział, że zawsze zwracał na siebie uwagę płci pięknej, to zwyczajowo były to bardzo przelotne znajomości. Teraz trochę inaczej się czuł. Nie widział, czy miało lub będzie miało to znaczenie, ale podobało mu się to odczucie. Podobała mu się Deschen.
Spacer kontynuowali też na bazie spontaniczności. Trzymała go pod ramię, więc czuł ciepło od niej bijące. Nie bardzo chciał zmieniać ten stan, dlatego rozmowa przedłużała się, aż do momentu gdy trafili „tam”.
Początkowo nie przypominał sobie tego miejsca. Rzeczywiście nigdy tymi ścieżkami nie wędrował, ale charakterystyczne jaskrawoczerwone liście przypomniały mu opowieści brata. Ostrożnie więc, by nie wywołać żadnej paniki postanowił wycofać się z tego miejsca. Szczególnie, że czuł wokół siebie narastający nienaturalny chłód i szepty…tak słyszał ich, a oni dostrzegli w nich potencjalną zdobycz.
Droga powrotna szybko została udaremniona. Nie mieli zamiaru nas wypuszczać, choć jeśli chcieli ich zaatakować, już dawno by to zrobili. Czekali na coś? Obserwowali?...a może – choć myśl ta wydawała się okrutna dla nich – chcieli się nimi…bawić?
Przygarnął bliżej do siebie Deschen,a ta próbowała swoją mocą zmusić nienaturalna przeszkodę do ustąpienia….i wtedy prawie krzyknął, ale cos zdusiło jego głos. Coś czarnego i mglistego wyłoniło się zza ściany mroku i szponiastą łapą przejechało po wyciągniętej dłoni Deschen…i chyba tylko on to widział. Miał wrażenie, że owa ciemność coraz mocniej zataczała wokół nich kręgi, próbując zdusić. Musiał działać…i to szybko, szczególnie, że płynąca z dłoni Deschen krew pobudzała te stworzenia, niczym narkotyk. Przyciągnął ją do siebie i jedna dłonią zasłonił jej oczy, drugą zaś przysłonił i ścisnął ranę, jaką miała na ręku. Skupił się. Nie był przecież chłystkiem, który pierwszy raz spotkał się z zagrożeniem…szczególnie takim…które już znał.
Czuł przerażenie elfki, ale mocniej ją tylko przytulił. W tym momencie nie mógł inaczej jej wytłumaczyć, że wszystko ma pod kontrola…a przynajmniej starał się mieć.
Przyszli, wezwani przez śpiew jaka grała dla nich krew…wiedział o tym, znał ich naturę…musiał teraz tylko przeprowadzić niewidzialną prawie walkę na siłę woli. Trzy postacie stanęły wokół nich niczym drapieżcy do ofiar…którymi w sumie byli. Wampiry…najwięksi wrogowie elfów.
Rozmowę, jeśli da się nazwać rozmową to, co działo się właśnie w jego umyśle, dla potencjalnego obserwatora trwałaby mniej niż minutę. Dla niego był to czas ogromnego cierpienia i bólu mało wyobrażalnego dla przeciętnej istoty żywej….jednak odpuścili. Nie…nie pokonał ich, ale w specyficzny dla siebie sposób zmusił ich do wycofania.
Opadł na kolana nadal wtulając w siebie elfkę, która drżała…może nie słyszała tego co on, ale na pewno czuła jego..przerażenie?..tak…spotkał bowiem swoich dawnych wrogów.
Stworzenia wycofywały się niespiesznie, jakby drwiąc, a naturalne światło i świeże powietrze wracało do normalności. Usłyszał jedno zdanie, które wypowiedziane prawie szeptem, dotarło do każdego zakamarku serca…
- …i Ty i On należycie do nas….
Miał nadzieję, że Deschen tego nie słyszała.
Powoli wracała mu przytomność umysłu, ale czuł ogromny bój w piersi. Ledwie mógł oddychać. Nie dał jednak poznać, że coś więcej się stało…
- Deschen, wszystko w porządku?...już jesteśmy bezpieczni…musimy wracać.
<Deschen, dokończysz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz