poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Od Archibalda Kaan'a "Strzały"

Sklep się rozwija. Interesy idą nieźle. Jest spokojnie. Lascar się nudzi. Ogólnie sielanka. Przydałoby się trochę rozrywki. Planuję wyjechać w najbliższym czasie na jakiś czas. Do ludzi, pohandlować.
Haana jest piękną, spokojną okolicą, ale jak dla mnie trochę za... nudną? Pustą? Sam nie wiem do końca, jednak coś ciągnie mnie do nieustannej wędrówki i bandaża na czole. Tak czy inaczej na razie mam roboty pod dostatkiem w postaci tworzenia wciąż nowych strzał, narzędzi oraz dorywczo drewnianych ozdóbek, które odsprzedaję innym elfom za drobną opłatą. Co kilka dni jadę również do dalekich (bo jedynych w tej części kraju)  wiosek po te materiały, które bardziej opłaca się kupić niż zrobić. Sprzedaję tam również część wytworzonych narzędzi i pierdółek.
Jestem chyba jedyną osobą wchodzącą na tereny ludzi z pokojowymi zamiarami. Większość obecnych tu elfów ma do nich głęboką awersję. Najczęściej wynika to z jakiś sprzeczek w przeszłości czy czegoś takiego. Dla mnie te stosunki są raczej obojętne, przynajmniej dopóki obie strony dobrze płacą. Niestety ta moja zmienna „moralność” nie wszystkim przypadła do serca. Nie żebym przywiązywał do tego jakąś uwagę, ale ja wolę o tym myśleć jak o elastycznym podejściu do problemu.
Coś jednak zmienia się w okolicy, Davos zwiększył liczbę strażników, a całe nasze siły zbrojne chodzą jakieś spięte. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale w końcu co w tym dziwnego; ostatnie osoby, które się powiadamia o wojnie to zazwyczaj sklepikarze. No i dzieci. W sumie powinno być odwrotnie, gospodarka ma przecież wielki wpływ na nastroje społeczne i międzyludzkie, co ujawnia się przy pozornie bezprzyczynowych wzrostach i spadkach cen. A może po prostu mój brak wiedzy wynika ze zwykłego nieprzykładania większej uwagi do tego co ktoś do mnie mówi? Jakkolwiek by nie było to i tak nie moja sprawa. Nie jestem wojownikiem, ostatecznie mogę jedynie wspomóc obrońców półtorakiem, bo jako łucznik bardziej bym zaszkodził niż pomógł.
Siedzę więc na ganku przed sklepem i wiążę strzały zamówione przez Mortimera i Eller dla strażników. Od rana stworzyłem już trzy pęczki, a właśnie kończyłem czwarty gdy do sklepu podeszła elfka z łukiem przewieszonym przez ramię. Pewnie któraś z nowych, bo nie kojarzyłem jeszcze twarzy. Ostatnio liczba mieszkańców znacznie na wzrosła, więc na razie nie rozpoznaję większości elfów. Wstałem.
- Przyszłam po strzały – powiedziała bez żadnych wstępów.
- Miło mi, jestem Archie – przedstawiłem się, trochę celowo ignorując jej wypowiedź. Jak się do południa siedzi na tyłku i wciąż robi to samo, nabiera się pewnej zgryźliwości do tych co biegają po lesie i mają znacznie ciekawsze zajęcia. W szczególności do do łuczników. No i jest to zawsze jakaś okazja do rozmowy.
- Amersau – skinęła głową ze zniecierpliwieniem – Przyszłam po strzały – powtórzyła.
- Bo...? - spytałem tonem uprzejmego zaciekawienia, opierając o balustradkę ganku.
- Bo się skończyły - wyjaśniła nieco uszczypliwie.
Uśmiechnąłem się uprzejmie.
- A kto - jeśli mogę spytać - o nie prosi? Nie powinienem wydawać broni każdemu – wyjaśniłem usłużnie.
Zmierzyła mnie ciężkim spojrzeniem, ale odpowiedziała:
- Jestem przywódcą łowców. Skończyły nam się strzały.
- Nie ma.
Spojrzała się krytycznie na pęczki u moich stóp i zacisnęła usta.
- Więc co to jest? - warknęła jadowicie.
- Strzały – potwierdziłem – Nie mogę ich wydać.
- Nie możesz, ponieważ...?
- Ponieważ tworzę je dla strażników. Kończą im się.
- Nam się już skończyły!
- Mogę cię wpisać do rejestru. Przyjdź jutro, może wtedy będą gotowe.
- Potrzebne są teraz! - powiedziała z naciskiem - Nie możemy polować bez strzał.
- Przykro mi. Gadaj z Mortimerem, może odstąpią ci zamówienie – uśmiechnąłem się uprzejmie.
Uniosła ręce w oburzeniu, posłała mi ostatnie jadowite spojrzenie i odeszła.
Opadłem na fotel i spojrzałem na oddalającą się sylwetkę ni to z satysfakcją, ni to ze zmęczeniem. Uśmiechnąłem się kwaśno. Przynajmniej już wiem od kogo nie oczekiwać pozytywnego nastawiania. W sumie mogłem być milszy, ale jak zwykle zwyciężyła chęć zrażania do siebie wszelkiego rodzaju istot. Szczególnie tych powiązanych z łucznictwem. Niemal usłyszałem protekcjonalny głos mojego najstarszego brata. „I właśnie dlatego Archibaldzie nigdy nie będziesz miał przyjaciół”. Skrzywiłem się. No właśnie Archibaldzie, zajmij się lepiej wiązaniem strzał niż życiem towarzyskim, bo ci to kompletnie nie wychodzi, pomyślałem kwaśno, wracając do pracy.

<Amersau, dokończysz?>

1 komentarz:

  1. "Strzały" <= nazwa jak ze Smoleńska XD
    Brawa dla mnie za podświadomy patriotyzm przy tytułowaniu opowiadań :D

    OdpowiedzUsuń