- El, wstawaj, bo się spóźnimy – usłyszałam jak zwykle łagodny głos. Zbyt dobrze go znałam, by zastanawiać się, do kogo należy.
- Po pierwsze – wymruczałam, przekręcając się z pleców na brzuch – nie mu na me E.., a po drugie… - Poduszka skutecznie tłumiła moje słowa, wiec musiałam głowę odkręcić w bok. – A po drugie – powtórzyłam – prosiłam cię, żebyś mi tak nie wpadał co chwila do domu. Po co zajęliśmy dwa?
- Bo ty chciałaś – stwierdził obojętnie.
- No nie wierzę! – Uniosłam się na łokciach, zamaszystym ruchem głowy odrzucając w tył czarne włosy z ciemnych oczu. – Czyżbyś miał do mnie o to żal?
- Nie. – Skłamał. Czy on nie może zapamiętać, że ja wykrywam kłamstwa? Dobra, nie do końca skłamał, ale wiedziałam, że nie tego się spodziewał.
- Ale wiesz – powiedziałam z przekąsem, wstając nieśpiesznie – tak chyba jest lepiej… Nie chcemy przecież od razu stąd wylecieć. – Patrząc na jego zmarszczone brwi, powiedziałam: - Nie jestem pełnoletnia.
Czoło Dihrena wygładziło się, a moje wręcz przeciwnie. Fakt, to był problem. Elfy różnią się od siebie, widziałam tu kilka z tych „cnotliwych” i tych „normalnych”, że tak powiem.
Jakby kto pytał –jesteśmy w tej wiosce od kilku dni. Dihren grzecznie zamieszkał w domu otoczonym wierzbami na skraju wioski, a Ito oddał pod opiekę Amasty, ale ani ja, ani Aurum nie chciałyśmy przystać na zaproponowane nam warunki. Po kilku burzliwych rozmowach wszystko ułożyła się tak, jak chciałyśmy. Mieszkam teraz… w drzewie. Nie na, ale w. Och tak, magia łacińskich zaklęć. Wystarczyło przez godzinkę przemawiać do drzewa, a doszło się z nim do porozumienia. Trochę urosło, „trochę” się rozszerzyło, a o resztę zatroszczyłam się sama. Ponadto opiekunowie jednorożców nie mają dostępu do Aurum, która mieszka ze mną na nasze wspólne życzenie. Za „domem” mamy małą stajnię i symboliczny wybieg ogrodzony murkiem z biało-kremowych kamieni. Jest on jednak dosyć symboliczny bo wiem, że Złota – jej imię tłumaczone z łaciny- jeśli tylko zechce, to z łatwością się wydostanie.
Ja się pewnie domyślacie, nie mogę używać ognia w jego dwupiętrowym wnętrzu, ale znalazłam miłe i dość ciekawe rozwiązanie. Notty. Pewnie spytacie, co to jest. Otóż to małe stworzonka -nie jestem pewna, czy owady, ptaki czy ssaki- wielkości dorodnego jabłka, ale owocu w ogóle nie przypominające. Białe (no, nie do końca. Czasem wpadają w odcień lawendowy albo limonkowy) puszyste kuleczki, unoszące się w powietrzu niczym bańki mydlane, z tą różnicą, że nie pękają. A żywią się… za pomocą fotosyntezy! No powiedzcie, czy takie stworki nie są cudowne?! Na dzień przenoszę je do całkiem sporej klatki i zakrywam czarną tkaniną, żeby mogły pospać.
Gdy Dihren grzecznie na mnie czekał, nieśpiesznie – trochę na złość elfowi- przygotowałam się do wyjścia. Wzięłam jeden z nowych strojów(Powiedzmy sobie szczerze – większość się do nich zalicza, bo podróżnicy, do których jeszcze niedawno się zaliczałam, nie próżnują, choć można mnie było nazwać lekkim wyjątkiem.) . Sukienka – a raczej ciasny, skurzany strój- sięgająca do połowy biodra, bez ramiączek, górna i dolna krawędź obszyta była szarym futerkiem z szynszyli, a w biodra opasał luźno czarny pasek, do którego przyczepiłam pochwę z zakrzywionym nożem. Co jak co, ale mam zamiar sprawiać przynajmniej pozory groźnej. Do tego plecy miałam prawie gołe, a tkaninę trzymały ze sobą sznureczki splecione skośnie. Ani myślałam wyglądać tanio, jedynie wyzywająco(jak zwykle). Wzięłam więc cienkie, brązowe rajstopy i bardzo wysokie kozaki na dwunastocentymetrowym obcasie i podwyższonej podeszwie. Nie chcę wyglądać jak kurdupel. Do tego luźne kremowo-brązowe rękawy , trzymające się na gumkach nad łokciem. Przyjrzałam się własnemu odbiciu. O tak…
- Witaj, Eller – powiedziałam sama do siebie. – Od ponad czterdziestu lat cię nie widziałam, ale miło znów cię ujrzeć.
Mniej więcej tak ubierałam się na co dzień, zanim porzuciłam wszystko.
Możemy już iść, El? Wystarczająco ostatnimi dniami zalazłaś Aminie za skórę. – usłyszałam przekaz myślowy Dihrena. Trochę dołowało mnie to, że on potrafi porozumiewać się myślami, choć jego żywiołem jest materia, a ja nie, mimo żywiołu umysłu. Pocieszeniem jest jednak to, że potrafię tworzyć barierę umysłu – nie tak łatwo w nim czytać.
Zgrabnie zbiegłam po schodach, zastanawiając się, czy Drzewo nie boli, gdy tupię, ale nic na to nie wskazywało. Tak, dobrze przeczytaliście – zbiegłam. I się nie zabiłam. Z tym jest jak jazda na rowerze – nie do oduczenia.
- Możemy iść – oświadczyłam, zgarniając dwa jabłka ze stołu. Zatrzymałam się w drzwiach i zirytowana zadałam niezwykle inteligentne pytanie elfowi, który nawet nie drgnął: - Co? – zmierzył mnie ponownie od stup do głów. Czemu on myśli, że potrafię czytać z jego spojrzenia? A, no faktycznie, potrafię. Ale miło by było, gdyby komplementował mnie na glos. – Myślisz, że jeśli porzuciłam mój styl kilkadziesiąt lat temu, to w ogóle go straciłam? – spytałam łagodniejszym i lekko rozbawionym tonem.
Potrząsnął głową.
- Wyglądasz zjawiskowo – oznajmił, doganiając mnie.
- No, wiem! – zaśmiałam się.
- Nie zabijesz się w tych butach?
- Lata praktyki robią swoje – odparłam obojętnie, zamykając drzwi. - Modo elabitur mi ligno – pożegnałam się z drzewem, a potem zawołałam Aurum.
- Nigdy cię w czymś podobnym nie widziałem – przyznał, idąc za mną.
- Nie znasz mnie od urodzenia.
- I bardzo nad tym ubolewam. – Ucałował mnie w skroń. Nadal byłam od niego niższa, nawet w tych cholernych butach.
Słucham cię. – ponownie przekaz myślowy, tyle że tym razem od jednorożca, do którego musieliśmy podejść my, bo Aurum nie raczyła się ruszyć. Ba! Nawet nie podniosła głowy, tylko nadal żuła trawę kilkanaście metrów od nas.
- Idziesz z nami?
Gdzie, gołąbeczki?
- Do wioski.
Nie, zostanę tu. Myślę, że Amina nie bardzo mnie lubi…
- Nie prawda! – zaoponowałam, bo przywódczyni była naprawdę oazą spokoju.
… a poza tym nie będę wam psuć wspólnego wyjścia.
- Idziemy służbowo.
Tym bardziej zostanę.
- Jak chcesz – powiedziałam i rzuciłam jej w powietrzu jabłko. Wyprostowała się w mgnieniu oka i lekko odbijając się przednimi nogami, schwyciła je w locie.
- No, no… - wymruczałam z przekąsem. – Widzę, że mimo iż się rozleniwiłaś, to nie straciłaś dobrego refleksu.
Chciałabyś.
Udaliśmy się powoli ścieżką w stronę wioski. Na kocich łbach było mi już ciężej, ale jakoś dałam radę zachować swój honor i się nie przewrócić. Mieszkałam jakieś 200 metrów od wioski, przy ścieżce prowadzącej do „Fortecy Jednorożców” – jak to z kpiną zaczęłam nazywać miejsce, w którym znajduje się wielka stajnia i kilka padoków- z dwóch powodów. Po pierwsze Było to bardzo ładne miejsce jakiś kawałek drogi od wioski, ale nadal w jej obrębie, a po drugie, mogłam czasem obserwować elfy, idące do sowich jednorożców. W ten sposób byłam na bieżąco z tym, czy jest ktoś nowy, bo przecież wierzchowca odwiedza się codziennie.
Wioska była bardzo ładnym miejscem, choć nazwałabym ją raczej miasteczkiem, bo na wioskę była za ładna. Minęliśmy dom Dihrena, Kiary, która na pierwszy rzut oka- a pamiętajcie, że takowy w moim wykonaniu zwykle jest bezbłędny- była piękną blondynką „a’ la uwodzicielska amazonka”. Od razu wiedziałam, że nie będziemy się lubić. Ja przecież nosiłam tylko skórę i często polowałam dla przyjemności, a ona wyglądała na zagorzałego obrońcę praw zwierząt. W końcu wśród nich się wychowała.
Dalej mieszkała Amasta. Pamiętacie, co mówiłam o tych „cnotliwych”? Na dosyć niedokładny rzut oka Amasta się do nich zalicza, ale Dihren ją lubi, trochę za bardzo (za co swoją drogą elfka traci u mnie kolejne punkty). Mimo tego muszę przyznać, że jeśli miałabym powierzyć komuś poufne wiadomości, na pewno byłaby to ona. No, chyba że te wieści krzyżowały by się z lewymi interesami i czymś niezgodnym z prawem. Ale w takim wypadku – jeśli Dihren nie mógłby mi pomóc- na pewno poszłabym do Raven, Rose, albo Kastiela… Dobra, poza tym ostatnim. On we wszystkim szuka swojego interesu. Taak. Miałam już z nim „miłą” konwersację. Amneris zraziła mnie do siebie, gdy zwróciła się do mnie na „dziecko”. Ludzie! Czy wy nie widzicie, że spokojnie mogę być doroślejsza od połowy z was(zwłaszcza od Kastiela)?
- Ty naprawdę go nie lubisz –wyrwał mnie z zamyślenia Dihren.
Drgnęłam zaskoczona i gwałtownie wyplątałam się spod jego ramienia, patrząc na niego zdumiona.
- I nie rozumiem, co masz do Arwena – wzruszył ramionami.
Zabrakło mi słów!
- Nie marszcz czółka, bo ci się zmarszczki zrobią. – Ledwo powstrzymywał śmiech.
- Zero prywatności! Nawet we własnej głowie! – wydukałam w końcu. Wściekła, tupiąc głośno butami i zapominając o gracji, poparłam przodem na miejsce spotkania.
- Swoją drogą – dobiegł mnie jego głos tuż z za moich pleców, choć nie słyszałam cichego chodu- zdążyłaś już znielubić połowę wioski, którą poznałaś.
- Nie prawda! Raven i Rose wydają się w porządku, a Kastiel, mimo iż jest strasznie irytujący…
- Dokładnie odzwierciedla twój charakter – wtrącił.
- … to też ujdzie. Poza tym nie mam też nic do Aminy i Davosa – zakończyłam, dumna z siebie, że aż tyle osób przypadło mi do gustu.
- Ale Arwena naprawdę jest w porządku – musiał mieć ostatnie słowo.
Byłam gotowa zacząć się kłócić i okazać ogrom swojej zazdrości, gdy bierze go pod ramię, albo kładzie dłoń na barku, ale powiedział coś, czego w ogóle się nie spodziewałam:
- Jednak co do Kiary, to masz rację.
Nie mogłam się nie zaśmiać. W międzyczasie dotarliśmy na umówione miejsce koło fontann, jednak nie czekała tam na nas Amina, której się spodziewaliśmy.
- Ahoj! – powitała nas ruda.
Na oko? Na oko zdobyła moją sympatię. Poza tym też była ubrana w skórę, mimo iż zupełnie inaczej. Ona też nam się bardzo dokładnie przyjrzała.
Poprawiła kaptur swojej futrzastej kamizelki, mimo iż na dworze było ciepło.
- Mniemam, iż to z wami miałam się spotkać, ta?
- Może i tak – odparł Dihren- ale my nie mieliśmy się spotkać z tobą.
- Kiler – przedstawiła się bardzo wylewnie, bawiąc się krótkim nożem. – A wy to Eller i Dihren ,wiem – przerwała nam, gdy już otwieraliśmy usta, by się odezwać. – Ładne plotki krążą o tobie – zwróciła się do mnie. – Nie dajesz się podporządkować, to dobrze. Grunt to pokazać się najsilniejszej strony, bo inaczej będą cię wybierac do najgorszych zadań, gdzie nawet szatan nic nie zdziała. Dobrze, odsć gadania. Chodźcie ze mną – już odwracała się w lewo, ale zbiłam ją z tropu.
- Dokąd? – spytałam.
Nie wiem czemu, ale się zaśmiała.
- A wiec to prawda, co o tobie opowiadają.
- Byłabym całkowicie usatysfakcjonowana, gdybyś powiedziała, kto i co powiedział.
- Kastiel sporo mówi. A więc – jeśli to konieczne- tlumaczę: Amina nie mogła przyjść, no szuka Davosa, który z kolei szuka Maili, która kilka dni temu wybrała się na polowanie i nie wróciła. – Machneła niedbale dłonią. – Wiem, zaplątane. Ale to nie ważne. Ważne jest to, że amina kazała mi przyjść to za siebie i zabrać was do czegoś w stylu „siedziby głównej” , żebyście uzupełnili jakieś papierki.
Poszliśmy za nią.
- Skąd masz smocze ostrze? – zapytałam.
Drgnęła.
- Skąd wiesz, że to ono?
- Miedziany błysk, haczykowate zakończenie, krzywa klinga, w której tkwi szlachetny kamień i do tego runy na płazie. O ile się nie mylę, to napisano „cena krwi jest wysoka” a dalej nie mogę odczytać.
- Znasz się na borni – przyznała z uznaniem.
- Napisano jednak „cena krwi bywa wysoka, zależy jednak, w czyich żyłach płynie” – wtrącił Dihren.
- No, no. Zyskujecie u mnie coraz wyższy szacunek.
- Z wzajemnością – odparłam grzecznie, co nie odbiegało od prawdy. Ruda naprawdę mi się spodobała. Wreszcie ktoś normalny.
Weszliśmy do dużego, dwupiętrowego budynku mniej więcej w centrum wioski. Przeszliśmy przez dużą salę z ławą i wieloma krzesłami i wspięliśmy się na piętro. Kiler przemówiła po łacińsku do wielkiego ogara leżącego przy wiśniowych drzwiach, ale nie pamiętam słów. Szary, olbrzymi pies odsunął się, a my weszliśmy do środka.
Uderzył mnie zapach kurzu i starego pergaminu. W półcieniu dostrzegłam unoszące się drobinki jakiegoś pyłu, a dopiero potem sporawe, dębowe biurko i wiele półek pod ścianami. Kiler usiadła na krześle, zarzucając nogi na blat biurka i podsunęła nam dwa papierki, a raczej dwa pliki papierków, , kałamarz i dwa pióra.
- Uzupełnijcie – kazała.
Akt dołączenia… bla, bla… zobowiązuje się… bla, bla, cos tam o przysiegach i zobowiązaniach, bla bla….
Potem musiałam uzupełnić dane osobowe i zaznaczać jakieś pola ptaszkiem. Akurat gdy zatrzymałam się przy wieku, Kiler wtrąciła:
- Musisz uzupełnić pole z opiekunem prawnym. Zakładam, że to będzie towarzyszący nam Ren – powiedziała obojętnie, bawiąc się znów ostrzem.
- Po co? – spytałam.
- Jesteś niepełnoletnia, tak? – upewniła się.
Przewiercając ją wzrokiem i nie patrząc na kartkę, zamaszystym ruchem dłoni wpisałam sobie równe 100 lat w papierach.
- Okey. A wiec jesteś pełnoletnia. Oficjalnie. – Obchodziło ja to tak bardzo, jak zeszłoroczny śnieg.
Poza tym w dokumentach miałam tylko jeden przekręt – przy wypisywaniu mocy nie uwzględniłam wyczuwania kłamstwa. Dobrze jest mieć Asa w rękawie, tak na wszelki wypadek.
Po odpowiedzeniu na wszystkie beznadziejne pytania (pytano nawet o rozmiar buta!) pożegnaliśmy się z rudą i poszliśmy sobie. Coś czułam, że nasza towarzyszka chce jeszcze poprzeglądać pergaminy.
- Widziałem małą zmianę w wieku, staruszko – zagadnął Dihren. Nie odpowiedziałam. – Jekbyś dodała sobie 4 lata, ale że 14?!
Zatrzymałam się gwałtownie.
- Chcesz, żeby się nas czepiali, czy nie? – spytałam, podciągając lewy rękaw.
- Pod jakim względem?
- Pod tym, że jesteśmy parą. Nie? To chodź tu i nie gadaj. – Pociagnełam go lekko za koszulę i pocałowałam. Przyznam się, że po części dlatego, żeby zamknąć u usta.
Ach, nareszcie opublikowane :D Miesiąc prawie to męczyłyśmy to miesiac ~Eller
OdpowiedzUsuń