Nie licząc faktu, że w dziwny sposób była podekscytowana zbliżającą się walką, to podjęła pewne kroki ostrożności…nie, nie wobec siebie. Niezależnie od wydarzeń, była panią własnego losu…ale niestety poczuwała się do swoistej odpowiedzialności za innych..no niektórych przynajmniej. I cóż..przygotowała kilku dodatkowych wojowników, bardzo odpornych na rany, czy ból. Przy jej bogu stanęły cztery zwaliste postacie magmowych golemów. Nie powie…była z nich dumna…sporo mocy, uwagi i materiałów na nie poświęciła, więc zdawała sobie sprawę, że nie będzie ich łatwo pokonać. Dwa z nich od razu przeznaczyła do dyspozycji samej Aminy i Davosa. Cokolwiek rozkażą, będą na ich wezwanie. Kolejnego (chyb najbardziej rozgadanego jak na golema) odesłała pod…sklep. Oczywiście wiedziała, że Archibald się wścieknie…ale cóż…miała nadzieje, że się nawzajem nie popodpalają, albo poturbują…
Ostatniego, na prośbę Ismaela (no...ten to ma gadane...i cierpliwość…bo niezależnie od jej złośliwych podchodów, wydawał się tak samo żartobliwie do niej nastawiony..).
Sama zaś oczywiście liczyła na pierwsza linię. Niestety nie wytrzymałaby długo czekając na czyjś znak dla ataku, dlatego od razu zaznaczyła Aminie, by wysłała ją na sam początek. Ignorowała jej prośby o ostrożność…nie dała się namówić. Widziała troskę w jej oczach, ale przynajmniej rozumiała jej charakter i wiedziała, że tak będzie właśnie działać.
Wisienka na jej rudym torcie był jej najcenniejszy nabytek…żywiołak ognia. W porównaniu do magmowych, były o niebo trudniejsze do okiełznania, ale niesamowicie zwinne, zawistne i silne. Ciężki przeciwnik. Prawie tak ciężki...jak ona…
Uśmiechnęła się w myślach. Teraz pozostaje jej tylko niecierpliwie czekać i ubrać w jej ukochaną barwę ognia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz