Każde z nas doskonale zdawało sobie sprawę, że kiedyś ten moment nadejdzie. Nie łatwo zostawić przeszłość za sobą, tym bardziej jeśli przypomina Ci o niej najbliższa Ci osoba. Ja byłem tym Cieniem dla Ismaela, a on dla mnie. Wiedzieliśmy o tym, ale udawaliśmy, że tego nie dostrzegamy. Ukryć się – to było celem, ale przecież przed mrokiem nie da się uciec. Tym razem i ich znalazła ta ciemność.
Kiedy poczuł niesamowity ból w piersi, od razu wiedział, co się dzieje. Zbyt często się spotykał, by nie rozpoznać Ich działania. Atakowali Ismaela. Bez zastanowienia, prawie dusząc się bólem, zmienił się w sokoła i pognał w miejsce, które rozpaczliwie wołało jego istotę.
Dotrał na miejsce już po wszystkim. Ismael obronił siebie..i jak widział, jeszcze elfkę, którą trzymał w ramionach. Nie zastanawiał się, czemu była z nim w takim miejscu, martwiło go tylko, że jego brat prawie nieprzytomnie przesłał mu uspokajającą myśl…by chwilę zaczekał.
Obserwował ich aż do obozowiska…i to był kolejny bardzo niepokojący znak. Obcy? Tutaj? Szczególnie, że mieli oni jakiś związek z poprzednim zagrożeniem…
Ledwie powstrzymywał cierpliwość, ale czuł wręcz przymus od brata, by jednak zaczekać. Swoją mocą przeniósł elfkę w jakieś inne miejsce…chciał ją chronić?
Dopiero wtedy zmienił postać i podbiegł do ledwie trzymającego się na nogach Ismaela.
- Dzięki Iri, że zaczekałeś…teraz choć, musisz mi pomóc.
- Wiem, że trzeba pomóc, ale chyba powinieneś chwilę odsapnąć…
- Wiesz co się stało prawda?...nie ma czasu na odpoczynek…musze postawić zapory. Jeśli ci obcy w jakikolwiek sposób kontaktują się z Nimi, albo korzystają z jakichś ich pomocy, to nie ma mowy, byśmy się obronili.
- No tak...o tym, że coś się zbliżało wiedział chyba każdy w wiosce, teraz zostaliśmy przed tym faktem postawieni osobiście. Amina wie o tym obozie?
- Jestem pewien, że Deschen jej o tym powiedziała już, więc zajmą się tym z innej strony.
- Ty jednak jesteś mi potrzebny tutaj…będę musiał..skorzystać z Twojej mocy…
Spojrzałem na niego nieco z przestrachem.
- Z „tej” mocy? – nacisk położyłem na „tej”.
Zerknął na mnie z bólem.
- Tak…i jakbyś był tak uprzejmy…sprawdź jeszcze, co takiego mam na piersi…
Plama na kurcie była coraz większa.
- Coś tam mam…chyba kolec…ale nie dałem rady go wyciągnąć.
Rzeczywiście. Tuż nad splotem słonecznym piersi tkwił zawinięty, czarny kolec…który dodatkowo parował? Jednym szarpnięciem wyrwałem, a z rany buchnęła krew. Ismael osunął się na kolana, ale nie pozwoił sobie pomóc. Klęczał chwilę mamrocząc coś i trzymając się obiema rękami za krwawiące miejsce. Po chwili podniósł się, uśmiechnął blado.
- Zachowaj to proszę i daj mi później...może się przydać.
Ruszyliśmy dalej oboje. Ja w postaci sokoła, on kruka i od czasu do czasu zniżał lot, wskazując odpowiednie miejsca. Tam odprawiał swój „rytuał”, a ja za każdym razem klękałem i użyczałem mu swej mocy…swojej krwi. Każde z tak przygotowanych miejsc nie wyróżniało się prawie niczym…nie licząc faktu, że co wrażliwsi wyczuć mogli ten specyficzny zapach, mieszaniny siarki, krwi…i czegoś jeszcze. Nie wspominając, że dostrzec można było dziwnie wirujący promień cienistej mgły.
Zeszło nam na to prawie całą noc. Sam ledwie mogłem utrzymać się na nogach, nie mówiąc o tym, że Ismael odwalał większość roboty. Był blady i nieprzytomnie spoglądał dookoła wypatrując dodatkowego zagrożenia.
- Powinniśmy już wracać – rzekłem, opierając się o wielki korzeń drzewa.
- Wiem…i od razu zwrócić się do przywódców…jutro wojna…ale przynajmniej będzie można z nimi walczyć na naszych warunkach.
Zaśmialiśmy się obaj..ni to z tego co powiedział, ni to ze zmęczenia, albo z szaleństwa? Kolejny poranek pokaże, na ile skuteczne okazały się nasze zabiegi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz