Kilka tych pierwszych dni wydawały jej się nieco rozbiegane. Początkowo myślała, że wioska, którą założyła Amina to tzw. „mała zabity dechami”…i się pomyliła. Miejsce nie dość, że finezyjnie rozlokowane, pełne dzikich ścieżek, krętych lasków i szumiących zwierząt…czy jakoś w tej kolejności. No i nie ma co…pomysły do nazw Amina miała…za to ona chyba musiałaby nieźle nawdychać się czarnego lotosu, by do głowy przychodziły takie pomysły…ale, ale nie o moich pomysłach tu mowa, a przynajmniej nie tego rodzaju.
Dodatkowa jej pomyłka dotyczyła społeczności, jaka zamieszkiwała te tereny. Nie dość, że elfów i elfek było Ci pod dostatkiem (do koloru, do wyboru), to w ciągu tych kilku dni słyszała o przybyciu nowych obiektów do plotek (przynajmniej tak jej to wyglądało, bo przecie nikt nie gardził widokiem ślicznej buźki tak?). Zastanawiała się tylko, czy było to całkiem coś naturalnego, czy może działo się więcej poza jej rozumieniem? To na pewno przez jej rude włosy! Nie wiedziała jaki mogły mieć wpływ na wydarzenia w wiosce, ale zazwyczaj wszystkie winy obrywały się jej krzykliwej miedzianej czuprynie. Cóż, drwina leżała w jej naturze, nawet do własnej osoby.
Oczywiście udało jej się znaleźć tych kilka niewyczekiwanych odludnych chwil i miejsc, gdzie w spokoju (i niestety bez możliwości ulżenia pyskatej funkcji języka) mogła poświęcić się prezentowi, który szykowała..a wymagało to niezłego wysiłku umysłowego…mocy i koncentracji. I choć język ją świerzbił, by kogoś zaczepić i dla odprężenia podrażnić…to odłożyła takie zabawy na później.
Kiedy wszystko w końcu było gotowe, stanęła pod drzwiami do domku, w którym mieszkała Amina i jej rodzina…I jeszcze zanim zdążyła zapukać, drzwi się uchyliły.
- Wejdź Amersau i nie czaj się tak pod wejściem – powiedziała cicho, ale ze śmiechem.
No tak..cała Amina. Jeszcze zanim pomyślisz by coś zrobić, ona zrobi to za Ciebie.
- I jeśli możesz, przycisz swój głos i zminimalizuj poziom sarkazmu do minimum…Calerian jeszcze śpi..
- Będę dzielna..i dla Ciebie pohamuję nawet mój rozwydrzony charakter, choć będzie ciężko…więc doceń to moja droga i zapamiętaj te chwilę..najlepiej zapisz, gdzieś w kalendarzu – rzekłam ściszonym głosem prawie pozbawionym kpiny.
Usiadłam przy wskazanym miejscu i z daleka raczej przyglądałam się śpiącej istotce i Aminie, która krzątała się szykując jakieś zioła. Davosa nie było – tym lepiej, łatwiej będzie jej się skupić na zadaniu. Odetchnęłam głęboko i w końcu zaczęłam mówić.
- Amino…pozwól, że powiem wszystko co mam do powiedzenie i zapytania jednym tchem, więc wysłuchaj mnie bez przerywania…ehem..
Przywódczyni tylko spojrzała rozbawiona, ale nie komentowała mojego rozdrażnionego zakłopotania.
- Jak wiesz, nie umiem owijać w bawełnę i zawsze mówię co mi na sercu leży, albo co mi nastąpiło na odcisk…więc… Mam dla Twojego synka prezent, dlatego mam nadzieję, że się przyjmie…tak, przyjmie, bo to wymaga w pewien sposób jego akceptacji…i akceptacji Iskrzyka…
Po czym z chowanej do tej pory pod płaszczem skrytki wyciągnęłam małą, jarzącą się kulkę, która jakby rozumiejąc, że właśnie o niej mowa podniosła mały ognisty łebek i spojrzała czarnymi oczkami na trzymającą ją elfkę. Po chwili rozwinął szkliste, jaskrawo czerwone skrzydełka i wzbiło się w górę, a następnie delikatnie opadł, siadając tuż na brzegu kołyski maleńkiego elfa. I niemal jak na komendę, chłopczyk otworzył oczka.
- To mój prezent dla niego…Iskrzyk, to młody smoczy ifyryt…rodzaj żywiołaka ognia…- rzekłam szeptem i zamilkłam, bo teraz już wszystko zależało od tej dwójki.
<Amina dokończysz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz